[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A w kilka godzin później - ojczyzna!Ogniomistrz Asch poklepał swego przyjaciela Vierbeina po ra­mieniu.- Spraw się dobrze - powiedział.- Pozdrów moją żonę.Powiedz jej, że mi się świetnie powodzi.Pociesz ją przy­słowiem, że "złego diabli nie wezmą" i tak dalej.Asch cofnął się nieco.Kleisty półmrok zamierającej już lampy naftowej rzucał cień na jego twarz.Pozostawił Vierbeina porucz­nikowi Wedelmannowi.- Odprowadzę was jeszcze do wozu - powiedział porucznik.Wyszli.Śnieg w zamglonym świetle księżyca miał wygląd bladoszary.Noc była chłodna i wilgotna.W gęstych chmurach wisiało już skradające się wiosenne ciepło.- Vierbein - odezwał się Wedelmann - wypełnijcie zlecenie dobrze i dokładnie.Nie dajcie się zbić z tropu.Wracajcie zdrowi ze sprzętem radiowym i personelem.- Rozkaz, panie poruczniku.- I jeszcze jedno, mój drogi.Sprawa osobista.- Wedelmann odciągnął Vierbeina na bok.Ociągał się, był wyraźnie zakłopo­tany.Wreszcie bardzo szybko, wbrew swemu zwyczajowi, powie­dział: - Kazałem wam przedtem zapakować do plecaka dwie butelki dobrego koniaku.Jedna jest dla was.Na zdrowie, mój drogi.Wypijcie ją do dna w miłym towarzystwie.A jeżeli chodzi o drugą butelkę, to oddajcie ją pani Schulz.Pani Lorze Schulz.Znacie ją przecież.Powiedzcie jej.Albo nie mówcie jej nic.Powiedzcie tylko, że się pięknie kłaniam i życzę wszystkiego najlepszego.Poza tym nic więcej.Tak, to wszystko.Mam nadzieję, że załatwicie sprawy pomyślnie.Zanim Vierbein zdążył odpowiedzieć, Wedelmann wycofał się z uczuciem ulgi.Zacierał ręce, jak gdyby przed chwilą dotknął rozpalonego żelaza.Potem pochłonęły go ciemności.Nie wrócił do swej chaty, miał ochotę połazić jeszcze trochę po nocy.- Stale powtarzam - pozwolił sobie zauważyć Soeft - że potrzebna mu jest kobieta.Sam idealizm nie uszczęśliwia.Jak myślisz, Asch, czy mam mu sprokurować jakąś Nataszę?- Ciągle jeszcze jesteś tutaj? - zapytał Asch.- Jeżeli nie ulotnisz się w ciągu dwóch minut, będę strzelać.- Do widzenia! - powtórzył Vierbein raz jeszcze.Potem wsiadł do wozu, w którym poza Kowalskim siedzieli już szef i Soeft.Kowalski zapuścił silnik i pożeglował śmiało między pierwszymi lejami.Rzucił wóz w objęcia nocy.- Ten łobuz jedzie jak szatan - powiedział Wedelmann, który wypłynął z ciemności i stanął za Aschem.- Można się zdać na naszego małego - odparł Asch zgadując myśli swego porucznika.- Chyba diabeł musiałby się wmieszać w tę sprawę.- W naszych czasach nie jest to takie wykluczone.Wedelmann położył rękę na ramieniu Ascha i wsłuchiwał się w warkot silnika, który zdawał się zamierać.Noc pochłonęła wszystko.Znowu otoczyła ich na krótką chwilę czatująca, pod­stępna cisza wojny.- Zimno - powiedział Asch tylko po to, by przerwać tę ciszę.- Zimno i mokro.Potem blady księżyc przebił się przez chmury.Wyglądał tak, jak by owiewały go kłęby gazy.Trupioblada powłoka śnieżna wsysała w siebie księżycowe światło.Ciemności rozpraszały się.W parowie prowadzącym na stanowisko ogniowe ukazał się wartownik.Prawie bezgłośnie brodził w głębokim śniegu, ruchy miał irytująco powolne, jak by w ogóle się nie ruszał z miejsca.Wreszcie przystanął.A potem wydało się, że zatrzymał się cały świat.Jak gdyby przestały istnieć fronty, między którymi leżą zamarznięte trupy.Jak by nie było żołnierzy zawiniętych w brudne koce.I nie było miasteczka przyfrontowego, które nie zna spokoju, ale też nie wie dobrze, co to wojna.I nie było już na ziemi kobiety, na której można by się wesprzeć.Czyżby świat stał się cmentarzem?- Gdyby się wiedziało, co świat przez taką noc potrafi wy­myślić - powiedział ogniomistrz Asch.Kapitan Witterer, nowy dowódca, wsiadł sprężyście do wozu terenowego trzeciej baterii, który czekał na niego przed bu­dynkiem sztabu pułku.Resory jęknęły, kiedy opadł na siedzenie, nie tracąc zresztą sprężystej postawy.Kierowca siedział spokojnie przy kierownicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl