[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz, że na rachunek wziąłeś ode mnie.- Rozumiem, panie.Bóg.niech Bóg.Ale Wokulski już nie słuchał; szedł w stronę Wisły myśląc:105Bolesław Prus„ Jakże oni szczęśliwi, ci wszyscy, w których tylko głód wy-wołuje apatię, a jedynym cierpieniem jest zimno.I jak łatwo ichuszczęśliwić!.Nawet moim skromnym majątkiem mógłbym wy-dźwignąć parę tysięcy rodzin.Nieprawdopodobne, a przecież -tak jest.”Wokulski doszedł do brzegu Wisły i zdumiał się.Na kilkumor-gowej przestrzeni wznosił się tu pagórek najobrzydliwszych śmieci,cuchnących, nieomal ruszających się pod słońcem, a o kilkadziesiątkroków dalej leżały zbiorniki wody, którą piła Warszawa.„ O, tutaj - myślał - jest ognisko wszelkiej zarazy.Co człowiekdziś wyrzuci ze swego mieszkania, jutro wypije; później przenosisię na Powązki i z drugiej znowu strony miasta razi bliźnich pozo-stalych przy życiu.Bulwar tutaj, kanały i woda źródlana na górze i - można by oca-lić rokrocznie kilka tysięcy ludzi od śmierci, a kilkadziesiąt tysięcyod chorób.Niewielka praca, a zysk nieobliczony; natura umie wy-nagradzać.”Na stoku i w szczelinach obmierzłego wzgórza spostrzegłniby postacie ludzkie.Było tu kilku drzemiących na słoń-cu pijaków czy złodziei, dwie śmieciarki i jedna kochającasię para, złożona z trędowatej kobiety i suchotniczego męż-czyzny, który nie miał nosa.Zdawało się, że to nie ludzie,ale widma ukrytych tutaj chorób, które odziały się w wyko-pane w tym miejscu szmaty.Wszystkie te indywidua zwie-trzyły obcego człowieka; nawet śpiący podnieśli głowyi z wyrazem zdziczałych psów przypatrywali się gościowi.Wokulski uśmiechnął się.„ Gdybm tu przyszedł w nocy, na pewno wyleczyliby mniez melancholii Jutro już spoczywałbym pod tymi śmieciami, które- wreszcie - są tak wygodnym grobem jak każdy inny.Na górze zro-biłby się wrzask, ścigano by i wyklinano tych poczciwców, a oni -może wyświadczyliby mi łaskę.106LALKAO, bo nie znają, w snach mogilnychDrzemiący, ciężkich trosk żywotaI duch się ich już nie szamotaW pragnieniach - tęsknych a bezsilnych.Ależ ja zaczynam być naprawdę sentymentalny?.muszę miećnerwy dobrze rozbite.Bulwar jednak nie wytępiłby takich otoMohikanów; przenieśliby się na Pragę albo za Pragę, uprawialibyw dalszym ciągu swoje rzemiosło, kochaliby się jak ta dwójeczka,ba, nawet mnożyliby się.Co za piękne, ojczyzno, będziesz miała po-tomstwo, urodzone i wychowane na tym śmietniku, z matki okrytejwysypką i beznosego ojca!.Moje dzieci byłyby inne; po niej wzięłyby piękność, po mniesiłę.No, ale ich nie będzie.W tym kraju tylko choroba, nędzai zbrodnia znajdują weselne łożnice, nawet przytułki dla potomstwa.Strach, co się tu stanie za kilka generacji.A przecie jest prostelekarstwo: praca obowiązkowa - słusznie wynagradzana.Ona jednamoże wzmocnić lepsze indywidua, a bez krzyku wytępić złe i.mie-libyśmy ludność dzielną, jak dziś mamy zagłodzoną lub chorą.”A potem, nie wiadomo z jakiej racji, pomyślał:„ Cóż z tego, że trochę kokietuje?.Kokieteria u kobiet jest jakbarwa i zapach u kwiatów.Taka już ich natura, że każdemu chcą siępodobać, nawet Mraczewskim.Dla wszystkich kokieteria, a dla mnie: ‘zapłać temu panu!.’Może ona myśli, że ja oszukałem ich na kupnie srebra?.To byłobykapitalne!”Nad samym brzegiem Wisły leżał stos belek.Wokulski uczułznużenie, siadł i patrzył.W spokojnej powierzchni wody odbijałasię Saska Kępa, już zieleniejąca, i praskie domy z czerwonymi da-chami; na środku rzeki stała nieruchoma berlinka.Nie większymwydawał się ten okręt, który zeszłego lata widział Wokulski na Mo-rzu Czarnym, unieruchomiony z powodu zepsucia się machin.107Bolesław Prus„ Leciał jak ptak i nagle utknął; zabrakło w nim motoru.Spyta-łem się wówczas: a może i ja kiedyś stanę w biegu? - no, i stanąłem.Jakież to pospolite sprężyny wywołują ruch w świecie: trochę węglaożywia okręt, trochę serca - człowieka.”W tej chwili żółtawy, za wczesny motyl przeleciał mu nad głowąw stronę miasta.„ Ciekawym, skąd on się wziął? - myślał Wokulski.- Natura mie-wa kaprysy i - analogie - dodał.- Motyle istnieją także w rodzajuludzkim: piękna barwa, latanie nad powierzchnią życia, karmieniesię słodyczami, bez których giną - oto ich zajęcie.A ty, robaku, nur-tuj ziemię i przerabiaj ją na grunt zdolny do siewu.Oni bawią się,ty pracuj; dla nich istnieje wolna przestrzeń i światło, a ty ciesz sięjednym tylko przywilejem: zrastania się, jeżeli cię rozdepcze ktośnieuważny.I tobież to wzdychać do motyla, głupi?.I dziwić się, że ma wstrętdo ciebie?.Jakiż łącznik może istnieć między mną i nią?.No, gąsienica jest także podobna do robaka, póki nie zostanie mo-tylem.Ach, więc to ty masz zostać motylem, kupcze galanteryjny?.Dlaczegóż by nie? Ciągle doskonalenie się jest prawem świata, a ileż tokupieckich rodów w Anglii zostało lordowskimi mościami.W Anglii!.Tam jeszcze istnieje epoka twórcza w społeczeń-stwie; tam wszystko doskonali się i wstępuje na wyższe szczeble.Owszem, tam nawet ci wyżsi przyciągają do siebie nowe siły.Leczu nas wyższa warstwa zakrzepła jak woda na mrozie i nie tylko wy-tworzyła osobny gatunek, który nie łączy się z resztą, ma do niejwstręt fizyczny, ale jeszcze własną.martwotą krępuje wszelki ruchz dołu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]