[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od spotkanego elfa dowiedział się, że dostrzeżono dziewczynę poza pałacem,uciekającą drogą ku Aretuzie.I wtedy szczęście uśmiechnęło się do Cahira.Scoia'tael znalezli w stajni osiodłanego konia.****- Biegnij przodem, Ciri.Są blisko.Ja ich zatrzymam, a ty biegnij.Biegnij, ile sił!Jak na Mordowni!- Ty też chcesz mnie zostawić samą?- Będę tuż za tobą.Ale nie oglądaj się!- Daj mi mój miecz, Geralt.Spojrzał na nią.Ciri odruchowo cofnęła się.Takich oczu nie widziała u niego jeszcze nigdy.- Mając miecz, będziesz może musiała zabijać.Potrafisz?- Nie wiem.Daj mi miecz.- Biegnij.I nie oglądaj się za siebie.***Na drodze załomotały kopyta.Ciri obejrzała się.I zamarła sparaliżowanastrachem.Zcigał ją czarny rycerz w hełmie ozdobionym skrzydłami drapieżnego ptaka.Skrzydła szumiały, powiewał czarny płaszcz.Podkowy krzesały iskry na bruku drogi.Nie była w stanie się poruszyć.Czarny koń przedarł się przez przydrożne krzaki, rycerz krzyknął głośno.Wkrzyku tym była Cintra.Były w nim noc, mord, krew i pożoga.Ciri pokonałaobezwładniający strach i rzuciła się do ucieczki.Z rozpędu przesadziła żywopłot,wpadając na maleńki dziedziniec z basenikiem i fontanną.Z dziedzińca nie byłowyjścia, dookoła były mury, wysokie i gładkie.Koń zachrapał tuż za jej plecami.Cofnęła się, potknęła i wzdrygnęła, trafiając plecami na twardą, nieustępliwą ścianę.Była w pułapce.Drapieżny ptak załopotał skrzydłami, zrywając się do lotu.Czarny rycerzpoderwał konia, przeskoczył żywopłot odgradzający go od dziedzińca.Kopytazadudniły na płytach posadzki, koń pośliznął się, pojechał, przysiadając na zadzie.Rycerz zachwiał się w siodle, przechylił.Koń zerwał się, a rycerz spadł, łoskoczączbroją o kamień.Podniósł się jednak natychmiast, szybko osaczając Ciri wciśniętą wróg.- Nie dotkniesz mnie! - krzyknęła, dobywając miecza.- Nigdy mnie już niedotkniesz!Rycerz zbliżał się powoli, rosnąc nad nią jak ogromna czarna wieża.Skrzydłana jego hełmie chwiały się i szeleściły.- Nie uciekniesz mi już, Lwiątko z Cintry - w szparze hełmu płonęły bezlitosneoczy.- Nie tym razem.Tym razem nie masz już dokąd uciekać, szalona panno.- Nie dotkniesz mnie - powtórzyła głosem zduszonym zgrozą, przypartaplecami do kamiennej ściany.- Muszę.Wykonuję rozkazy.Gdy wyciągnął ku niej rękę, strach ustąpił nagle, jego miejsce zajęła dzikawściekłość.Spięte, zastygłe w przerażeniu mięśnie zadziałały jak sprężyny,wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy wykonały się same, gładko i płynnie.Ciriskoczyła, rycerz rzucił się na nią, ale nie był przygotowany na piruet, którym bezwysiłku wywinęła się z za sięgu jego rąk.Miecz zawył i ukąsił, niechybnie trafiającmiędzy blachy pancerza.Rycerz zachwiał się, upadł na jedno kolano, spodnaramiennika trysnęła jasnoczerwona struga krwi.Wrzeszcząc wściekle, Ciri znowuotoczyła go piruetem, znowu uderzyła, tym razem prosto w dzwon hełmu, obalającrycerza na drugie kolano.Wściekłość i szał zaślepiły ją zupełnie, nie widziała nicoprócz nienawistnych skrzydeł.Posypały się czarne pióra, jedno skrzydło odpadło,drugie zwisło na zakrwawiony naramiennik.Rycerz, wciąż nadaremnie usiłującpodnieść się z kolan, spróbował zatrzymać klingę miecza chwytem pancernejrękawicy, stęknął boleśnie, gdy wiedzmińskie ostrze rozchlastało kolczą siatkę i dłoń.Pod kolejnym uderzeniem spadł hełm, Ciri odskoczyła, by nabrać impetu doostatniego, morderczego ciosu.Nie uderzyła.Nie było czarnego hełmu, nie było skrzydeł drapieżnego ptaka, których szum prześladował ją w koszmarach sennych.Nie było już czarnego rycerza z Cintry.Byłklęczący w kałuży krwi blady, ciemnowłosy młodzieniec o oszołomionych błękitnychoczach i ustach wykrzywionych w grymasie strachu.Czarny rycerz z Cintry padł odciosów jej miecza, przestał istnieć, z budzących grozę skrzydeł pozostały porąbanepióra.Przerażony, skulony, broczący krwią młodzik był nikim.Nie znała go, nigdy gonie widziała.Nie obchodził jej.Nie bała się go, nie nienawidziła.I nie chciała zabijać.Rzuciła miecz na posadzkę.Odwróciła się, słysząc krzyki Scoia'tael nadbiegających od strony Garstangu.Zrozumiała, że za moment osaczą ją na dziedzińcu.Zrozumiała, że dopędzą ją nadrodze.Musiała być od nich szybsza.Podbiegła do karego konia stukającegopodkowami po płytach posadzki, krzykiem popędziła go do galopu, w bieguwskakując na siodło.***- Zostawcie mnie.- stęknął Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach, odpychajączdrową ręką podnoszących go elfów.- Nic mi nie jest! To lekka rana.Zcigajcie ją.Zcigajcie dziewczynę.Jeden z elfów krzyknął, na twarz Cahira trysnęła krew.Drugi Scoia'taelzatoczył się i zwalił na kolana, obu rękoma wpijając się w rozchlastany brzuch.Pozostali odskoczyli, rozprysnęli się po dziedzińcu, błyskając mieczami.Zaatakował ich białowłosy potwór.Skoczył na nich z muru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl