[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marysia ledwie zdążyła skoczyć do lusterka ipoprawić włosy, a już był w sklepie.Była mu bardzo w gruncie rzeczy wdzięczna za ten przyjazd, lecz nie okazała tego po so-bie.Bała się, by nie pomyślał, że zależy jej na jego towarzystwie.To znowuż rozgniewało goi zepsuło mu spodziewane miłe powitanie.Po kilku zdawkowych zdaniach powiedział: Potępia pani mój snobizm, ale snoby mają jedną zaletę: umieją zdobyć się na uprzejmośćnawet wtedy, gdy nie mają do tego, ochoty.Chciała zapewnić go, że w stosunku do niego nie potrzebuje aż zdobywać się na uprzej-mość, że swoim powrotem i tym, że o niej pamiętał tam, w Krynicy, sprawił jej dużą radość.Lecz zamiast tego wycedziła: Wiem, że pańska uprzejmość jest właśnie tego rodzaju.Przeszył ją nienawistnym spoj-rzeniem. O tak! Pani ma rację!. Nie.wątpię. Tym lepiej. I tylko dziwię się, że się pan wysila.Zaśmiał się, jak mu się zdawało, szyderczo. O, wcale nie.To jest automatyczne.Widzi pani, już samo wychowanie wpoiło we mnieautomatyzm przyzwoitych form obcowania z ludzmi.Dziewczyna pochyliła głowę. Podziwiam to.Gwałtownie odwrócił się od niej.Nie widziała jego twarzy, lecz byłapewna, że ma zaciśnięte szczęki.Jeszcze raz najgoręcej zapragnęła zgody.Rozumiała, że musi teraz powiedzieć coś pojed-nawczego, że traktuje go niesprawiedliwie, że on teraz już nigdy nie wróci, jeżeli nie usłyszyod niej ani słowa życzliwości.Rozumiała to, a jednak nie umiała się zdobyć na kapitulację. Zegnam panią powiedział i nie czekając na odpowiedz szybko wyszedł.Nie rozpłakałasię tylko dlatego, że właśnie weszła do sklepu jakaś klientka.Było to wszystko w zeszłymroku.Do końca wakacji nie pokazywał się w Radoliszkach ani razu.Pózniej przyszła zima,długa zima, a potem wiosna.O młodym Czyńskim jak zawsze trochę plotkowano, o uszy Ma-rysi obijały się od czasu do czasu różne wieści.Podobno był na praktyce za.granicą.Podobnomiał się żenić z jakąś baronówną z Poznańskiego, podobno rodzice baronówny przyjeżdżalinawet z wizytą do Ludwikowa.58Wszystko to Marysia przyjmowała dość obojętnie.Zdawała sobie zawsze sprawę z tego, żeżadnych nadziei w stosunku do młodego Czyńskiego żywić nie może.Poza tym miała dońjakiś nieuzasadniony żal.Podczas zimy zjechało do Radoliszek kino.Zainstalowano je w szopie straży ogniowej,gdzie pomimo przejmującego zimna przez wszystkie trzy wieczory publiczności nie zabrakło.Wyświetlano amerykańskie filmy, a pani Szkopkowa, chociaż nieraz słyszała kazania potę-piające wielkoświatową rozpustę, pokazywaną w kinach, zdecydowała się też rozpustę wresz-cie na własne oczy zobaczyć i ocenić stopień jej zgrozy.Ponieważ zaś obawiała się, że wielurzeczy nie zrozumie, zabrała ze sobą Marysię, zarówno przez wzgląd na jej wykształcenie, jaki na to, że Marysia już dawniej kino widywała.Marysia rzeczywiście bywała w kinie w tak dużych miasteczkach jak Brasław i Swięciany,lecz wówczas była jeszcze dzieckiem.Teraz jednak zastanawiała się już nad treścią filmów izwłaszcza jeden podobał się jej bardzo.Była to historia młodej wiejskiej dziewczyny, na któ-rą nikt w jej rodzinnych stronach nie zwracał uwagi.Uchodziła tam za biedactwo zahukane.Gdy jednak dostała się do wielkiego miasta, do olbrzymiego sklepu, gdzie tysiące kupującychprzewija się dziennie, poznał ją i pokochał pewien sławny i bogaty malarz, który umiał dopa-trzyć się w niej i urody, i wdzięku, i zalet charakteru. Tak myślała z melancholią Marysia. Może w wielkim mieście jest to możliwe, alegdyby została na wsi, smutny byłby jej los.A o sobie wiedziała, że nie wydostanie się stąd nigdy.Tutaj zaś.kto może być tym męż-czyzną, który zakocha się w niej i poślubi?.Miała dość zdrowego rozsądku, by nie brać wrachubę ani przez moment syna właściciela Ludwikowa.Aniby jego rodzice nie zgodzili sięna to, ani jemu samemu nigdy to w głowie nie postało, ani ona sama nie pragnęłaby zostaćżoną takiego pana.Jego krewnym i znajomym wynosiła ze sklepu paczki do powozu, więcjakże pózniej zgodziliby się traktować ją jako równą sobie.Zupełnie inaczej przedstawiałaby sobie własną przyszłość, gdyby pan Leszek był zwyczaj-nym, niezamożnym urzędnikiem czy rzemieślnikiem, a bodaj nawet gospodarzem wiejskim. O, wtedy byłoby zupełnie inaczej!Uważała go za szczyt urody męskiej.Na żadnej fotografii filmowej, na żadnej pocztówcew sklepie (a było ich tyle) nie widziała równie pociągającego chłopca.Podobał się jej podkażdym względem.Bo nawet ta jego duma, ta zarozumiałość nie była aż taką wadą, na którąw ostateczności nie można by zamknąć oczu.Zresztą gdyby był tylko skromnym pracującymczłowiekiem, na pewno nie miałby przewróconej głowy.Nadeszła wiosna i Marysia, jeżeli pamiętała o młodym Czyńskim, to tylko jako o postaci zmarzeń, nie zaś o przyszłym właścicielu Ludwikowa.Postać ta jednak zajmowała w jej wyobrazni miejsce może niezbyt wielkie, lecz tym nie-mniej stałe i niewzruszone.O tyle niewzruszone, że nie było tam wolnego terenu dla innych.W okolicy nie brakło młodych ludzi, którzy na Marysię zwracali uwagę,,nie ukrywając przednią swoich zachwytów.Wszystko to jednak nie robiło na niej większego wrażenia.Przyszedł czerwiec, upalny, bujny czerwiec.Miasteczko, otoczone rozfalowanym, zielo-nym morzem zbóż, samo przypominało bukiet potężnych wiechciów białodrzewia, lip i brzóz,pod którymi tuliły się, niczym skromne kwiaty, białe i czerwone domki, ledwie widoczne, boteż gęsto obrosłe jaśminem, bzem i spireą.Gdy w dzień świąteczny wracało się z długiegospaceru, zdawało się, że nie ma na świecie cichszego i piękniejszego zakątka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]