[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pojawił się również kapitan Derna, nie zdradzając chęci uczestniczenia w zawodach, ponieważ nie należał do specjalnie dobrych strzelców.Kapitan Derna, eskortowany i ochraniany przez starszego ogniomistrza Schulza, udawał wielkie zainteresowanie, kazał so­bie pokazać zapisy w wykazie strzelających, obejrzał je nie bez satysfakcji, że starszy ogniomistrz, jego kochany Schulz, nie­wątpliwie przoduje.- Gratuluję - powiedział wesoło, tak by go wyraźnie słyszało bliższe i dalsze otoczenie.- Znowu widać jak na dłoni, w kim tkwią prawdziwie żołnierskie przymioty.Schulz krygował się w dalszym ciągu.- Strzelanie jeszcze nie jest skończone, panie kapitanie.W istocie rzeczy jednak już się żadnej poważnej konkurencji nie obawiał.Strzelcy baterii mający markę najlepszych spróbo­wali już swego szczęścia i oczywiście jego wyników nie osiągnęli.Sześcioma strzałami do zwykłej tarczy o dwunastu kręgach osiągnął sześćdziesiąt cztery punkty na siedemdziesiąt dwa mo­żliwe.Był to wyczyn wzbudzający respekt.Tuż za nim znalazł się kapral Lindenberg z sześćdziesięcioma dwoma punktami; ogniomistrz Platzek miał o jeden punkt mniej.Takiego wyniku należało się spodziewać.Wśród niewielu, którzy jeszcze mieli strzelać, znajdował się również bombardier Asch.Był w doskonałej formie, również dla­tego, że nikt się nim nie zajmował i mógł swobodnie strzelać.Był zdecydowany zrobić wszystko, co będzie w jego mocy.Zanim Asch zdążył przyjąć odpowiednią postawę, Kowalski odczuł gwałtowną potrzebę pomówienia z nim w cztery oczy.- Czy zabrałeś kanonierowi Vierbeinowi amunicję? - zapytał.Asch udał głupiego.- Jaką amunicję?Kowalski cicho gwizdnął przez zęby.- Rozumiem - powie­dział.- Jeżeli później będzie tych sześciu strzałów brakowało, niektórzy będą się z wściekłości gryźli we własny tyłek.- A niech tam! - powiedział Asch jowialnie.- Najważniej­sze, że do nas dwóch przyczepić tego nie można.- Tak, nie można - powiedział Kowalski śmiejąc się.- Wkrótce po ucieczce Vierbeina oddałem całą pozostałą amunicję drugiemu.No i ten stuprocentowy idiota przejął ją na wiarę.Co oznacza, że był leniwy albo za głupi, żeby dokładnie policzyć.Było to około godziny jedenastej.O pierwszej zmienił go trzeci, o trzeciej czwarty.Dotychczas żaden nic nie zauważył.- Ale otworzą oczy, co?Kowalski ciesząc się już z góry, skinął głową.- Kiedy to za­uważą, zesrają się ze strachu - zapewniał.Bombardier Asch przystąpił tedy do ostrego strzelania z uczu­ciem beztroski.Ogniomistrz Platzek, który ciągle jeszcze pełnił służbę na strzelnicy i przy strzelających, prawie się nim nie inte­resował.Asch nie był niemowlęciem, któremu trzeba ciągle pa­trzeć na łapy.Pierwsze dwa strzały miały być oddane w pozycji "leżąc" na pryczy, dwa następne w pozycji "klęcząc", dwa ostatnie w po­zycji "stojąc".Asch rozłożył się wygodnie, westchnął głęboko i po krótkim celowaniu nacisnął spust.Wyskoczyła dwunastka.- Czysty przypadek - powiedział nic nie przeczuwający Platzek.Asch skoncentrowawszy uwagę oddał drugi strzał.Wyskoczy­ła dziesiątka.- Wcale nieźle - oświadczył Platzek i zaczęły się w nim bu­dzić pewne wątpliwości.Asch opuścił pryczę i ukląkł.Jego lewy łokieć był oparty mocno i pewnie, oddychał spokojnie.Ściągnął spust, krótki, suchy strzał uderzył w tarczę.- Znowu dwanaście - powiedział zdumiony Platzek.Tymczasem zebrali się zaciekawieni widzowie.Kilku podofi­cerów zaczęło żywo debatować.Lotem błyskawicy rozeszła się wieść, że dotychczasowemu rekordowi zagraża niebezpieczeństwo, i to dosłownie w ostatniej minucie zawodów.Starszy ogniomistrz Schulz zbliżył się solidnie przyśpieszonym krokiem.Tymczasem bombardier Asch oddał swój czwarty strzał.Wy­skoczyła również dwunastka.Asch uśmiechnął się chytrze i otarł pot z czoła.- To nie do wiary! - zawołał Platzek z nie ukrywaną nie­chęcią.Jeszcze dwa takie celne strzały i pierwsza nagroda, będą­ca nienaruszonym rezerwatem podoficerów, dostanie się szere­gowcowi.Co gorsza, gdyby się temu Aschowi udało zdobyć pierw­szą nagrodę, Platzek, będący dotychczas na trzecim miejscu, zo­stanie bez gadania skreślony z listy zwycięzców.Zatroskany tym Platzek zwrócił się do starszego ogniomistrza ze słowami: - Wydaje mi się, że ten ma dziś swój dobry dzień.Starszy ogniomistrz pochylił się nad wykazem.Lekki rumie­niec próbował przebić się przez brunatną opaleniznę jego twarzy.Zażartował: - I ślepej kurze trafia się ziarno.Platzek usiłował się roześmiać.Grupka podoficerów, zaniepo­kojona, podeszła bliżej.Kilku żołnierzy, którzy mieli z tego po­wodu złośliwą satysfakcję, prowadziło między sobą ożywioną roz­mowę.- Spokój w burdelu! - zawołał Schulz zdenerwowa­ny.- Przestańcie wreszcie terkotać.Wszystkie rozmowy umilkły.Asch stał w rozkroku i gotował się do oddania dwóch ostatnich strzałów.Niemal fizycznie czuł za sobą przyczajone, pełne oczekiwania milczenie.Zamknął oczy, oddychał głęboko.Wytężył wszystkie siły, aby się skupić.Po chwili pochylił się naprzód, mocno oparł o prawe ramię kolbę karabinu.Wylot lufy poruszał się powoli, wreszcie znie­ruchomiał.Bombardier wziął głęboki oddech, potem strzelił.Na schronie tarczowym ukazała się skośna belka.- Jedenaście! - zawołał Platzek, zdumiony do najwyższego stopnia.Był wyraźnie podniecony.Pośpieszył do wiadra, za­czerpnął wody polowym kubkiem, wypił.Teraz jeszcze tylko ósemka i Aschowi przypadnie; pierwsza nagroda.A parszywa piątka wystarczy, aby jego, Platzka, wyeliminować.- A to ci dopiero - powiedział starszy ogniomistrz tracąc opanowanie.Najniższe szarże uśmiechały się bez żenady, ktoś z nich zawołał: - Tylko tak dalej, Asch! - Schulz drgnął gwał­townie.Kapral Lindenberg stał nieruchomo, jak posąg z kamie­nia.Było mu obojętne, czy zdobędzie drugie miejsce czy trzecie, najważniejsze, że się znajdował pośród pierwszych.Poza tym po­chlebiało mu nieco, że żołnierz z jego działonu, którego sam szkolił, był bliski tego, by zostać najlepszym strzelcem baterii.Gnębiło go tylko wzburzenie szefa, prawie zawsze cierpiał niemal fizycznie, kiedy musiał asystować przy zachowaniu sprzecznym z postawą wojskową i nie mógł interweniować.Bombardier Kowalski podsunął się do Ascha pod pozorem za­łatwienia czynności służbowej.Schylił się i zaczął zbierać łuski.Przy tej okazji szepnął: - Uwaga, Asch! Jeżeli go skompromitu­jesz, stanie się twoim śmiertelnym wrogiem.Pamiętaj o amunicji!Asch odpowiedział lekkim Skinieniem głowy.Rozejrzał się, zo­baczył napięte twarze podoficerów, pobladłą nieco twarz rumia­nego zazwyczaj Schulza, pełne zadowolenia uśmiechy kanonierów i zatroskane oblicze Kowalskiego, Pomyślał o amunicji, któ­rą zabrał Vierbeinowi i która leżała w jego kieszeni.Nie, teraz, w tej chwili, nie może pozwolić sobie na wywołanie gniewu szefa.Teraz nie.Później.Przyłożył karabin do ramienia, celował krótko i ściągnął spust.Nad tarczą zakłębił się pył.Ukazała się biało-czerwona chorą­giewka.- Pudło! - zawołał Platzek z ulgą.Szef promieniał z radości.Szybko wżył się w nową sytuację.Teraz miał już pewność, że jest zwycięzcą.Uśmiechnął się pro­tekcjonalnie i poklepał Ascha po ramieniu.- Wcale nieźle, mój drogi - powiedział - wcale nieźle.Oczywiście brak wam jeszcze niejednego, byście mogli współ­zawodniczyć ze starymi żołnierzami.Ale czego nie ma, to być może.Warunki po temu są.Zawsze mówiłem, Asch: jest z was materiał na podoficera.Tylko tak dalej!Schulz raz jeszcze poklepał milczącego Ascha po ramieniu.Po­tem zawołał: - Koniec strzelania.Obliczenie amunicji do mnie! Wymarsz za pół godziny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl