[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rewolwerowiec zmoczył koniuszek kocai przyłożył mokry materiał do suchych rozgorączkowanych nadgarstków i czo-ła chłopca. Od dzisiaj będziemy zawsze odpoczywać po południu o tej porze.Piętna-ście minut.Chcesz się przespać? Nie.W oczach chłopca malował się wstyd.Rewolwerowiec spojrzał na niego ła-godnie.Machinalnie wyciągnął z taśmy jeden z nabojów i zaczął obracać go mię-dzy palcami.Chłopiec patrzył zafascynowany. To przyjemne stwierdził.Rewolwerowiec pokiwał głową. Na pewno mruknął. Kiedy byłem w twoim wieku dodał po chwili mieszkałem w mieście otoczonym murami.Opowiadałem ci o tym?Chłopiec potrząsnął sennie głową. Oczywiście, że nie, i był tam pewien zły człowiek. Ksiądz? Nie odparł rewolwerowiec ale wydaje mi się teraz, że ci dwaj sąw pewien sposób związani.Może są nawet przyrodnimi braćmi.Marten był czar-noksiężnikiem.podobnie jak Merlin.Czy tam, skąd pochodzisz, słyszeli o Mer-linie, Jake? O Merlinie, Arturze i rycerzach okrągłego stołu odparł sennym głosemJake.74Rewolwerowiec poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Tak powiedział. Byłem wtedy bardzo młody.Ale chłopiec zasnął, siedząc z rękoma skrzyżowanymi na kolanach. Kiedy strzelę palcami, obudzisz się.Będziesz świeży i wypoczęty.Rozu-miesz? Tak. Więc połóż się.Rewolwerowiec wyjął z woreczka swoje przybory i skręcił sobie papierosa.Czuł, że czegoś mu brakuje, w charakterystyczny dla siebie metodyczny sposóbposzukał tego czegoś w umyśle i znalazł.Tą brakującą rzeczą było doprowadza-jące do obłędu poczucie, że musi się spieszyć, przekonanie, że w każdej chwilimoże zostać w tyle, że trop skończy się i pozostanie mu w ręku urwany sznurek.To poczucie ustąpiło teraz i rewolwerowiec powoli zyskiwał pewność, że człowiekw czerni chce, żeby go dogonił.Co teraz będzie?To pytanie było zbyt nieokreślone, by się nim zainteresował.Cuthbert na pew-no by się nim zainteresował, żywo zainteresował, ale Cuthbert nie żył i rewolwe-rowiec mógł tylko podążać dalej, tak jak potrafił.Paląc skręta i obserwując chłopca, wrócił myślami do Cuthberta, który za-wsze się śmiał umarł ze śmiechem na ustach do Corta, który nigdy się nieśmiał, i do Martena, który czasami się uśmiechał w jego wąskoustym milczą-cym uśmiechu był jakiś niepokojący błysk.niczym w oku, które otwiera sięw ciemności i odsłania nabiegłe krwią białko.No i był jeszcze oczywiście sokół.Miał na imię David, na cześć legendarnego chłopca z procą.Dla Davida, nie miałco do tego wątpliwości, nie liczyło się nic poza żądzą zabijania, rozrywania nastrzępy i siania terroru.Podobnie jak dla samego rewolwerowca.David nie byłdyletantem; grał pośrodku boiska.Być może, pomyślał, w ostatecznym rozrachunku sokół David był bardziejpodobny do Martena niż ktokolwiek inny.i być może wiedziała o tym jegomatka Gabrielle.Miał wrażenie, że żołądek puchnie mu i ugniata boleśnie serce, lecz wyrazjego twarzy wcale się nie zmienił.Patrząc, jak papierosowy dym rozwiewa sięw gorącym pustynnym powietrzu, cofnął się myślami w przeszłość.Rozdział drugiNiebo było białe, idealnie białe, w powietrzu rozchodziła się woń deszczui mocny słodki zapach żywopłotu zapach dojrzewającej zieleni.Była pełniawiosny.David siedział na przedramieniu Cuthberta mała maszynka do zabijania,ze złocistymi oczyma, które jarzyły się groznie, nie spozierając na nic.Przymo-cowana do jego pęt linka oplatała niedbale rękę Cuthberta.Cort stał w pewnej odległości od obu chłopców małomówny mężczyznaw połatanych skórzanych spodniach i zielonej bawełnianej koszuli, którą ściągnąłwysoko starym szerokim wojskowym pasem.Zieleń jego koszuli zlewała się z ży-wopłotem i falującą trawą Tylnych Kortów, na których damy nie zaczęły jeszczegrać w Krokieta. Przygotuj się szepnął Roland do Cuthberta. Jesteśmy gotowi odparł zawadiackim tonem Cuthbert. Prawda, Da-vey?Używali niskiej mowy, języka kuchcików i giermków; jeszcze odległy byłdzień, kiedy wolno im będzie posługiwać się własnym językiem w obecności in-nych. To wymarzony dzień.Czujesz zapach deszczu? Jest.Cort podniósł nagle klatkę i opuścił boczną ściankę.Gołąb wydostał się nazewnątrz i poszybował w górę, trzepocząc szybko skrzydłami.Cuthbert pociągnąłza linkę, lecz zrobił to zbyt wolno; sokół zerwał się już wcześniej z jego ramieniai nie wystartował najlepiej.Szarpnąwszy skrzydłami, poprawił kurs i wystrzeliłw górę, nabierając wysokości, lecąc z szybkością pocisku.Cort podszedł niedbałym krokiem do obu chłopców, zamachnął się i zdzieliłCuthberta pięścią w ucho.Chłopiec runął bez słowa skargi na ziemię, ale jegowargi rozchyliły się złowrogo, obnażając dziąsła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]