[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Dobra – ustąpił Martin.– Chodźmy mu się przyjrzeć, jeżeli już nie można uścisnąć mu ręki.Emilio pobiegł do pokoju i stanął tuż przed lustrem, z niecierpliwością chcąc dowieść tego, że ma rację.Martin podążył za nim nieco wolniej, porównując szczegóły odbicia z prawdziwym pomieszczeniem.Dwie rzeczywistości, jedna obok drugiej – ale która jest prawdziwa?Przyjrzał się wszystkiemu dokładnie, nie znalazł jednak żadnych widocznych różnic.Scenariusz Boofulsa leżał na biurku w takiej samej pozycji w obu pokojach.Jeden z jego butów stał nieco przekrzywiony pod krzesłem.Żaluzje migotały w słońcu.Emilio przycisnął dłonie do szkła.– Hej! – zawołał głośno.– Jesteś tam? Chodź, pobawimy się! Przywitaj się z Martinem!Martin, wbrew sobie, stwierdził, że skupia całą uwagę na lustrzanych drzwiach.Nie poruszały się, nawet nie drgnęły i nie pojawił się żaden chłopiec.– Hej, ty! – zażądał Emilio – Chodź się pobawić!Patrzyli i czekali.Nic się nie zdarzyło.Ani śladu biało-niebieskiej piłki, śmiechu czy chłopca.Martin zaczynał na serio sądzić, że wszystko to było po prostu złudzeniem.– Może nie ma już ochoty na zabawę – zasugerował.– Ależ ma! – zaprotestował Emilio.– Powiedział, że zawsze chce się bawić.Kłopot w tym, że każą mu pracować, nawet kiedy jest zmęczony, i zawsze zmuszają go do noszenia ubrań, które mu się nie podobają, i musi śpiewać, gdy nie ma na to ochoty, i tańczyć też.– Czy mówił, jak się nazywa?Emilio nie odpowiedział.– Posłuchaj, Emilio, to ważne.Czy powiedział, jak ma na imię? Czy nie kazał na siebie wołać Boofuls? A może Walter? Albo Walt?Emilio potrząsnął głową.– No to co robił? Grał w piłkę? Tańczył? Śpiewał?Emilio spojrzał na Martina, nadal zachowując milczenie.– Słuchaj – powiedział Martin, odwracając się plecami do lustra – może akurat w tej chwili on nie chce się bawić.Może, bo ja wiem, kąpie się teraz albo co.W końcu nawet chłopcy, którzy mieszkają w lustrze, muszą się od czasu do czasu wykąpać, prawda? Czemu nie wrócisz tu jutro? Wtedy znów spróbujemy.Emilio obiema rękami uderzył w lustro.– Hej, ty! – zawołał.Jego głos wznosił się coraz wyżej.Dźwięczała w nim panika.– Wychodź! Pobawimy się!Martin przykucnął obok niego.– Naprawdę wydaje mi się, że on nie chce teraz wyjść.Przyjdź tu jutro rano i wtedy znów go zawołamy.Nagle Emilio zaczął na niego krzyczeć.Przypominało to piskliwe poszczekiwania małego pieska.– Ty wcale nie chcesz, żebym go zobaczył, prawda? Nie chcesz, żebym się z nim bawił! Myślisz, że on należy do ciebie! To nie twoje lustro! Nie twoje! To jego lustro! On w nim mieszka! A ty nie możesz mu mówić, co ma robić, wiesz!Martin nigdy przedtem nie słyszał, żeby Emilio krzyczał w taki sposób, i trochę to nim wstrząsnęło.Ujął go za ramię i powiedział:– Posłuchaj.być może wymyśliłeś tę całą historię, żeby mi zaimponować.A może i nie.Jakkolwiek by było, jestem po twojej stronie.Jeżeli w tym lustrze naprawdę jest jakiś chłopiec, to chciałbym go zobaczyć.– I pomóc mu wyjść? – dopytywał się Emilio.Martin skrzywił się.– No, nie wiem.Może w ogóle nie istnieje sposób, żeby go stamtąd wydostać.– Jest taki sposób – poinformował go Emilio zdecydowanym głosem.– A skąd wiesz?– On mi powiedział.Jest sposób.– No dobrze, pod warunkiem, że nie trzeba będzie stłuc lustra.Właśnie zapłaciłem za nie siedemset pięćdziesiąt dolarów.– Nie stłuczemy go – zapewnił go Emilio niepokojąco dorosłym tonem.Martin oparł się o brzoskwiniowego koloru ścianę klatki schodowej i odprowadził wzrokiem to pewne siebie dziecko o czekoladowych oczach, rozczochranych włosach i koszulce poplamionej keczupem.Nie wiedział, czy ma czuć rozbawienie czy przestrach.Ostatecznie cała ta sprawa to najprawdopodobniej dowcip stulecia.Albo może Emilio po prostu wymyślił to wszystko.W końcu całe mieszkanie było pełne zdjęć Boofulsa.Jeśli naprawdę miałby udawać, że bawi się tu z wymyślonym chłopcem, to cóż bardziej naturalnego niż nadanie mu rysów z fotografii?Zamknął drzwi i wrócił do sypialni.Sentymentalne oczy małego Boofulsa spoglądały na niego z plakatu do Gwiżdżącego Chłopca.Wyciągnął rękę i koniuszkami palców dotknął złotych loków i bladej twarzyczki w kształcie serca.– Wcale się ciebie nie boję, mój mały – powiedział głośno.– Wcale a wcale.Lecz wychodząc z pokoju, zanim zabrał się za Drużynę A, raz jeszcze rzucił szybkie spojrzenie na plakat.Obudził się nagle o trzeciej nad ranem z szeroko otwartymi oczami.W uszach coś dźwięczało mu alarmująco.Przez moment zawahał się, po czym usiadł na materacu, aby móc lepiej słyszeć.Był prawie pewien, że słyszał czyjś płacz, jakby dziecka.Szum palm na zewnątrz i poświstywania wiatru w szparze okna sypialni zagłuszały nieco ten dźwięk.Ale to na pewno i było dziecko, chłopiec, który łkał i zachłystywał się łzami, i jakby zaraz miało mu pęknąć serce.Drżąc z lęku i nocnego chłodu Martin pomacał ręką wokoło i przyciągnął do siebie swój czerwony flanelowy szlafrok.Owinął się nim, ciasno przewiązując pasek, po czym wygrzebał się z pościeli, na palcach przeszedł przez sypialnię i otworzył drzwi.Szlochanie trwało nadal, wysokie i rozpaczliwe, odbijające się dziwnym echem.Nie miał jednak cienia wątpliwości, skąd dochodzi.Drzwi pokoju stołowego były na wpół otwarte, jaskrawe światło księżyca wyraźnie odcinało się na drewnianej podłodze.Stamtąd właśnie dobiegał płacz.„Prawdziwy chłopiec”, pomyślał Martin.„O Jezu, to prawdziwy chłopiec.”Ale teraz, kimkolwiek – lub czymkolwiek – był ten chłopiec, musi stawić mu czoła.„Dalej, Martin, to w końcu tylko dzieciak, no nie? A jeśli okaże się, że to Boofuls, wtedy masz do czynienia nie tylko z dzieckiem, ale też i z duchem.No przecież nie powiesz mi, że przeraża cię perspektywa spotkania twarzą w twarz ze zjawą dziecka?”Wyciągnął rękę tak sztywno, jak gdyby przytwierdzona była do sztucznego ramienia, i pchnięciem otworzył drzwi na oścież.Zawiasy wydały z siebie niski jęk.Płacz trwał nadal, jeżące włos na głowie och-och-och-och, które wzbudziło w Martinie jednocześnie pragnienie wejścia tam i ucieczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl