[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał mieć doskonałego konia, wyszko­lonego tak, by w chwili zdenerwowania lub przestrachu nie zrzucił jeźdźca.Podziw Karala dla wierzchowca jeszcze wzrósł po tym odkryciu - taki koń dorównywał inteligencją legendar­nym rumakom Shin'a'in.Z zaskoczeniem stwierdził, że wierz­chowiec nie był wałachem, jak Trenor, lecz ogierem.W dodatku wcale nie interesował się Pszczółką, która, choć mulica, była jednak klaczą.Co za tresura dała koniowi takie opanowanie?Z pewnością zadałby to pytanie, gdyby Ulrich nie zaabsorbo­wał całej uwagi Rubryka, zagadując o sytuację na dworze valdemarskim.Przynajmniej połowa imion wspominanych obojętnie przez mistrza nigdy nie obiła się o uszy jego sekretarza; resztę pamiętał z listów napływających w ciągu ostatnich kilku tygodni.“Zdaje się, że na prywatnych spotkaniach działo się znacznie więcej, niż Ulrich opowiadał.Cóż, on nie wygląda na zaskoczo­nego!”Powściągnął ciekawość i tylko słuchał - to także należało do jego obowiązków.Wreszcie Ulrich zmęczył się zadawaniem pytań albo posta­nowił przemyśleć wszystko w spokoju i zamilkł.Przez ten czas minęli pola uprawne i wjechali między wzgórza, wykorzystywa­ne co najwyżej jako pastwiska.Zapadła cisza, przerywana jedy­nie odgłosami płynącymi z lasu i stukaniem kopyt po ubitej drodze.To wtedy Karal zauważył jeszcze coś.Kopyta Trenora i Pszczółki opadały na ziemię z głuchym łoskotem, lecz ude­rzenia kopyt białego konia dźwięczały jak dzwonki.Może rze­czywiście Valdemarczycy pielęgnowali je w szczególny spo­sób?Droga wiła się dolinami; parę razy Karal dostrzegł kozła i owce pasące się na zboczach; lasy porastające okolicę liczyły przynajmniej kilkadziesiąt lat.Rosły tu przeważnie dęby i sosny oraz trochę brzóz.Czasami spod cienkiej warstwy gleby wyg­lądała naga skała.Ludzi nie widziało się wcale, lecz przemykało mnóstwo zwierząt; ptaki śpiewały, sójki zawiadamiały cały teren o nadejściu obcych.Raz tuż przed nimi wylądował jastrząb i zanim do niego dotarli, uniósł się w górę z wężem w szponach.Gdy słońce zniżyło się do wierzchołków drzew, drogę prze­cięło łożysko rzeki.Karal czuł już w kościach całodzienną jazdę; mięśnie miał sztywne i obolałe.Zastanawiał się, kiedy Rubryk da hasło do postoju.A może pojadą nocą? Zresztą nie było gdzie się zatrzymać, jako że nie napotkali żywej duszy i ani śladu nawet najmniejszej osady.“Nie przeszka­dza mi spanie pod gołym niebem, ale Ulrich jest już na to za stary” - pomyślał.Nie uśmiechała mu się perspektywa dalszej jazdy, lecz wiedział, iż wygoda mistrza jest ważniejsza od jego zmęczonych mięśni.“Nie mamy namiotów ani ciepłych koców.Przecież ten człowiek nie oczekuje chyba, by poseł Karsu zagrze­bał się w liściach jak włóczęga?”- Zaraz po zachodzie słońca powinniśmy dotrzeć do wsi - odezwał się Rubryk.Karal niemal podskoczył.Czyżby przewod­nik czytał w myślach? - Jeżeli czujecie się zdolni do dalszej jazdy, powiedzcie.Jednak mamy tam zarezerwowany wygodny nocleg - uśmiechnął się przepraszająco.- Nie miejcie mi tego za złe, lecz wolę, by nikt nie dowiedział się o waszym pochodzeniu i misji, póki nie dotrzemy do stolicy.Najlepszym na to sposobem jest trzymanie was z daleka od wścibskich nosów.Ulrich machnięciem ręki zbył przeprosiny.- Zgadzam się całkowicie - odparł.- Im mniej o nas wiadomo, tym lepiej.To dlatego prosiłem królową Selenay o jed­nego tylko przewodnika.Muszę się jednak przyznać, że nie jestem już tak pewny swych sił, jak przy naszym spotkaniu.- Potrząsnął głową nad własną słabością, potem wzruszył ramio­nami.- Zwykle większość dnia spędzaliśmy w siodle, ale właśnie zacząłem zdawać sobie sprawę, że “większość dnia” to nie to samo, co “cały dzień”.- Być może pocieszę was, jeśli powiem, iż zaraz po przy­jeździe podadzą gorącą kolację - powiedział z uśmiechem Rubryk.- A potem czeka na was kąpiel.- Nie pogardziłbym także słoiczkiem maści końskiej, panie - zaryzykował Karal nieśmiało.- Tyle mogę wam sam dostarczyć - i to balsamu, nie tylko końskiej maści, młodzieńcze - odrzekł Rubryk, odwracając się ku niemu z lekka zaskoczony, jakby zapomniał o jego obecności.Karal raczej się z tego ucieszył - znaczyło to, iż udało mu się osiągnąć biegłość w swoim fachu.Ulrich nieraz powtarzał, że dobry sekretarz jest prawie niewidzialny i wtapia się w tło.Dzięki temu może asystować przy ważnych rozmowach, nie rozprasza­jąc uwagi zebranych i nie drażniąc co wrażliwszych.- Będę wdzięczny, lordzie Rubryku - odpowiedział Karal, skłaniając lekko głowę.Lecz przewodnik pogroził mu palcem.- Nie ma tu lordów, młodzieńcze - upomniał.- Jestem zwyczajnym Rubrykiem.Między heroldami tytuły nic nie zna­czą, z wyjątkiem lady Elspeth, córki królowej.Mój ojciec był właścicielem kawałka ziemi, prawie chłopem.- Tak? - zainteresował się Ulrich.- A co uprawiał, jeśli wolno spytać?- W większości warzywa, ale miał także stadko bydła - odpowiedział ochoczo Rubryk i obaj wdali się w dyskusję na temat rolnictwa w Karsie i Valdemarze.Tym razem to Rubryk zadawał pytania, przeważnie dotyczące pogody, która w Valdemarze poczyniła wiele szkód w uprawach.Karal zastanawiał się, czy przewodnik zdaje sobie sprawę z tego, ile oni się dowiadują z jego sposobu formułowania pytań.Księżyc wspiął się na niebo, zalewając drogę srebrnym świat­łem.Karal słuchał i notował w pamięci.Jeżeli Rubryk mówił prawdę, Valdemar bardzo ucierpiał z powodu nagłej zmiany pogody - burz i huraganów, będących prawdopodobnie skut­kiem działań magów Ancara.- Jednak teraz mamy kilku magów zajmujących się pogodą i wszystko zaczyna powracać do normy - zakończył przewod­nik.- Mam nadzieję, że zdołamy ocalić tegoroczne plony.Jeżeli liczył na podobne stwierdzenie ze strony Ulricha, to się pomylił.- Vkandis zawsze dbał o dobro swego ludu - odrzekł kapłan; Karal cieszył się z ciemności, która skryła jego uśmiech.Z pewnością można różnie rozumieć taką wypowiedź, lecz była to szczera prawda.Ktoś niezorientowany poczytałby ją tylko za puste, aczkolwiek pobożne słowa - a jednak rzeczywiście Vkandis interesował się swoimi wyznawcami i potrafił okazać to w sposób nie pozostawiający wątpliwości.Kiedy zawodziły zdolności kapłanów, Bóg interweniował osobiście.Kars nie zo­stał dotknięty skutkami działań Ancara, gdyż wszyscy kapłani posiadający umiejętność wpływania na pogodę zostali rozesłani po kraju, by chronić ludzi, domy i plony.Rubryk nie wyglądał na zmieszanego taką ripostą.Opisał natomiast szkody, jakie widział w Hardornie, znacznie większe niż w Valdemarze.Ulrich mówił swemu uczniowi, iż manipulowanie dużą mocą bez odpowiednich osłon zakłóca rytm przyrody, a zwłaszcza zmienia pogodę, lecz Karal nigdy dotąd nie spotkał się z tym zjawiskiem.Teraz, słysząc o klęskach, do jakich doprowadził Ancar, był przerażony - zwłaszcza że mag nie uczynił nic, by choć trochę złagodzić skutki rozpętania żywiołów.- Patrzcie! - Rubryk wskazał ręką na drogę.Karal wytężył wzrok i wydało mu się, że widzi światła.- Oto nasza gospoda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl