[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwracają uwagę raczej takie określenia jak: posłuszeństwo, nie poddawać się zmęczeniu, mieć dobrą wolę, nie ukrywać i decydować.I to nie raz.Nie ma w tym ani śladu nadziei.Ponieważ gromadzi się takie mnóstwo przymusu i ciągle pojawia się jak nie reguła, to posłuszeństwo, trudno nie dopatrzyć się w tym obsesji przypominającej ów typ autorytarny, który opisał Max Horkheimer: "Charakter przywiązany do autorytetu sztywno trzyma się konwencjonalnych wartości kosztem jakichkolwiek niezależnych rozstrzygnięć moralnych.Jego myślenie jest czarno-białe.Własna grupa jest biała, a czarna ta druga, obca.Każda inność zostaje gwałtownie potępiona.Zajadle sprzeciwia się jakiejkolwiek samokrytyce, nigdy nie docieka własnych motywów, a winę zrzuca zawsze na inne osoby lub na okoliczności zewnętrzne, «naturalne» albo fizyczne.Myśli stereotypami.Podkreśla cechy niezmienne w przeciwieństwie do określających je wpływów społecznych.Myśli w kategoriach hierarchii.Akceptuje autorytet jako taki i domaga się rygorystycznego podporządkowania.Ciągle podkreśla to, co «pozytywne» i odrzuca postawy krytyczne jako «destrukcyjne».Przywiązuje przesadne znaczenie do ideałów czystości, porządku, nieskazitelności i tym podobnych.Przyznaje się do urzędowego optymizmu: pesymizm jest «dekadencki».Bez ustanku troszczy się o swą pozycję społeczną." Wiara patrząca w przyszłość? Nadzieja przekraczająca progi?Wojtyła z pewnością dobrze wie, dlaczego w jednym jedynym miejscu swej książki wręcz "kategorycznie" zastrzega się przeciwko posądzeniu o (seksualno-neurotyczną) obsesję: "Dlatego muszę powtórzyć, że kategorycznie odrzucam wszelkie oskarżenia lub podejrzenia dotyczące rzekomej «obsesji» Papieża w tej dziedzinie" (PPN 154).I równie dobrze wie, dlaczego w swoim lamencie nad "cywilizacją śmierci" oraz jej "smutną prawdą" (PPN 154) nawet się nie zająknął o tej żałosnej, śmiercionośnej "kulturze", za którą przez całe stulecia odpowiedzialny był jego Kościół.Nie bez powodu przemilcza ofiary swej własnej instytucji.Przypisywany Kościołowi przez Jana Pawła II w jego pierwszej encyklice "oręż ducha, słowa i miłości" nie wygląda humanitarnie (jeśli w ogóle broń może być humanitarna).Adresat tej wypowiedzi czuje się raczej przygnieciony miłością Wojtyły do prawdy, podkreślającą normy, niż zachęcony do samodzielnego szukania prawdy.Ciągłe powtarzanie formuły przymusu niezbyt pobudza do swobodnego angażowania się, a przenośnie z dziedziny wojskowości, którymi Wojtyła z upodobaniem się posługuje, też nie za bardzo nadają się do wzbudzania miłości.Jeżeli Kościół ma "uobecniać w świecie Boga i Jego zbawczą miłość" (PPN 39), to na przestrzeni dwóch tysięcy lat nieszczególnie mu się to udawało.Jego historię można uznać za wszystko, tylko nie za historię samego zbawienia (PPN 55).Czy "Ewangelia jest najpełniejszym potwierdzeniem wszystkich praw człowieka" (PPN 147), należałoby dopiero udowodnić.Natomiast "czas na to, ażeby objawiła się jednocząca miłość" (PPN 121) musiałby dopiero nadejść.Skoro już Papież chce mówić o "walce", która "toczy się między słowem Bożym a hasłami zła", jak w 1980 roku w Altötting i teraz znowu (PPN 38), powinien chyba wiedzieć, że takie agresywne kazanie na wielu działa odstręczająco, i liczyć się z tym, na jaki szwank taka wojownicza mowa naraża jego własne intencje.Ale czy w tych okolicznościach można jeszcze mówić o dialogu ze wszystkimi ludźmi?Może Papież sam to zauważa.Przecież gdzie indziej usiłuje podtrzymywać na duchu swoich słuchaczy za pomocą krzepiących powiedzonek.Jego konserwatyzm, jak się rzekło, ciągle nastrojony jest optymistycznie i Jan Paweł II zna swoją powinność.Spełnianie tego zadania jednak nieszczególnie Papieżowi wychodzi, jako że głoszeniu wiecznego żywota, o którym tak często mówi, staje na przeszkodzie język, nieadekwatny do swych własnych treści.Nie lękajcie się? Tego się można zlęknąć!Jak słuchacze mają rozumieć, na przykład, sentencje w rodzaju tej, z którą Wojtyła w 1980 roku zwrócił się w Monachium do młodzieży: "Na drodze z mrocznego osamotnienia do prawdziwego człowieczeństwa Chrystus, dobry pasterz, z najgłębszą, nadążającą i nie odstępującą miłością troszczy się o każdego człowieka, zwłaszcza o młodego człowieka, który dorasta."Czy taka wypowiedź budzi nadzieję i zaufanie? Czy choćby ociera się o prawdę, co jest podstawowym warunkiem wszelkiego nauczania?Słuchacz może mieć co do tego wątpliwości, choćby abstrahował od nieuniknionej widać napuszoności zdania i pogodził się ze spiętrzeniem epitetów "najgłębszą, nadążającą i nie odstępującą", które odnoszą się do miłości Jezusa.Prześwitujące w paru słowach przeciwstawienie "ciemne-jasne", różnica dzieląca osamotnienie od prawdziwego człowieczeństwa, dają do myślenia.Przypisywana Jezusowi miłość, którą darzy on każdego człowieka, ale zwłaszcza dorastających, odstręcza w znacznej mierze dlatego, że prawdę swą wyraża w ckliwym stylu, typowym dla dawniejszej mistyki Serca Jezusowego.A fakt, że w tym zdaniu, skądinąd zapadającym w pamięć, kryje się nawet werdykt dotyczący młodzieży i jej moralnych zagrożeń, nie pobudza zbytnio do nadziei.Zresztą dopiero wtedy Wojtyłę zamurowało, kiedy jakaś młoda kobieta zagadnęła go w kościele o ucieleśnienie miłości Jezusa: o sztywne podejście Watykanu chociażby do spraw młodzieńczego seksualizmu.Jan Paweł II zamilkł wtedy i mowę mu odebrało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl