[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zwracając uwagi na Brenkshawa, usiłując włożyć prawe ramię rannego mężczy-zny w rękaw watowanej, sztruksowej kurtki, Laura odezwała się: Chris, idz do poczekalni od frontu.Jest tam ciemno, nie zapalaj światła.Podejdzdo okna, rozejrzyj się dobrze i, na miłość boską, nie pozwól, żeby ktoś zobaczył ciebie. Myślisz, że są tutaj? spytał lękliwie chłopiec. Jeżeli nie w tej chwili, będą wkrótce powiedziała, wpychając lewą rękę swegoobrońcy w rękaw kurtki. O czym pani mówi? zapytał Brenkshaw, kiedy Chris pomknął do ciemnej po-czekalni przez przylegające do niej biuro.Laura nie odpowiedziała na pytanie. Dalej, przełóżmy go na fotel.196Razem podnieśli rannego z łóżka i na fotelu zacisnęli pas bezpieczeństwa wokół jegobioder.Kiedy Laura pakowała pozostałe części ubrania i dwa słoiki z lekarstwami w tobo-łek, owijając ubrania wokół słoików i zawiązując to razem rękawami od koszuli, Chrisprzybiegł pędem z poczekalni. Mamo, właśnie są, to muszą być oni, dwa wozy pełne mężczyzn z drugiej stronyulicy, w każdym razie jest ich sześciu czy ośmiu.Co robimy? Do diabła powiedziała nie dostaniemy się teraz do dżipa. I nie możemywyjść bocznymi drzwiami, bo zobaczą nas od frontu.Brenkshaw pospieszył do biura. Wezwę policję. Nie! Złożyła tobołek z ubraniami i lekarstwami na fotel między nogami swegoobrońcy; położyła tam również swoją torbę i złapała uzi i kaliber 38 chief s special. Nie ma na to czasu, niech to szlag.Dostaną się tu w parę minut i wytłuką nas.Musi mi pan pomóc wywiezć ten fotel przez werandę na tyły domu.Wydawało się, że jej paniczny strach w końcu udzielił się lekarzowi, bo nie wahał sięani nie utrudniał jej pracy.Złapał za fotel, pchnął szybko poprzez drzwi łączące gabinetz hallem.Laura i Chris spieszyli za nim mrocznym korytarzem, a potem przez kuchnięoświetloną tylko przez cyfrowe zegary piecyka elektrycznego i mikrofalowej kuchen-ki.Fotel podskoczył na progu między kuchnią a werandą, ale ranny miał za sobą gorszeprzejścia niż to pojedyncze szarpnięcie.Powiesiwszy uzi na ramieniu i zatknąwszy rewolwer za pasek od spodni, Laura szłaszybko obok Brenkshawa.Na stopniach werandy ujęła fotel od przodu, pomagając musię łagodnie stoczyć na betonową nawierzchnię ścieżki.Spojrzała na alejkę pomiędzy domem a garażem, na wpół przekonana, że zobaczynadchodzącego stamtąd uzbrojonego człowieka i wyszeptała do lekarza: Musi pan iść z nami.Zabiją pana, jeżeli pan tu zostanie, to pewne.Znowu nie sprzeczał się, ale szedł za Chrisem, kiedy chłopiec spieszył w dół ścież-ki i dalej poprzez trawnik do furtki w sekwojowym płocie na tyłach rozległej posesji.Zsunąwszy uzi z ramienia, Laura szła ostatnia, gotowa obrócić się i otworzyć ogień, je-śliby tylko usłyszała za plecami dobiegający od strony domu hałas.Kiedy Chris dotarł do furtki, ta otworzyła się i z uliczki wszedł przez nią ubranyna czarno mężczyzna.Był ciemniejszy niż spowijająca ich noc, tylko ręce i twarz bie-lały mu jak światło księżyca.Zdawał się równie zdumiony ich widokiem, jak oni jego.Musiał nadejść ulicą biegnącą wzdłuż domu, potem skręcając w małą, tylną uliczkę, byzająć pozycję od tej strony.W lewej ręce trzymał ciemno pobłyskujący pistolet auto-matyczny.Nie był gotowy do strzału, ale mężczyzna zaczął go podnosić.Laura nie mo-gła go zdmuchnąć, nie zabijając przy tym własnego syna, ale Chris zareagował tak, jakmiesiącami uczył go Henry Takahami.Z szybkiego obrotu kopnął go w prawe przed-197ramię, wytrącając broń z ręki upadła na trawę, wydając miękki, cichy brzęk a po-tem kopnął ponownie przeciwnika w krocze; mężczyzna w czerni z jękiem grzmotnąło słupek furtki.Laura wysunęła się zza fotela, zajmując pozycję między zabójcą a Chrisem.Odwróciłauzi, podniosła nad głowę i spuściła całym ciężarem na czaszkę mordercy.Uderzyła po-wtórnie z całej siły, a on padł na trawę obok ścieżki, nie mając nawet możliwości wyda-nia głosu.Wydarzenia zaczęły teraz biec szybko, za szybko, jakby znalezli się na stromym zjez-dzie.Chris, a za nim Laura już przekraczali furtkę, gdy zaskoczyli drugiego mężczy-znę w czerni; z oczami jak dziury w białej twarzy wyglądał jak wampir.Był poza zasię-giem kopnięcia karate, więc musiała otworzyć ogień, zanim zdążył użyć swojej broni.Wypaliła ponad głową Chrisa, trafiając blisko siebie kilkoma pociskami: w klatkę pier-siową, w szyję i gardło napastnika; kule odcięły mu głowę, odrzucając go na chodnik.Brenkshaw ostatni minął furtkę, pchając fotel w dół uliczki.Laura czuła, że pako-wanie go w tę historię nie jest w porządku, ale teraz nie było już odwrotu.Tylna ulicz-ka była wąska, ściśnięta z obu stron przez ogrodzenie posesji, z których każda na tyłachmiała garaże i upchane pojemniki na śmieci.Uliczkę oświetlało jedynie słabe światłostojących na rogach lamp. Niech pan go przewiezie na drugą stronę, parę domów dalej powiedziała Laurado Brenkshawa. Znajdzcie otwartą furtkę i wepchnijcie go na czyjś teren, żeby znik-nął z oczu.Chris, idziesz z nim. A co z tobą? Dojdę do was za sekundę. Mamo. Idz, Chris! powiedziała, bo lekarz odjechał już z fotelem pięćdziesiąt stóp, prze-cinając uliczkę.Kiedy chłopiec podreptał niechętnie za medykiem, Laura wróciła do otwartej furtkiw sekwojowym płocie na tyłach posesji Brenkshawa.Zdążyła w samą porę, aby ujrzećdwie ciemne postaci wymykające się z alejki między domem a garażem, trzydzieści jar-dów od niej, prawie niewidoczne, zauważalne tylko dlatego, że były w ruchu.Biegli po-chyleni, jeden z nich zmierzał w kierunku werandy, a drugi w stronę trawnika, ponie-waż nie wiedzieli jeszcze dokładnie, gdzie mają spodziewać się kłopotów i skąd padłystrzały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]