[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na chwilę zapano­wał spokój i tylko duchy wilków zawodziły niesamo­witą pieśń śmierci.Morgon puścił się biegiem w stro­nę sali.Był już blisko, kiedy jego armia wypadła z sa­li i rozproszyła się w ciemnościach, umykając ku miastu.Morgon wyrzucił za nimi swój umysł i zdemateria­lizował stworzone przez siebie istoty, zanim zaczęły ter­roryzować Lungold.Całą jego uwagę pochłonęło od­szukiwanie duchów nietoperzy i postaci ukształtowa­nych z grudek ziemi.Kiedy skończył, jego umysł zaroił się znowu od imion i słów, które musiał w siebie wciąg­nąć.Wypełnił swój umysł ogniem, czerpiąc z jego si­ły i klarowności.I nagle, z przerażeniem uświadomił sobie, że stoi w niemal całkowitych ciemnościach.Niesamowita cisza zaległa nad terenem szkoły.Pod rumowiskami zburzonych ścian pałały jeszcze tu i ów­dzie ogniska żaru, ale noc nad szkołą pociemniała i wi­dział gwiazdy.Wytężył słuch, ale odgłosy walki docho­dziły jedynie z uliczek miasta.Ruszył z miejsca i bez­szelestnie wśliznął się do sali.Było tu ciemno i cicho jak w grotach Góry Erlenstar.Podjął jedną bezowocną próbę rozproszenia tych ciemności i dał za wygraną.Pod wpływem impulsu ukształtował miecz u boku i dobył go.Wziął broń za klingę i obrócił gwiazdkami w stronę ciemności.Wy­czarował ogień z nocy za swoimi plecami i rozniecił go w gwiazdkach.W czerwonym blasku, który prze­ciął mrok, ujrzał Ghisteslwchlohma.Patrzyli na siebie w milczeniu.Założyciel sprawiał wrażenie wynędzniałego.Głos miał znużony, nie by­ło w nim pogróżki ani poczucia klęski.- Nadal nie widzisz w ciemnościach - stwierdził.- Nauczę się.- Musisz jeść ciemność.Jesteś zagadką, Morgonie.Tropisz przez całe królestwo harfistę, żeby go za­bić, bo nie cierpisz jego gry, ale mnie nie zabijesz.Mogłeś to zrobić, mając pod kontrolą mój umysł, ale nie zrobiłeś.Mógłbyś spróbować teraz.Ale nie spróbu­jesz.Dlaczego?- Ty też chcesz mnie żywym.Dlaczego? Czarodziej odchrząknął.- Gra w zagadki.Mogłem się tego spodziewać.Jak przeżyłeś ucieczkę przede mną tamtego dnia na Dro­dze Kupców? Sam ledwo uszedłem z życiem.Morgon milczał.Opuścił miecz, oparł go czubkiem o ziemię.- Kim oni są? Ci zmiennokształtni? Jesteś Najwyż­szym.Powinieneś to wiedzieć.- Tu i ówdzie byli legendą, fragmentem poezji, czymś z wilgotnych wodorostów i pokruszonych mu­szli.dziwnym oskarżeniem wysuniętym przez księ­cia Ymris, dopóki ty nie opuściłeś swojej wyspy, by mnie szukać.Teraz.teraz stają się koszmarem.Co o nich wiesz?- Są starożytni.Można ich zabić.Dysponują potęż­ną mocą, ale rzadko z niej korzystają.Mordują teraz kupców i wojowników na ulicach Lungold.Nie wiem, kim, na Hel, są.- Co w tobie widzą?- Przypuszczam, że to samo co ty.I ty mi odpowiesz na to pytanie.- Niewątpliwie.Mądry człowiek zna swoje imię.- Nie drwij ze mnie.- Światło emanujące spomię­dzy dłoni Morgona zachwiało się nieco.- Zniszczyłeś Lungold, żeby zataić przede mną moje imię.Ukryłeś całą wiedzę o nim, czuwałeś na Uniwersytecie w Caithnard, żeby nie wyszła na jaw.- Oszczędź mi historii mojego życia.- Wiesz, co mnie zastanawia, Mistrzu Ohmie? Naj­wyższy? Skąd wziąłeś odwagę, by przybrać imię Naj­wyższego?- Nikt inny nie rościł sobie do niego prawa.- Dlaczego?Czarodziej milczał przez chwilę.- Mógłbyś wymusić na mnie odpowiedzi - ode­zwał się w końcu.- Ja mógłbym spętać znowu klątwą umysły czarodziejów, żebyś nie mógł mnie tknąć.Mógłbym uciec; a ty mógłbyś mnie ścigać.Ty mógł­byś uciec, a ja ścigać ciebie.Mógłbyś mnie zabić, co nie przyszłoby ci łatwo, i stracić najpotężniejszego protektora.- Protektora.- Morgon wyrzucił z siebie te cztery sylaby jak cztery wyschnięte kości.- Chcę cię żywym.A zmiennokształtni? Posłuchaj.- Nawet nie próbuj - przerwał mu ze znużeniem w głosie Morgon.- Złamię twoją moc raz na zawsze.I nie dbam o to, czy wyjdziesz z tego żywy.Twoje in­tencje przynajmniej mają dla mnie jakiś sens, o inten­cjach zmiennokształtnych nie mogę tego powiedzieć.- Urwał.Czarodziej postąpił krok w jego stronę.- Morgonie, patrzyłeś na świat mymi oczyma i dys­ponowałeś moją mocą.Im bardziej dotykasz prawa ziemi, tym bardziej zapadnie to ludziom w pamięć.- Nie mam zamiaru manipulować prawem ziemi! Za co mnie masz?- Już zacząłeś.Morgon uniósł brwi.- Mylisz się - powiedział cicho.- Nawet nie zaczą­łem patrzeć twoimi oczami.Co, na Hel, widzisz, pa­trząc na mnie?- Morgonie, jestem najpotężniejszym czarodziejem w królestwie.Mógłbym walczyć po twojej stronie.- Tamtego dnia na Drodze Kupców coś cię przera­ziło.Co to było? Czyżbyś w tym morskozielonym oku dostrzegł granice swojej mocy? Przyszli po mnie, a ty nie chcesz, żebym wpadł w ich ręce.Ale nie jesteś już taki pewien, czy potrafisz walczyć z armią wodorostów.Ghisteslwchlohm milczał.Czerwona poświata oble­wała jego zapadnięte policzki.- A ty potrafisz? - spytał w końcu cicho.- Kto ci pomoże? Najwyższy?I Morgon poczuł, jak umysł czarodzieja budzi się do działania.Fala myśli rozlała się po sali, po całym terenie szkoły, szukając umysłów czarodziejów, by po­nownie je sobie podporządkować.Morgon uniósł miecz; osadzone w jelcu gwiazdki trysnęły strugami światła w oczy Ghisteslwchlohma.Zaskoczony czarodziej, wy­bity z koncentracji, zamrugał.Potem uniósł rękę i ro­zerwał promienie.Cofnęły się w głąb gwiazdek, jak­by z powrotem w nie wessane.Ciemność, która zaleg­ła w sali, była jak coś żywego, co przesłania nawet księżycową poświatę.Klinga miecza zaczęła mrozić Morgonowi palce.Ten chłód wnikał mu w dłonie, w kości, w mózg: jakieś zaklęcie paraliżowało jego ru­chy, jego umysł.Świadomość tego potęgowała tylko efekt; sama próba poruszenia się jeszcze bardziej go unieruchomiła.Poddał się i stał w bezruchu pośród nocy, zdając sobie sprawę, że to iluzja, i że jedyny spo­sób na wyrwanie się z niej, to jej zaakceptowanie, po­godzenie się z niemożliwością.Dostosował się do tej nieruchomości, do tego chłodu, i kiedy olbrzymia moc gromadząca się w jakimś ponurym świecie znowu nań runęła, jego odrętwiały, wyczyszczony z wszelkich myśli umysł odbił ją jak gruda żelaza.Słysząc, jak Ghisteslwchlohm klnie z furią i niedo­wierzaniem, otrząsnął się z zaklęcia.Pochwycił umysł czarodzieja na moment przed jego zniknięciem.Napór mocy na jego umysł wreszcie trochę zelżał.I w tej sa­mej chwili uświadomił sobie, że jest bliski kresu wy­trzymałości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl