[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Genialny on jest podobno skrzypek i za cztery franki grywa, aby żyć, biedaczysko.Zauważyłem, że ile razy wracam do domu później niż on, nigdy nie śpi, jakby na mnie czekał, kiedy jednak usłyszał, że otwieram drzwi, zaczyna chrapać i choć nawet w tym stara się być impertynenckim, czyni to niezręcznie.Wciąż jednak urządza swoje idiotyczne dowcipy.Dziś zastałem na stole list — od niego.„Nieszczęśliwy człowieku! — pisał — chodzą o tobie wieści, które dowodzą, że jesteś zwyczajnym fałszerzem banknotów, w ogóle człowiekiem co najmniej niebezpiecznym.Staram się, powtarzam: staram się nie wierzyć, choć mi to przychodzi z trudnością, lecz czegóż się nie robi w imię przyjaźni?! Chcę ci podać rękę, bo mam — szczerze wyznaję — słabość do ludzi upadłych.I jak mi się za to wywdzięczasz? Nie rozmawiasz ze mną i widzę, że chcesz mnie odtrącić, lecz ja jestem cierpliwy, chociaż mam własne niezmierne nieszczęścia, biedny wygnaniec i emigrant.Wejdź w siebie, ukorz się, padnij mi do nóg i wyznaj wszystko, a kto wie? Czasem człowiek jest zbyt łatwowierny i pozwoli, aby jego rękę ucałował nawet zbrodniarz…” Odpisałem mu „odwrotnie”: „Kie jesteś emigrant, tylko kanalia”.Kiedy wróciłem w nocy, zatoczyłem się ze zdumienia pod najbliższą ścianę: mój przyjaciel spał na piekielnym posłaniu, przedziwną sztuką budowniczą uczynionym z krzeseł, na mnie zaś czekało moje prawowite łoże Myślałem, że się upił i pomylił się, wiedziałem jednakże, że nie ma przy sobie dziurawego sousa — więc się rozczuliłem niezmiernie i wstyd mnie wziął, żem pozwolił gościowi na niewygodę.Podszedłem bliżej i powiadam cichutko:— Zygmuś, a może ci niewygodnie?On zaś spojrzał na mnie spode łba i spod paltota, którym się okrył, i rzekł z dziwną powagą:— Bóg jest wielki!Do dziś nie wiem, co miało znaczyć to powiedzenie, ale powiedział to nadzwyczaj uroczyście.Naturalnie, żeśmy się pogodzili.O, beztrosko młodzieńczych, hucznych dni! Nie było takiej łzy, która by nie wyschła w palącym słońcu, wyniesionym gdzieś z dna duszy, spomiędzy rupieci, wśród których był i romans okropny, i kolekcja marek, pierwsza miłość i pierwsza zdrada, pierwszy dreszcz przed nieznanym i pierwsza rozpacz, śmieszna, zapłakana, ponura rozpacz.Śmiech drgał w powietrzu i przewalał się jak burza, śmiały się oczy, serce, dusza, człowiek cały się śmiali i cieszył, że jest ludzi więcej na świecie, aby się radować mogli wszyscy.Pamiętasz, zgryźliwa duszo, jak znałaś tylko dwa słowa; szczęście i radość — i tymi dwoma słowami umiało się wołać wszystkie rzeczy po imieniu i wszystko, co było na świecie, podchodziło blisko, bardzo blisko serca?O Bezgrzeszne Lata!„Jeśli nie będziecie jako dzieci…”— — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —Usiadł tuż przy mnie mój przyjaciel i tak siedzieliśmy, długo nie zapalając światła.Gdzieś daleko huczało miasto zgiełkiem, coraz niżej przypadając do ziemi, bardzo zmęczone, gdyż noc była późna i już nawet bulwarowe latarnie wyblakłymi od senności patrzyły oczyma.Wzięliśmy się za ręce i szybko, czasu do świtu mając mało, biegliśmy z tego wielkiego miasta daleko poza bramy.Przebiegliśmy pędem dziesiątki lat i szukać poczęliśmy w tym samym mgnieniu, lekko przymkniętymi oczyma, dalekich zdarzeń, zatartych we mgle, osnutych pajęczyną.Och, jak to dawno, jak to bardzo dawno!Ścisnął mnie silniej za rękę i drgnęliśmy obaj, gdyż obaj ujrzeliśmy to samo.A taka to była śmieszna, dziecinna, głupia cudna nasza historia:Zygmunt był ode mnie starszy, może o pół roku, ja zaś kończyłem lat dwanaście.Życia straciło dla mnie w tym właśnie okresie cały swój urok i chociaż już od kilku miesięcy wiedziałem prawie na pewno, że życie nie ma sensu, jednak łudziłem się nadzieją.W ogóle było źle.Czułem, że mnie nikt nie rozumie, że z nikim nie można pomówić na serio na temat tych spraw, które mi spędzały sen z powiek: jedyną osobą, z którą by można jako tako pogadać, była kucharka, wykombinowałem jednak, że lepiej tego nie czynić, gdyż jest to osoba chorobliwie pobożna, zaś mój plan stanowczo wyłączył Pana Boga, mając na celu przewrót zupełny, zaprowadzenie republiki na świecie z jedną marką pocztową, która by była podobna koniecznie do marki Kolumbii.Właściwie, prawdę mówiąc, szło mi najwięcej o profesora matematyki, który za wszelką cenę miał zginąć w więzieniu, jako osobnik szkodliwy dla społeczeństwa i zdrajca.Uśmiechałem się na myśl, że chytry ten człowiek chciałby użyć sposobów hrabiego Monte Christa, aby się wydostać z podziemi — gdyż ja na szczęście znałem te wspaniałą książkę i nie ma rzeczy, której bym nie przewidział, aby utrudnić ucieczkę.Były to jednak zamysły, które wymagały wiele czasu, teraz jednak byłem nieszczęśliwy, byłem bardzo, bardzo nieszczęśliwy; lecz któż zrozumie prawdziwe, głębokie nieszczęście, kiedy ludzie są powierzchowni? Co mi z tego, że mam przynajmniej pół funta prochu, nadebranego z nabojów, kiedy ojciec szedł na polowanie, a potem się dziwił, że śrut pada na dwa kroki poza lufą? Mógłbym wysadzić w powietrze to małe, ciche miasto, okryte w moich oczach hańbą, w którym spędzałem ponure dni męczeństwa, lecz tylko machnąłem pogardliwie ręką, bo prawdziwy bohater nie bawi się w drobnostki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl