[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co by było, gdyby tak jak Goddard zdecydował się wtedy, lub jeszcze wcześniej, uciec od rozgłosu i wieść życie w odosobnieniu lub w przebraniu? Czy zrobiłby to, żeby ocalić swoją muzykę lub ulegając swoim wro­gom i oszczercom ocalić siebie od złej sławy skandalu publicznego? Takie spekulacje wydawały się jednak bezcelowe.Yeats dobrze wiedział, że wyobrażenie arty­sty o swoim życiu było, z samej swej natury, nieodłączne od jego sztuki:Kasztanie, od korzeni po bujną koronę,Czy jesteś liściem, kwieciem, czy też pniem?Cialo w muzycznym rytmie, oczu migotanie:Skąd wiadomo, gdzie tancerz, a gdzie jego taniec?[11]Zaczai rozmyślać nad tym, jakie byłoby jego życie, gdyby był Goddardem.Czy wycofałby się do bezpieczeń­stwa odosobnionej posiadłości nad morzem, czy do za­cisza w odległym kraju? Czy też perwersyjnie wybrałby mieszkanie w Old Glory? Czy z nudy lub potrzeby twór­czej rzucałby niekiedy wyzwanie losowi, występując publicznie może w tych samych spelunkach gier mecha­nicznych, w których zmuszony był teraz grać?Im dłużej wyobrażał sobie siebie jako Goddarda, tym bardziej przekonywał się, że gdyby rzeczywiście był tajemniczą gwiazdą, żyłby tak samo jak zawsze, posłusz­ny temu, co było w nim naturalne.Albowiem życie, wbrew predyspozycji duchowej, która dała mu początek, było jak strumień biegnący w górę wzgórza, skazany na to, by w pewnym momencie zalać własne źródło.Dla Karlheinza Stockhausena, którego elektroniczne kompozycje wywarły tak wyraźny wpływ na Goddarda, muzyczne wydarzenie nie miało określonego początku czy nieuniknionego końca; nie było ani konsekwencją czegoś, co je poprzedzało, ani skutkiem czegoś, co nastą­piło po nim; było wiecznością, osiągalną w każdym mo­mencie, a nie na końcu czasu.Bez względu na to, czy to się komuś podobało, czy nie, czyż wydarzenia życia również nie były takie, zastana­wiał się Domostroy.Choć zawieszony nad barem telewizor był włączony, nie wydobywał się z niego żaden dźwięk.Program „Być na fali” właśnie się rozpoczął, ale Donna miała wystąpić w nim później.Na stołku obok Domostroya usiadła Lucretia, dziwka, którą widywał często u Kreutzera i która z nie znanych mu powodów nigdy w żaden sposób nie zachęcała go do skorzystania ze swoich usług.Lucretia była przystojną Murzynką przed trzydziestką, ubierała się w stonowanym stylu studentek college'u ze Wschodniego Wybrzeża.Ze względu na jej dyskretne zachowanie i właściwy wygląd kierownictwo Kreutzera pozwalało jej przesiadywać w lo­kalu.Mimo przebrania Domostroya Lucretia rozpoznała go natychmiast.Położyła mu dłoń na ramieniu i stwierdzi­wszy, że tego wieczoru jest jej gościem, zamówiła dla niego Cuba Librę, a dla siebie koktajl z szampana.Wypiła kilka łyków i przysunęła się do niego.- Przykro mi z powodu tego potwornego wypadku w twoim domu - powiedziała.- To straszne, że twoi przy­jaciele tak się nawzajem pozabijali! Szkoda tego Chicka Mercurio.to był taki fajny facet!Domostroy spuścił głowę w udawanym smutku.- Czytałam w gazetach o Donnie Downes, tej czarnej pianistce - podjęła konfidencjonalnym tonem.- Mówi­ła, że jej dużo pomogłeś.Powiedziała, że byłeś jej duchowym przewodnikiem i że bez ciebie na pewno nie zdobyłaby tej wielkiej nagrody w Warszawie.- Urwała.