[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popielski gnał chevroletem przez nocne miasto i uśmiechał się do siebie.On lubił tęgodzinę lwowskich odszczepieńców.***Komisarz zaczął od składu maszyn przy ulicy Piekarskiej 13.To był - opróczspółdzielni Narzędzia na Kazimierzowskiej - pierwszy z dwóch tropów podanych muprzed chwilą przez majstra Bukietę.Popielski zaparkował i nie wychodząc z auta, uważnie zlustrował budynek.Byłbardzo misternie i symetrycznie zaprojektowany.Wyglądał tak, jakby do głównej bryłydoklejono parterowy budynek zwieńczony z obu stron dużymi tarasami.Policjantwysiadł i przeczytał szyld nad bramą. Al.Sokalski.Maszyny i narzędzia.Napis nawitrynie informował, że skład i sklep oferują armatury, pompy, wszelkie rury gazowei wodociągowe oraz narzędzia, maszyny i artykuły techniczne dla różnych gałęziindustrji.O wypożyczaniu narzędzi nie było jednak ani słowa.Przeszedł się wzdłuż zasuniętych żaluzyj na drzwiach i oknach, a potem skręcił wpodwórko.Z prawej strony były drzwi, które mogły być bocznym wejściem do składu.Nie znalazł przy nich jednak żadnego dzwonka.Zapalił zapalniczkę i w jej świetleprzyjrzał się krytycznie drzwiom.Były pobrudzone jakimiś smarami i zardzewiałe.Nad nimi widniał napis Wejście służbowe.Wrócił do samochodu i wyjął z niegoegzemplarz Wieku Nowego , który tam zostawił był w niedzielę.Owinął gazetęwokół dłoni i zabezpieczoną przed zabrudzeniem pięścią walnął kilkakrotnie w drzwi.Prawie natychmiast usłyszał szczekanie dużego psa i kroki.Drzwi uchyliły się nieco iw szparze, zagrodzonej łańcuchem, ujrzał młodego człowieka w służbowej czapce, a zanim dużego warującego wilczura.Młody strażnik przyjrzał się znaczkowi80Popielskiego, wciągnął dokądś psa i krzyknął nań ostro.Potem wpuścił policjanta dośrodka.Znajdowali się w małym korytarzyku, z którego kilka schodków prowadziło do dużejsieni wypełnionej skrzyniami.Z lewej strony była stróżówka, w której stała lampabiurkowa.Stanowiła ona jedyne zródło światła w ciemnym wnętrzu.- Niech mi pan powie, z łaski swojej - Popielski z zainteresowaniem spojrzał naotwartą książkę leżącą w świetle lampy - czy w tym składzie wypożycza się równieżnarzędzia.- Nie wiem - odparł portier.- Trzeba by o to zapytać szefa, pana Sokalskiego.Onjednak pracuje w normalnych godzinach.Ja sam nic nie wiem, ja jestem od pilnowania.Rano wychodzę, a wracam wieczorem.Nikogo nie widzę oprócz mojego zmiennika.- Jak się pan nazywa?- Jerzy Grabiński, student.Pracuję tutaj po wykładach.- Proszę pokazać mi drogę do kantoru.- Popielski zauważył, iż książka, którą czytamłody portier, to gramatyka łacińska, otwarta na rozdziale Syntaksa.- Proszę, tędy - powiedział młodzieniec, przekręcił włącznik światła i ruszyłprzodem.Popielski wspiął się po schodkach za swoim cicerone i po chwili wraz z nim znalazłsię w małym kantorze pomalowanym od góry do dołu żółtą farbą olejną.Ten osobliwykolor, wywołujący u Popielskiego asocjacje kloaczne, miał chyba rozjaśniać małepomieszczenie, którego zakratowane okienko wychodziło na podwórze.Teraz zaś tabarwa była przytłaczająca.Gdyby tak pomalowano jego policyjny gabinet, już by tamnigdy nie zajrzał w obawie przed nerwowym rozstrojem.Na środku tłoczyły się trzy stoły zawalone papierami, kalkami kopiowymi iszklankami z herbacianym zaciekiem.Na parapecie stała oblepiona brudem maszynkaspirytusowa.Pracujący tu kanceliści byli równie wielkimi miłośnikami porządku jakaspirant Stefan Cygan.- Niech pan wraca do swojego czworonożnego przyjaciela - Popielski uśmiechnął siędo studenta, słysząc wycie i szczekanie dobiegające ze stróżówki - a ja tu się trochęrozejrzę.Muszę przejrzeć kilka tych szaf.- Ależ ja nie wiem.Muszę chyba zatelefonować do pana Sokalskiego.A jest wpółdo trzeciej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]