[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.szept?Może i dobrze, że te drzwi pozostawały zamknięte.Może nie zamknięto ich przedzłodziejami, ale by coś utrzymać w środku?Wspiąłem się do sali, w której Faethor mnie odurzył.Znalazłem swą broń w miejscu,w którym ostatnio ją widziałem.Co więcej, zdjąłem ze ściany potężny topór o długiejrękojeści.Potem, uzbrojony po zęby, wróciłem pod zamkniętą izbę.Tam załadowałemkuszę i umieściłem ją pod ręką, po czym wetknąłem miecz w szczelinę w podłodze, bymóc od razu go uchwycić.Ująłem w obie dłonie topór i zataczając wielki łuk, rąbnąłemnim w drzwi.Mój cios naruszył wąską deskę, ale jednocześnie strącił ze skrytki na nad-prożu pordzewiały, żelazny klucz.163Pasował do środka.Już miałem go przekręcić i wejść do izby, kiedy.Tyle wilczego wycia! I takie głośnie, że nawet tutaj docierał do mnie ów potępieńczychór.Coś się szykowało.Zrezygnowałem z otwarcia drzwi, zabrałem broń i pospieszyłem kręconymi scho-dami na wyższy poziom.Wilcze wycie dobiegało ze wszystkich stron, ale najsilniejbrzmiało na tyłach zamku.Dość szybko odkryłem, że dobiega od strony płonącego po-mostu.Dotarłem tam w samą porę, by ujrzeć, jak jego ogniste szczątki walą się w dół,rozświetlając ciemny wąwóz.Na wąskiej półce, po drugiej stronie rozpadliny, tłoczyłysię wilki Faethora.A za nimi, ukryty w cieniu skały.sam Ferenczy? Włosy zjeżyły mi się na karku.Je-żeli to był on, stał wykrzywiony, niczym dziwacznie zgięty cień.Połamany przez swójupadek? Podniosłem kuszę, ale nie było go już w zasięgu mego wzroku.A może mi sięzdawało? Wilki jednakże były dość prawdziwe, a wódz ich hordy, ogromny zwierz, stałna krawędzi półki, mierząc wzrokiem szczelinę.Musiałby przeskoczyć z trzydzieści stóp, co było możliwe, gdyby uzyskał wolną prze-strzeń na półce.Ledwie o tym pomyślałem, co mniejsze wilki ustąpiły, znikając w cie-niu.Robiły mu miejsce na rozbieg.Przywódca hordy cofnął się znacznie, zawrócił i po-gnał wielkimi susami w kierunku zamku.Skoczył i w pół lotu napotkał mój bełt, któryutkwił dokładnie w jego sercu.Martwy, obił się o krawędz muru i stoczył się w niepa-mięć.Kiedy podniosłem wzrok, reszta sfory znikała w ciemności.Wiedziałem jednak, że Ferenczy tak łatwo nie ustąpi.Wyszedłem na mury i znalazłem tam dzbany oleju oraz kotły, umocowane tak, bymożna było je przechylić.Rozpaliwszy ogień pod kotłami, napełniłem każdy z nich dopołowy olejem i zostawiłem, by tłuszcz zaczął wrzeć.Potem wróciłem pod zamkniętąizbę.Dochodząc tam, dostrzegłem, że w wybitej przez topór szczelinie wije się szczupła,kobieca ręka, desperacko usiłująca dosięgnąć klucza.Więzień? Kobieta? Przypomnia-łem sobie słowa starego Arwosa: Zwitę? Sługi? Nikogo nie ma! Może kobietę, dwie, ależadnych mężów.Tu pojawiała się jakaś sprzeczność jeżeli ta kobieta była służką, cze-mu pozostawała w zamknięciu? %7łeby uniknąć zagrożenia, skoro w domu pojawił sięobcy? Nie pasowało to jednak do tego domostwa.