[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodź do mnie, Joe - zagruchała - tak bardzo cię pragnę.chodź do mnie, Joe, tak cię kocham.Joe zawahał się tylko na sekundę.Zaraz potem uskoczył w prawo, nadziewając się na krawędź lodówki, i przez drzwi kuchenne rzucił się do przedpokoju.Reakcja Marianny była natychmiastowa.Gdy wpadł na lodówkę, wpiła się dłonią w jego ramię, gdy zaś pokonywał drogę do drzwi, wskoczyła mu na plecy.W jednej chwiliJoe poczuł się tak, jak gdyby grzbiet oblano mu płonącą benzyną.Zawył z bólu i zachwiał się pod niespodziewanym ciężarem.Koszula zatliła się, po czym buchnęła płomieniem.Zgiął się ze stęknięciem i spróbował strząsnąć Mariannę, uderzając o ścianę, ale przywarła zbyt mocno, jej nogi zaś paliły mu boki, dżinsy, skórę i ciało, podczas gdy ręce, niczym rozgrzane do białości żelazo, wytrawiały mu piętno na ramionach.Sięgając ręką za siebie, począł jak szalony dźgać ją nożem do obierania warzyw.Lecz zdawało się, że nie ma tam nic, w co można by utrafić.Pomimo wydzielanego żaru, pomimo wagi, robiła wrażenie całkowicie niematerialnej.Jak dym.Jak duch.Jak w ogóle nic.- Marianna! - zaryczał.Ubranie miał w płomieniach, a włosy kurczyły mu się od ognia.Lecz ona wrzasnęła:- Bawimy się! Zgadnij, kto to! Zgadnij, kim ja jestem!- O Boże! - zawołał Joe padając na kolana.- O Boże, Marianno, ty mnie parzysz!- Baw się ze mną, Joe! Zgadnij, kto to? Zgadnij, kto to? - I zasłoniła mu dłońmi oczy.Spod palców Marianny uniósł się dym.Powieki i kości policzkowe Joego ustąpiły pod naciskiem rozżarzonych opuszek, po czym zagotowały się jego oczy.Pomimo niewyobrażalnego bólu Joe poczuł, jak pękają mu gałki oczne, i usłyszał ostre skwierczenie ciałka szklistego soczewki.Nie był już w stanie krzyczeć.Ból był zbyt wielki.Jego mózg nie potrafił przyjąć do wiadomości zgrozy oślepienia, zajmowała go w tej chwili tyko jedna kwestia - jak przeżyć?Raz i drugi wściekle dźgnął nożem.Ona jednak obaliła go na wznak i przycisnęła do podłogi.Wszystkie jego myśli dotyczyły przenikającego bólu.Obmywał go jak fala przypływu stężonego kwasu solnego.Dygotał obsypując ją gradem ciosów, ona jednak naciskała nań coraz mocniej i wreszcie nadszedł moment, kiedy zrozumiał, że wszelki opór jest daremny, że i tak umrze.W tej samej chwili uwolnił się od wszelkiego bólu.Najwidoczniej mózg zadecydował, że wszelkie ostrzeżenia są zbędne.Joe pogodził się ze śmiercią; ból nie był już potrzebny.Leżał nieruchomo, jeszcze nie umarły, lecz zadziwiająco spokojny; spokojny jak nieboszczyk, spokojny jak ktoś, kto nie ma już żadnego wyboru.Nawet nie drgnął, kiedy Marianna wyciągnęła rękę i rozpięła mu dżinsy palcami, które wypalały w tkaninie dziury.- Złamałeś przysięgę, Joe - wyśpiewywała.- Złamałeś przysięgę.Rozpalonymi dłońmi wydobyła mu z dżinsów członek i wyciągnęła go w pozycji pionowej.Skurczył się i pokrył pęcherzami.Ciałka jamiste zaskwierczały, a z cewki moczowej wydobył się dym.Wszędzie wokół włosy łonowe płonęły niczym setki miniaturowych lontów.Po chwili Marianna trzymała w ręku coś, co przypominało wyglądem świecę ognistą.Joe przeżywał ostatnie płomienne sekundy swej męskości.W jakiś czas potem wydało mu się, że słyszy czyjś śpiew.Było to Bei mir bist du schön.