- To bardzo ładnie z twojej strony.że pomogłeś czarnej dziewczynie zrobić karierę w świecie.- Donna Downes ciężko na to zapracowała – uciął nieco szorstko Domostroy.- Możesz mi wierzyć, nikomu nic nie zawdzięcza.Lucretia rzuciła mu sceptyczne spojrzenie.- Czy było między wami coś, o czym nie chcesz mówić?- Nic między nami nie było - odparł Domostroy za­niepokojony.Twarz Lucretii przybrała konspiracyjny wyraz.- Jesteś żonaty?- Nie.- Jakieś dzieci?- Żadnych.- Czy twoi krewni jeszcze żyją?- Nie.Wszyscy umarli.Zastanowiła się chwilę.- Jak to umarli? Znaczy się.umarli na jakąś chorobę?- Niektórzy zginęli podczas wojny, inni umarli ze starości - wyjaśnił Domostroy.- Dlaczego pytasz?- Nieważne - odparła stanowczo.- Ile masz lat?Podał jej swój wiek.Lucretia obrzuciła go taksują­cym spojrzeniem.- Jak na swój wiek masz za dużo zmarszczek! - stwier­dziła.-I wyglądasz na zmęczonego.Jak się czujesz?- Nie narzekam - odparł rozbawiony.- To dlatego, że nie palisz i za mało jesz, no i za bardzo dbasz o swoje ciało.- Zawahała się.- Posłuchaj, mam coś, co może cię zainteresować.- Co takiego? - zapytał zaskoczony nutką determina­cji w jej głosie.- Myślę o tym, żeby zafundować sobie dziecko - za­częła.- Jestem w odpowiednim wieku.Rzuciła mu przeciągłe spojrzenie.Domostroy się nie odezwał.- Chcę, zęby moje dziecko miało wszystko co najlepsze - dodała.- Stać mnie na to.Pracowałam na ulicy, odkąd skończyłam dwanaście lat, i dużo uskładałam.Naprawdędużo - powtórzyła.- Wszystko jest bezpiecznie schowane - zapewniła go tonem lekkiego ostrzeżenia.Domostroy przyglądał się jej z zaciekawieniem.- Mogłabym wyjść za mąż - ciągnęła - ale facet z pewnością chciałby wiedzieć, co robiłam przed ślu­bem.Nie myśl, że wstydzę się swojego zawodu.Po prostu nie chcę awantur.Chcę tylko ojca dla mojego dziecka.To wszystko.Ojca.nie męża.- Rozumiem - powiedział Domostroy, skinąwszy głową.Dopiła resztę drinka.- Więc, jeśli ty i ja pojechalibyśmy na wycieczkę.- przerwała, żeby sprawdzić, czy nie mówi za szybko.Domostroy posłał jej uspokajający uśmiech.- Tylko we dwoje.Na wycieczkę do któregoś z tych krajów, jakie pokazują w telewizji.Do Hongkongu czy Brazylii? Może nawet dookoła świata.W osiemdziesiąt dni! - dodała ze śmiechem.Po chwili spoważniała i ciągnęła dalej: - Mam wystarczająco dużo pieniędzy dla nas obojga.Bę­dziemy mogli pozwolić sobie na wszystko.Podróż stat­kiem, samolotem, pociągiem, pierwszą klasą, wymyślne jedzenie, najlepsze hotele, kluby nocne.co tylko chcesz.I jestem zdrowa.Jestem czysta.Żadnej opryszczki, żadnego trypra.Żadnych kobiecych infekcji.Dobrze dbam o swoje ciało.Poza tym wiem, że jestem dobra w łóżku: to jedyna rzecz, jakiej można się dobrze na­uczyć w moim zawodzie.Żaden klient nigdy nie narze­kał.- Przerwała.Barman podał jej kolejnego drinka.Lucretia upiła łyk.- Zrobienie mi dziecka nie będzie rzeczą nieprzyje­mną.Jeśli mi nie wierzysz, mogę wcześniej pokazać ci pieniądze.- Widywałem cię tutaj - powiedział Domostroy.- Wiem, że nie jesteś oszustką.- Rozumiesz, o co mi chodzi, prawda? - spytała.- Chcesz, żebym był z tobą tak długo, aż zajdziesz w ciążę.- Chcę, żebyś został ze mną, aż dzieciak się u r o d z i, drogi panie - stwierdziła stanowczo.- Całe dziewięć miesięcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl