[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było to idiotyczne.Śmiała się z tego rozwiewając swe popielato-blond włosy gorącym podmuchem suszarki.Wyobraziła sobie następnie, że staje naga przed Erlevetchim.“Pan mnie wezwał, proszę pana?" Właśnie tak, całkiem naga, wyższa dzięki wysokim obcasom, co podkreśla linię jej bioder i krągłość małych pośladków, z brzuchem wypiętym w stronę osłupiałego Szefa, z łopatkami ściągniętymi, aby nie spostrzegł, że jej piersi już zaczynają wiotczeć.I mina Erlevetchiego.Ale właściwie jaka mina Erlevetchiego? Nikt nie umie przewidzieć reakcji tego człowieka.Jeśli chodzi o te rzeczy, to prawdopodobnie uprawia onanizm w głębi swej jaskini.chyba że jego popęd seksualny wygasł, został zupełnie stłumiony, a cała związana z tym energia skupiła się na tym, co było jedynym celem jego życia.Mauree, przyglądając się swemu odbiciu w lustrze łazienki, spostrzegła, że się rumieni.Pośpiesznie otrząsnęła się z tych idiotycznych myśli, które pozostawiły jedynie nieokreślone uczucie wstydu.Nie po raz pierwszy jej się to zdarzyło, ale była to tylko gra wyobraźni mająca na celu potrząśnięcie niezłomnym Erlevetchim.Przejaw nieświadomego pragnienia, by zrzucić go z piedestału, potłuc tę skorupę, uczynić go bardziej ludzkim.Mauree lubiła być kochana.Potrzeba ta nie prowadziła zazwyczaj do seksualnego zaspokojenia, wystarczyło jej spojrzenie, uśmiech.Co do Erlevetchiego, to “zwinęła manatki".Strumień można przeskoczyć dwoma susami, ale żeby dotrzeć na drugi brzeg szerokiej rzeki, konieczny jest most.Tak, Mauree Leayskee lubiła być kochana.Potrzebowała tego, chciała czuć, że istnieje w samym sercu tego królestwa szaleństwa, którym w pewnej mierze kierowała.Szybko ubrała się.Półdługie włosy ułożyła przemyślnie, tak, aby fryzura nadawała jej poważny wygląd, odpowiedni dla stanowiska, jakie zajmowała w Bazie, a jednocześnie maskowała jej trzydziesty piąty rok życia, ujmując z powodzeniem dobre dziesięć lat.Z wprawą umalowała sobie oczy, by uwydatnić złociste ciepło tęczówek, nie odbierając jednocześnie głębi spojrzeniu.Ślad różu rozprowadzony na policzkach dla ukrycia tej niekorzystnej, nerwowej bladości.Była gotowa.Po długim wahaniu zdecydowała się włożyć biały roboczy fartuch na spodnium z wełnianej tkaniny.Bez wątpienia bowiem Szef wezwał ją w sprawie służbowej.W żadnym wypadku nie powinna sprawiać wrażenia, że udaje się na jakieś przyjęcie.Opuściła apartament przydzielony jej, z racji stanowiska, również na trzecim poziomie sektora mieszkalnego.W klapie fartucha miała wpiętą zieloną plakietkę.W całej Bazie były tylko trzy zielone: przysługiwały Erlevetchiemu, Baquezowi i jej.Niekiedy dawało to Mauree poczucie upajającej siły, czasami jednak zaszczyt ten ją przytłaczał.Drzwi rozsunęły się bezszelestnie.Przed nią był długi korytarz skręcający pod kątem prostym i zakończony przeszkloną ścianą: prowadził do apartamentu Erlevetchiego.Mauree zrobiła głęboki wdech i wydech.Ruszyła naprzód.Kiedy dotarła do zalane] słońcem części korytarza, czuła się już zupełnie dobrze.Rzuciła okiem na przeszkloną ścianę: kilkaset metrów niżej rozciągał się zaśnieżony, skalisty krajobraz.Z roztargnieniem zauważyła, że tarasy platform sektora wypoczynkowego są opustoszałe, nikt się tu nie opalał, jak to zwykle bywało.Pomyślała, że być może jest już za chłodno.Sama nie wychodziła od pięciu, sześciu dni.Przed apartamentem Szefa zatrzymała się i zerknęła na zegarek.Była dokładnie godzina, którą Erlevetchi wyznaczył na spotkanie.Jeden punkt dla niej.Prócz milczenia Erlevetchi szczególną sympatią darzył punktualność.Nacisnęła guziczek interfonu w plastykowej ramie drzwi.- Mauree Leayskee - powiedziała.Z siatki interfonu umieszczonej nad guziczkiem wyśliznął się, jak pełzające, udręczone zwierzątko, głos Erlevetchiego.Może wejść.Weszła.Było tak, jak to sobie wyobrażała, i było też inaczej.Najpierw zobaczyła hol ze ścianami i sufitem obitymi pluszem w kolorze tabaczkowym.Na podłodze wełniana wykładzina w ciemniejszym odcieniu.W ścianach wycięto witraż i dwie pary drzwi.Witraż po lewej, po prawej troje zamkniętych drzwi.Czwarte, otwarte na oścież, wiodły do sali, która na pierwszy rzut oka wydawała się dość obszerna.Z głębi tej sali, z części niewidocznej od strony drzwi wejściowych, odezwał się po raz drugi i tym samym tonem Erlevetchi prosząc, by weszła.Mauree minęła hol, rzuciwszy szybkie spojrzenie na ścienne kompozycje mobilne, igrające z pochwyconymi promieniami słońca.Przekroczyła próg sali, zrobiła jeszcze dwa kroki i zatrzymała się.Tak jak przypuszczała, sala była bardzo obszerna.Kwadratowa, o mniej więcej dziesięciometrowych bokach.Co najmniej połowa fasady była przeszklona, z widokiem na góry, a teraz w trzech czwartych przysłonięta ciężką zasłoną z granatowego aksamitu.W głębi naprzeciw Mauree, były drzwi, które zapewne prowadziły do innych pokoi.Wszystkie pozostałe ściany pokrywały przeładowane półki niewiarygodnie zasobnej biblioteki.Rzędy dzieł poustawianych na wygiętych półkach tworzyły dekorację ścienną niby nieokiełznana, mieniąca się barwami mozaika.Książki, książki i jeszcze raz książki, w szeregach bądź stertach.a prócz książek wypłowiałe, kartonowe, ściągnięte mocnymi gumami teczki, z trudem mieszczące papierzyska.Były tu również góry nagranych kaset, starych szpul filmowych, aparaty zapisujące i projekcyjne różnego typu na niskim stole w rogu, razem z zespołem magnetoskopowym.Gdzieniegdzie pojawiały się zawieszone bezpośrednio na półkach kompozycje mobilne albo też abstrakcyjne płótna w żywych kolorach, lub rycina czy litografia.Wśród nich tylko jeden obraz figuratywny tuż nad pleksiglasowym biurkiem, zajmowanym przez pana tego domu, naprzeciw półek.Płótno przedstawiało portret palącego fajkę mężczyzny, z głową owiniętą bandażem, który zakrywał mu ucho.Erlevetchi poruszył się nieznacznie za biurkiem, jakby przez chwilę miał zamiar wstać, a potem zadecydował, że może siedzieć.Jak gdyby nie wiedział, czy powinien podnieść się, by przywitać gościa.Blat biurka zarzucony był wykresami, książkami, papierami i pozwijanymi taśmami magnetofonowymi, dużą jego część zajmował automatyczny magnetofon, pulpit interfonu i kilka aparatów telefonicznych do łączności zewnętrznej.A także dwie maszyny do pisania; jedna, bez pokrywy, z kartką nawiniętą na wałek stała przed Erlevetchim.Wrażenie bałaganu potęgowała przesypująca się popielniczka i kilkadziesiąt fajek leżących bezwładnie lub wetkniętych do czterech glinianych naczyń.Na niemal czarnej wykładzinie podłogowej, zakurzonej, upstrzonej drobinami tytoniu i popiołu pełno było różnorakiego śmiecia, który zawsze czepia się podeszwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]