[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.IV.Opuszczając kurdla, należy uważać, by spaść na ręce i nogi i nie potłuc się.Uwagi.Używanie przypraw ostrych jest wzbronione.Również wzbronione jest podkładanie kurdlom bomb zegarowych nastawionych i posypanych szczypiorkiem.Postępowanie takie jest ścigane i karane jako kłusownictwo.Na granicy rezerwatu łowieckiego oczekiwał nas już zarządzający, Wauwr, w otoczeniu lśniącej jak kryształ w słońcu rodziny.Okazał się on nader serdeczny i gościnny; zaproszeni na poczęstunek, spędziliśmy w jego miłym domostwie kilka godzin, przysłuchując się historiom z życia kurdli i wspomnieniom łowieckim Wauwra i jego synów.Naraz wpadł zdyszany goniec, donosząc, że wytropione kurdle nagonka ruszyła w ostęp.- Kurdle - wyjaśnił mi zarządca - trzeba najpierw dobrze przegonić, żeby zgłodniały!Namaszczony pastą, z bombą i przyprawami ruszyłem w towarzystwie Wauwra i przewodnika w głąb ściorgu.Droga zginęła rychło w nieprzejrzanym gąszczu.Posuwaliśmy się z trudem, od czasu do czasu omijając tropy kurdli, podobne do dołów pięciometrowej średnicy.Marsz trwał dość długo.Wtem ziemia zadrżała i przewodnik stanął, dając nam przylgą znak milczenia.Dał się słyszeć grom jakby szalejącej za horyzontem burzy.- Słyszy pan? - szepnął przewodnik.- Słyszę.To kurdel?- Tak.Bobczy.Posuwaliśmy się teraz wolniej i ostrożniej.Łoskot ucichł i ściorg pogrążył się w milczeniu.Nareszcie poprzez gąszcz zamajaczyła rozległa polana.Na jej skraju towarzysze wyszukali dobre stanowisko, przyprawili mnie i sprawdziwszy, że mam w pogotowiu miotełkę i bombę, odeszli na palcach, zalecając mi cierpliwość.Jakiś czas panowała cisza przerywana tylko kląskaniem ośmiołów; nogi dobrze mi już ścierpły, gdy grunt zadygotał.Ujrzałem jakiś ruch w dali - wierzchołki drzew na krańcu polany pochyliły się i runęły, znacząc drogę zwierza.Musiała to być kapitalna sztuka.Jakoż wnet kurdel wyjrzał na polanę, przestąpił powalone pnie i ruszył przed siebie.Kołysząc się majestatycznie, ciągnął w moją stronę, węsząc głośno.Oburącz chwyciłem uszatą bombę i czekałem z zimną krwią.Kurdel stanął w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów ode mnie i oblizał się.W jego przejrzystym wnętrzu wyraźnie widziałem resztki wielu myśliwych, którym się nie powiodło.Jakiś czas kurdel namyślał się.Obawiałem się, że już odejdzie, gdy podszedł i skosztował mnie.Posłyszałem głuche mlaśnięcie i straciłem grunt pod nogami.Wziął! - dobra nasza! - pomyślałem.W środku kurdla nie było znów tak ciemno, jak mi się to w pierwszej chwili wydało.Oporządziwszy się, podniosłem ciężką bombę zegarową i wziąłem się do nastawiania jej, gdy dobiegło mnie czyjeś chrząknięcie.Podniosłem głowę i zaskoczony ujrzałem przed sobą obcego Ardrytę, jak ja pochylonego nad bombą.Patrzyliśmy na siebie przez chwilę.- Co pan tu robi? - spytałem.- Poluję na kurdla - odparł.- Ja też - rzekłem - ale bardzo proszę sobie nie przeszkadzać.Pan był tu pierwszy.- Nic podobnego - odparł - pan jest cudzoziemcem.- Co z tego - odrzekłem - zachowam moją bombę na drugi raz.Proszę, niech się pan nie krępuje moją osobą.- Nigdy w świecie! - zawołał.- Pan jest naszym gościem.- Przede wszystkim jestem myśliwym.- A ja przede wszystkim - gospodarzem, i nie pozwolę, by z mego powodu miał się pan wyrzec tego kurdla! Bardzo pana proszę pośpieszyć się, bo pasta zaczyna już działać.W samej rzeczy kurdel stawał się niespokojny; nawet tutaj dochodziło jego potężne sapanie, jakby kilkudziesięciu naraz lokomotyw.Widząc, że nie przekonam spotkanego Ardryty, nastawiłem bombę i zaczekałem na nowego towarzysza, który wszakże prosił, bym szedł pierwszy.Niebawem opuściliśmy kurdla.Spadając z wysokości dwu pięter, wytknąłem sobie lekko kostkę.Kurdel, któremu wyraźnie ulżyło, pognał w ostęp i łamał tam drzewa z okropnym hałasem.Naraz dał się słyszeć przeraźliwy grzmot i wszystko ucichło.- Leży! Moje serdeczne gratulacje! - wykrzyknął myśliwy, ściskając mi serdecznie dłoń.W tym momencie zbliżyli się przewodnik i zarządca rezerwatu.Ponieważ zapadał zmrok, trzeba się było śpieszyć z powrotem; zarządzający obiecał mi własnoręcznie wypchać kurdla i przesłać go na Ziemię najbliższym frachtowcem rakietowym.5 XIPrzez cztery dni nie zapisałem ani słowa, taki byłem zajęty.Co dzień rano - faceci z Komisji Współpracy Kulturalnej z Kosmosem, muzea, wystawy, radioakty, a po południu wizyty, przyjęcia oficjalne i przemówienia.Jestem już porządnie zmęczony.Delegat K W K z K, który się mną opiekuje, powiedział mi wczoraj, że nadchodzi strum, ale zapomniałem go spytać, co to znaczy.Mam się widzieć z profesorem Zazulem, wybitnym uczonym ardryckim, tylko nie wiem jeszcze kiedy.6 XIRano w hotelu zbudził mnie okropny huk.Wyskoczyłem z łóżka i zobaczyłem wznoszące się nad miastem słupy dymu i ognia.Zatelefonowałem do informacji hotelowej, pytając, co się dzieje.- Nic takiego - odparła telefonistka - proszę się nie niepokoić, to tylko strum.- Strum?- No tak, strumień meteorów, który nawiedza nas co dziesięć miesięcy.- Toż to okropne! - zawołałem - może trzeba zejść do schronu?!- O, żaden schron nie wytrzyma trafienia meteoru.Ale pan ma przecież rezerwę, jak każdy obywatel, może się pan nie lękać.- Co za rezerwę? - spytałem, lecz telefonistka odłożyła już słuchawkę.Ubrałem się szybko i wyszedłem na miasto.Ruch na ulicach był zupełnie normalny; przechodnie śpieszyli za swymi sprawami, dygnitarze płonący różnokolorowymi orderami jechali do biurowców, a w ogródkach igrały dzieci, świecąc i śpiewając.Wybuchy zrzedły po jakimś czasie i tylko z dali donosił się miarowy huk.Pomyślałem, że strum jest widać zjawiskiem niezbyt szkodliwym, skoro nikt tu sobie nic z niego nie robi, i pojechałem, jakem to miał w planie, do ogrodu zoologicznego.Oprowadzał mnie sam dyrektor, szczupły, nerwowy Ardryta o pięknym połysku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl