[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiktor Łuchow ocalał.Wiedział, że po uruchomieniu pomp ma do wybuchu dwie, trzy minuty.To wystarczyło na dobiegnięcie do głównego wyjścia, wskoczenie do ostatniego z samochodów ewakuujących załogę kompleksu i oddalenie się od niego na bezpieczny dystans.Nie ujechali daleko, gdy poczuli na plecach falę gorącego powietrza.Za nimi wystrzeliło w niebo gigantyczne ognisko, ostatecznie zamykające historię Perchorska.Od czasu, gdy Harry ukończył ósmy rok życia, regularnie niepokoił go ten sam senny koszmar.Teraz jednak straszne obrazy natrętnie pojawiały się nawet na jawie.Nie potrafił powiedzieć - skąd brały swój początek.Może z jakiejś dawno zapomnianej, starej książki medycznej może przeniknęły do jego umysłu za sprawą jakiegoś zmarłego a może po prostu były to prorocze przebłyski przeznaczenia.W każdym razie wryły się w pamięć z wielką dokładnością.I teraz znów Harry ujrzał przed oczami swej wyobraźni wnętrze długiego korytarza o ceglanych ścianach.Wzdłuż jednej z nich ustawiono sześć potężnych drewnianych stołów - jeden przy drugim.Na ostatnim z blatów leżał na plecach wychudzony mężczyzna.Najwyraźniej był głodzony - wyglądał jak szkielet obciągnięty bladą, niemal przezroczystą skórą.Głowę miał uwięzioną między dwoma dużymi drewnianymi klockami, a czoło przewiązane mocnym rzemieniem.Także ramiona i nogi przywiązano do stołu skórzanymi paskami.U jego stóp stało kilku mężczyzn i kobieta, wszyscy w długich, białych fartuchach.Zaciskali wargi i tylko od czasu do czasu kręcili głowami.Nagle kobieta oddaliła się od reszty milczącego towarzystwa i znikła w głębi łukowego przejścia do niewidocznej części holu.Po chwili wróciła.W rękach trzymała tacę, na której leżał cuchnący kawał gnijącej ryby.Chwyciła ochłap w dwa palce i zbliżyła go do otwartych ust skrępowanego nieszczęśnika.Potem cofnęła rękę i wolno przeszła wzdłuż stołu, ciągnąc rybę po ich drewnianej powierzchni.Zostawiła mięso razem z tacą na pierwszym blacie i wyszła.Stanęła za parawanem i zimnym wzrokiem obserwowała rozwój wypadków przez wycięty w nim otwór.Nie czekała długo na efekt swego działania.Z ust mężczyzny wypełzł wkrótce czarny, oślizły stwór.Żarłocznie węszył w powietrzu w poszukiwaniu pożywienia i w końcu napotkał ślad jego odoru.Jak po sznurku podążał teraz wyznaczoną trasą.Na stoły wydostały się kolejne segmenty jego wstrętnego, robaczego ciała.Był ślepy, ale głód bezbłędnie prowadził go w kierunku paskudnego jadła.I naraz wszystko stało się jasne: mężczyzna był wychudzony, ponieważ pasożyt wysysał z niego ostatnie życiodajne soki.Doktorzy głodzili więc nie człowieka, lecz żywiącego się jego kosztem pasożyta.Potwór wydawał się nie mieć końca.Przebył już pierwszy, drugi, i jeszcze jeden stół.Nareszcie, gdy węszący przód znalazł się na czwartym blacie, jego długie ciało rozczepiło się na drugim końcu - to był jego ogon.Pełzł dalej, pozostawiając za sobą obrzydliwą, krwistą smugę.Na to jeden z “doktorów” ostrożnie zbliżył się do charczącego mężczyzny.Pasożyt dotarł do tacy.Szybki ruch sprawnej ręki kobiety, uzbrojonej teraz w ostry, rzeźnicki toporek, i łeb bestii oddzielił się od reszty ciała.Z jego wnętrza zaczęły wylewać się odrażające, lepkie wnętrzności.W tym czasie mężczyzna w fartuchu podszedł do głowy leżącego i błyskawicznie zatkał mu usta ręką.W ten sposób odciął potworowi odwrót.Niezmiennie w tym samym punkcie koszmaru, Harry, jęcząc przez sen z obrzydzenia, budził się zlany potem.Teraz przywrócił go do rzeczywistości głos Karen.Siedzieli przy stole w jej jadalni.Keogh miał nadzieję, że nie udało jej się wniknąć w jego umysł w ciągu ostatnich kilku minut.O coś pytała, ale Harry nie usłyszał.- Wybacz - powiedział przepraszająco.- Nie uważałem przez moment.- Mówiłam - powtórzyła z uśmiechem - że już od trzech wschodów i zachodów słońca jesteś moim gościem, a ja wciąż nie wiem czemu tak naprawdę zawdzięczam tę wizytę.Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś przebywał w mojej siedzibie z własnej, nieprzymuszonej woli i czysto bezinteresownie.“I pewnie się nie zdarzy.Robię to dla mojego syna” - pomyślał.- To dlatego, że stanęłaś po stronie Rezydenta, kiedy ciebie potrzebował - skłamał Harry, zatrzymując w myśli szczere odpowiedzi na jej wątpliwości.- No i byłem bardzo ciekaw, jak mieszka Lady.“I chciałem się dowiedzieć, czy można wyleczyć ciebie i mojego syna” - Harry zapytał w myślach.Wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie przekonana.- Już na wylot znasz mój zamek, Harry.Co jeszcze tu ciebie zatrzymuje? Nie żywisz się nawet tutaj.Nie pijesz mojej wody.Czyżby pociągało cię.ryzyko?- Masz na myśli twojego wampira? - uniósł brwi.- To znaczy pasożyta, który zawładnął twoim sercem, ciałem i umysłem?- Oczywiście.Zjedna poprawką - to nie jest mój wampir.Stanowimy jedno ciało i jesteśmy jednością.- Roześmiała się nieszczerze.- No cóż, kiedyś, kiedy z nim walczyłam, nie traktowałam go w ten sposób.Ale przegrałam tę wewnętrzną walkę.Po wojnie w Ogrodzie ostatecznie pogodziłam się ze swoim wcieleniem.To właśnie w czasie potyczki, nakarmieni krwią i potęgą, mój wampir i ja dojrzeliśmy i staliśmy się prawdziwymi wampirami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]