%7łebym ja uniknął zagrożenia?Przez szczelinę w drzwiach zerknęło na mnie oko.Usłyszałem westchnienie i rękazniknęła we wnętrzu.Nie zwlekając przekręciłem klucz i otworzyłem drzwi kopnię-ciem.Dwie kobiety.Kiedyś musiały być dość ładne. Kim.kim ty jesteś? Jedna z nich zbliżyła się do mnie, nieco zaciekawiona. Faethor nie mówił nam, że będzie.164Podeszła bliżej, przyjrzała mi się, nie kryjąc fascynacji.Odpowiedziałem jej spojrze-niem.Była blada jak widmo, ale w zapadłych oczach palił się ogień.Rozejrzałem się poizbie.Posadzka przykryta była swojskimi tkaninami, na ścianach wisiały stare zarobaczy-wiałe gobeliny, poza dwiema sofami i stołem nie było tu mebli.Nie było też okien aniinnego zródła światła poza żółtą poświatą, płynącą ze srebrnego świecznika, stojącegona blacie.Pokój urządzony był oszczędnie, ale w porównaniu z resztą zamku, okazale.Wydawał się też bezpieczny.Druga kobieta rozłożyła się na sofie, dość lubieżnie.Wpatrywała się we mnie natar-czywie, ale ją zignorowałem.Pierwsza podeszła do mnie.Nieufny, powstrzymałem jąna długość miecza. Nie ruszaj się, pani, bo cię zakłuję!Wściekła się, spojrzała na mnie i syknęła przez ostre jak igły zęby.Teraz i druga ko-bieta podniosła się z sofy niczym kotka.Obserwowały mnie czujnie, zważały na mójmiecz. Co z Faethorem.Gdzie on jest? odezwała się pierwsza, tym razem twardo i lo-dowato. Wasz pan? zapytałem, wycofując się za drzwi.Z pewnością były wampirzyca-mi. Przepadł.Macie teraz nowego pana, mnie!Pierwsza rzuciła się na mnie bez ostrzeżenia.Dałem jej podejść, po czym zdzieli-łem ją rękojeścią miecza.Upadła mi w ramiona.Odepchnąłem ją na bok i zatrzasnąłemdrzwi tuż przed nosem drugiej.Zasunąłem sztabę, przekręciłem klucz i schowałem go.Wampirzyca uwięziona wewnątrz szalała i syczała.Podniosłem jej ogłuszoną siostrę, za-niosłem ją do lochu i wrzuciłem za drzwi.Ehrig przypełzł do mnie.Usunął jakoś rzemień z szyi, białej i spuchniętej, wyglądają-cej tak, jakby ktoś przejechał nożem po całym jej obwodzie.Potylica jego była dziwnieguzowata, zniekształcona jak u dziwoląga czy kretyna.Ledwo mówił i zachowywał sięjak dziecko.Może uszkodziłem mu mózg, a wampir nie zdążył go poprawić? Tiborze wykrztusił zdumiony. Mój przyjacielu, Tiborze! A Ferenczy? Zabi-łeś go? Zdradziecki psie! Skrzywiłem się. Masz, zabaw się z tym.Zwalił się na jęczącą kobietę. Przebaczyłeś mi! zawołał. Nie, ani teraz, ani nigdy! odrzekłem. Zostawiam ją tu, gdyż jest o jedną zadużo.Ciesz się, póki możesz.Kiedy blokowałem sztabą drzwi, zaczynał już zdzierać z niej i z siebie brudne szma-ty.Wchodząc po spiralnych schodach, znów usłyszałem wilki.Ich pieśń niosła w sobie165nutę triumfu.Co teraz?Jak szaleniec pognałem przez zamek.Masywne wrota u podnóża wieży były zabez-pieczone, pomost spalony.Gdzie Ferenczy przypuści swój następny atak? Wypadłem nablanki w samą porę!Nad zamkiem krążyło mnóstwo maleńkich nietoperzy.Widziałem je, roje szybującena tle księżyca, słyszałem chór przenikliwych pisków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]