[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.10-30 oznaczało potrzebna pomoc, nie w trybie awaryjnym.10-24 - podejrzane osoby.10-36 zaś proszę przekaż moje wiadomości.Informacja 10-30o trybie nieawaryjnym sprawiała, że cała wiadomość nie zwróci niczyjej uwagi.Zostanie zarejestrowana, umieszczona gdzieś w aktach i zapomniana do końcaświata.Lecz łącznie cały przekaz stanowił coś w rodzaju podziemnego żargonu.Przynajmniej kiedyś, w moich czasach, gdy nosiłem jeszcze mundur.Fragment osłabym sygnale oznaczał: działaj dyskretnie, nie zwracaj niczyjej uwagi.Prośba opomoc w trybie nieawaryjnym podkreślała te słowa. Trzymaj się z dala odszefostwa. Podejrzane osoby były dość oczywiste. Proszę przekaż mojewiadomości znaczyło informuj mnie.Jeśli zatem Powell kumał, o co chodzi, tozrozumiał wiadomość z grubsza tak: sprawdz po cichu tych facetów i przekaż miszczegóły.A miałem nadzieję, że kuma, bo był mi coś winien, zdecydowanie.Sprzedał mnie.Przypuszczałem, że będzie chciał się jakoś zrehabilitować.Znów spojrzałem na maleńki ekran.Masz wiadomość! To była Duffy, pisała:Okej, działaj szybko.Odparłem: Próbuję.Wyłączyłem maszynkę i wepchnąłem zpowrotem do obcasa.Potem sprawdziłem okno.Było zwykłe, podnoszone, dwuczęściowe.Część dolna przesuwała się w góręprzed górną.Bez siatki przeciw owadom.Wewnątrz framugę pokrywała cieniutka,równa warstwa farby.Na zewnątrz była gruba i nierówna, dowód heroicznej walki zklimatem.Mosiężny zatrzask.W sumie staroświecka konstrukcja, braknowoczesnych zabezpieczeń.Zwolniłem zatrzask i podniosłem okno.Zacięło siętrochę na grubej farbie, ale w końcu uniosło.Po dziesięciu centymetrach poczułemna twarzy uderzenie zimnego morskiego powietrza.Pochyliłem się i zacząłemszukać urządzenia alarmowego.Nie znalazłem.Dzwignąłem okno do końca izbadałem całą framugę.Ani śladu systemów bezpieczeństwa.Zrozumiałe, od skał ioceanu okno dzieliło jakieś piętnaście metrów.A woda i wysoki mur skuteczniebroniły dostępu do domu.Wychyliłem się i spojrzałem w dół.Ujrzałem miejsce, w którym stałem, gdyDuke wystrzelił.Przez pięć minut tkwiłem w oknie wsparty na łokciach, spoglądającna czarny ocean.Wciągnąłem w nozdrza słone powietrze i pomyślałem o pocisku.Nacisnąłem spust sześć razy.Zrobiłbym sobie niezłą dziurę w głowie.Pewnie byeksplodowała, zachlapując przy okazji dywany i dębową boazerię.Ziewnąłem.Rozmyślania i morskie powietrze sprawiły, że poczułem senność.Cofnąłem sięszybko, zatrzasnąłem okno i poszedłem do łóżka.Zdążyłem już wstać, wziąć prysznic i ubrać się, gdy usłyszałem, jak o szóstejpiętnaście Duke otwiera drzwi.Był następny dzień, dzień dwunasty, środa, urodzinyElizabeth Beck.Sprawdziłem już pocztę, żadnych nowych wiadomości.Ani jednej.Nie martwiło mnie to.Przez dziesięć minut siedziałem w oknie.Widziałem przedsobą wschód słońca.Morze było szare, oleiste, spokojne, szczyt odpływu.Ustępującawoda odsłoniła skały, gdzieniegdzie pozostawiając kałuże.Widziałem ptaki nabrzegu, czarne nurzyki, które właśnie zmieniały czarne upierzenie na szare,wiosenne.Spod piór wyglądały jaskrawoczerwone nóżki.Widziałem kormorany ikrążące w dali mewy czarnogłowe.Inne opadały nisko, szukając śniadania.Odczekałem, aż kroki Duke a ucichną w dali, zszedłem na dół do kuchni iznalazłem się twarzą w twarz z olbrzymem z wartowni przy bramie.Stał przyzlewie, pijąc wodę ze szklanki; pewnie właśnie połknął swoją porcję sterydów.Byłbardzo, bardzo duży.Ja sam mam metr dziewięćdziesiąt dwa wzrostu, muszęuważać, by przejść bez szwanku przez standardowe drzwi.Ten gość był o conajmniej dwadzieścia centymetrów wyższy i jakieś dwadzieścia pięć szerszy wbarach.Wagą przewyższał mnie o sto kilo, może więcej.Po plecach przebiegł midreszcz, który zwykle się pojawia, gdy staję obok mężczyzny dość rosłego, bympoczuł się przy nim mały.Wówczas świat wydaje się odrobinę kołysać w posadach.- Duke jest na siłowni - oznajmił.- Jest tu siłownia? - spytałem.- Na dole - wyjaśnił.Głos miał wysoki, piskliwy, pewnie od lat wcinał sterydy jak cukierki.Pozbawione blasku oczy wyzierały z pokrytej pryszczami twarzy.Skończył jużtrzydziestkę, miał tłuste, jasne włosy.Ubrany był w podkoszulkę i spodnie od dresu.Jego ręce przewyższały obwodem moje uda; wyglądał jak karykatura.- wiczymy tu przed śniadaniem - dodał.- Zwietnie - oznajmiłem.- wiczcie sobie.- Ty też.- Ja nigdy nie ćwiczę.- Duke tego oczekuje.Jeśli tu pracujesz, to ćwiczysz.Zerknąłem na zegarek.Szósta dwadzieścia pięć rano.Czas uciekał.- Jak masz na imię? - spytałem.Nie odpowiedział; patrzył na mnie, jakbym zastawiał na niego pułapkę.Otokolejny problem ze sterydami - zbyt wielka dawka może niezle namieszać w głowie.A ten facet wyglądał jak ktoś, kto od początku miał poprzestawiane klepki.Złośliwyi głupi, nie da się tego inaczej określić.To kiepska kombinacja.Coś w jego twarzy misię nie podobało.Jeśli chodzi o sympatie do nowych współpracowników, na razieosiągnąłem wynik zero na dwa.To nietrudne pytanie - dodałem.- Paulie - odparł.Skinąłem głową.- Miło mi cię poznać, Paulie.Jestem Reacher.- Wiem - powiedział.- Byłeś w wojsku.- A to jakiś problem?- Nie lubię oficerów.Przytaknąłem.Sprawdzili.Wiedzieli, jaki miałem stopień.Mieli dostęp dodanych.- Dlaczego? - zainteresowałem się.- Nie zdałeś egzaminu na zawodowca?Nie odpowiedział.- Poszukajmy Duke a.Odstawił na bok szklankę i poprowadził mnie do holu, w stronę jakichś drzwi iwreszcie drewnianymi schodami do piwnicy.Rozciągała się pod całym domem,pewnie wykuto ją w żywej skale.Zciany miała z kamienia pokrytego cementem.Lekko zatęchłe powietrze pachniało wilgocią.Pod sufitem w metalowych klatkachwisiały nagie żarówki.Piwnicę podzielono na liczne pomieszczenia.Jedno z nichbyło całkiem spore, pomalowane na biało, z podłogą wyłożoną linoleum, też białym.Utrzymywał się w nim odór zastarzałego potu.Dostrzegłem rower do ćwiczeń, atlasi bieżnię.Z sufitu zwieszał się ciężki worek treningowy, obok niego drugi, lżejszy.Na półce leżały rękawice bokserskie.W stojakach pod ścianą ustawiono sztangi, napodłodze obok ławeczki ciężarki.Był tam Duke, ubrany w ciemny garnitur.Wyglądał na zmęczonego, jakby nie spał całą noc i nie wziął prysznica
[ Pobierz całość w formacie PDF ]