- Proszę, pozwól mi wytłumaczyć, bei mir bist du schön znaczy, że jesteś nadzwyczajna.pozwolę sobie wyjaśnić raz jeszcze.oznacza to, że jesteś najpiękniejsza na świecie.Marianna zdjęła ciemne okulary i popatrzyła nań pustymi oczodołami.Potem pocałowała go, jego usta zaś zajęły się żywym ogniem i umarł.ROZDZIAŁ 13Kathleen mieszkała w Escondido.Kiedy zginął jej mąż, przyleciała do niej na jakiś czas starsza siostra z Tucson.Lloydowi udało się jednak namówić Kathleen, by przyjechała do La Jolla i zjadła z nim kolacje w Bazie Rybnej.- Nie powie mi pani przecież, że nic nas ze sobą nie łączy - rzekł.- Ale nie mam co na siebie włożyć.Uśmiechnął się i potrząsnął głową.- W Bazie Rybnej nie obowiązuje strój wieczorowy.Chyba że ktoś ma ochotę tak się ubrać.Nawiasem mówiąc, tak jak teraz wygląda pani świetnie.Waldo był zachwycony widząc Lloyda.Potrząsał jego dłonią, jak gdyby chciał zassać nie dającą się uruchomić pompę.- Przyszedł pan na kolację, panie Denman? Ależ oczywiście! Niech pan tylko popatrzy, jacy jesteśmy zajęci! Sala aż trzeszczy w szwach! I tak jest w tym tygodniu co wieczór.- Może powinienem brać sobie więcej urlopu - poddał Lloyd, gdy Waldo ceremonialnie poprowadził ich do stolika dla specjalnych gości, przy oknie z widokiem na zatoczkę, i zapalił świece.- Panie Denman, brakuje nam pana - odparł Waldo.- Ciężko pracujemy i udaje nam się zapełnić restaurację.Ale ona należy do pana.To pan ją sobie wymarzył, prawda? Pan tchnął w nią ducha.Wie pan, co mówił mi mój dziadek, gdyśmy spacerowali po plaży? Człowiekowi można wszystko odebrać.Rodzinę, pieniądze, stroje, nawet godność.Ale nikt nie odbierze mu jego pomysłów.- Głos opadł mu złowieszczo.- Chyba że jest gotów go zabić.Lloyd poklepał Walda po plecach.- Po Platonie ten oto człowiek jest największym na świecie filozofem - powiedział do Kathleen.- A także największym na świecie pochlebcą.Niech się pani strzeże! W ten właśnie sposób osiąga wszystko, czego tylko zapragnie.Siedzieli naprzeciw siebie w przytulnym blasku świec.Kathleen pomimo zmęczenia wyglądała uroczo.Miała wydatne kości policzkowe i duże orzechowe oczy.Widniała w nich mieszanina determinacji i delikatności, którą Lloyd uznał za bardzo pociągającą.Należała do tych kobiet, które gdy dzieje się źle, płaczą, lecz w następnej chwili ocierają łzy i obiecują sobie, że już nigdy nic im nie sprawi takiej przykrości.Nil illegitimae carborundum.Nie daj się zetrzeć na proch sukinsynom.- Kiedy jest się tak długo zamężną, zapomina się, co to znaczy żyć samotnie - powiedziała Kathleen.Lloyd przytaknął.- Oficjalnie nie byliśmy z Celią małżeństwem, lecz sądzę, że można by nas nazwać małżeństwem w obliczu Pana Boga.Nigdy nie miałem zamiaru spędzić życia u boku kogoś innego.- Tom tak za nim tęskni - rzekła Kathleen.- Tom?- Nasz syn.Jedynak.- Jest mi naprawdę przykro - powiedział Lloyd.- Proszę.oto i pierwsze danie.Rozpoczęli od cocquilles St.Jacques w lekkim sosie marengo.Gdy jedli, Louis przyszedł z kuchni zapytać, jak im smakuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]