[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nasz lokal jeszcze nie jest otwarty.- Teraz ju¿ jest - stwierdzi³em.- Pan jest kierownikiem?- Jestem jego przedstawicielem.Je¿eli pan zechce zjawiæ siê póŸniej.- wydmucha³ w powietrze jeszcze trochê tego nieprzyjemnego dymu.znacznie póŸniej, to wtedy zobaczymy.- Jestem adwokatem z Anglii i mam piln¹ sprawê.- Wrêczy³em mubilet wizytowy stwierdzaj¹cy, ¿e jestem adwokatem z Anglii.= Jest rzecz¹100du¿ej wagi, ¿ebym natychmiast zobaczy³ siê z kierownikiem.Idziedu¿e pieni¹dze.Je¿eli taki wyraz, jaki mia³ na twarzy, mo¿e zrniêlat¹æ, to w³aœnie tak siêsta³o, choæ trzeba by³o mieæ bystre oko, by dostrzec ró¿nicê.- Niczego nie obiecujê, panie Harrison.- To by³o nazwisko na bileciewizytowym.- Mo¿liwe, ¿e pan Durrell da siê nak³oniæ do zobaczenia siêz panem.Odszed³, jak tancerz z baletu w swój wolny dzieñ, i wróci³ po chwili.skin¹³ g³ow¹ i usun¹³ siê na bok; przepuszczaj¹c mnie przed sob¹_ obszerny i s³abo oœwietlony korytarz, który to uk³ad nie przypad³ mi dogustu, ale musia³em siê z nim pogodziæ.Na koñcu korytarza by³y drzwiprowadz¹ce do jasno oœwietlonego pokoju, poniewa¿ zaœ najwyraŸniejby³o zamierzone, ¿ebym tam wszed³ bez pukania, wiêc tak te¿ uczyni³em.wchodz¹c zauwa¿y³em, ¿e owe drzwi by³y takiego typu, jaki dyrektorskarbca Banku Angielskiego - je¿eli taki osobnik istnieje - odrzuci³by,jako przekraczaj¹ce jego wymagania.Wnêtrze pokoj¾ te¿ mocno przypomina³o skarbiec.W jednej ze œcianby³y dwa sejfy; dostatecznie du¿e, aby pomieœciæ cz³owieka.Druga œcianaby³a przeznaczona na rz¹d zamykanych metalowych szafek, takich jakszafki do przechowywania baga¿u, które znajduj¹ siê na dworcach kolejo=wych.Pozosta³e dwie œciany prawdopodobnie nie mia³y okien, ale niemo¿na by³o mieæ pewnoœci, gdy¿ zas³ania³y je ca³kowicie karmazynowefioletowe draperie._Mê¿czyzna siedz¹cy za du¿ym mahoniowym biurkiem nie wygl¹da³wcale na dyrektora banku, w ka¿dym razie nie na bankiera angielskiego,który z regu³y ma zdrowy wygl¹d cz³owieka przebywaj¹cego du¿o napowietrzu dziêki swojemu zami³owaniu do golfa oraz krótkim godzinomspêdzanym przy biurku.Ten cz³owiek by³ wyblad³y, mia³ z osiemdziesi¹trntów nadwagi, t³uste czarne w³osy, nalan¹ twarz i stale przekrwione,b³tawe oczy.Ubrany by³ w granatowy alpakowy garnitur, na obu d³oniachmia³ wielk¹ ró¿norodnoœæ pierœcieni, a na twarzy powitalny uœmiech, któryzgo³a do niego nie pasowa³.- Pan Harrison? - Nie popróbowa³ siê podnieœæ; prawdopodobniedoœwiadczenie przekona³o go, ¿e nie warto zdobywaæ siê na taki wysi³ek._ Mi³o mi pana poznaæ.Jestem Durrell.Mo¿e i by³ nim, ale nie pod tym nazwiskiem siê urodzi³; pomyœla³em, ¿emusi byæ Ormianinem, lecz nie mia³em pewnoœci.Jednak¿e przywita³emsiê z nim tak uprzejmie, jakby naprawdê nazywa³ siê Durrell.- Ma pan do omówienia ze mn¹ jak¹œ sprawê? - rozpromieni³ siê.Panlurreß by³ przebieg³y i wiedzia³, ¿e adwokaci nie przyje¿d¿aj¹ a¿ z Angliinie maj¹c do omówienia spraw wielkiej wagi, z regu³y natury finansowej.- Ano, w³aœciwie nie z panem.Z jedn¹ z osób, które pan zatrudnia.101Powitalny uœmiech poszed³ do zamra¿alni.- Z osob¹, któr¹ zatrudniam?- To dlaczego pan zwraca siê do mnie?- Bo nie zasta³em tej osoby pod jej adresem domowym.Podobnopracuje tutaj.- Kto to jest?- Nazywa siê Astrid.Lemay.- Zaraz, zaraz.- Nagle sta³ siê rozs¹dniejszy, tak jakby chcia³ mi pomóc.Astrid Lema_ Pracuje tutaj? - Zmarszczy³ brwi w zamyœleniu.- Oczywiœciemamy tu wiele dziewczyn, ale to nazwisko? - Potrz¹sn¹³ g³ow¹.- Mówili mi o tym jej znajomi¨- zaprotestowa³em.- To jakaœ pomy³ka.Marcel?Wê¿owy cz³owiek uœmiechn¹³ siê pogardliwie.- Nie ma tu nikogo o tym nazwisku.- I nigdy tu nie pracowa³a?Marcel wzruszy³ ramionami; podszed³ do jednej z szafek, wyj¹³ teczkê,po³o¿y³ j¹ na biurku i skin¹³ na mnie.- Tu s¹ wszystkie dziewczyny, które u nas pracuj¹ albo pracowa³yw ubieg³ym roku.Niech pan sam sprawdzi.Nie zada³em sobie tego trudu.- le mnie poinformowano.Prze-praszam, ¿e panów niepokoi³em.- Mo¿e pan by sprawdzi³ w którymœ innym nocnym lokalu.- Durrell,w sposób typowy dla potentatów, ju¿ coœ notowa³ na kartce papieru, abydaæ do zrozumienia, ¿e rozmowa jest zakoñczona.- Do widzenia panu.Marcel ju¿ podszed³ do drzwi.Ruszy³em za nim, ale po drodze ob-róci³em siê i uœmiechn¹³em przepraszaj¹co.- Naprawdê mi przykro.- Do widzenia.,Nie zada³ sobie nawet tyle trudu, by podnieœæ g³owê.Znowu uœmiech-n¹³em siê niepewnie, po czym grzecznie zamkn¹³em za sob¹ drzwi.Wygl¹da³y na solidne, dŸwiêkoszczelne.Marcel, stoj¹c w korytarzu, obdarzy³ mnie znowu swoim ciep³ym uœmie-chem i nawet nie racz¹c przemówiæ, da³ mi wzgardliwie znak, ¿e mam iœæprzed nim korytarzem.Skin¹³em g³ow¹ i przechodz¹c trzasn¹³em gow brzuch ze spor¹ satysfakcj¹ i du¿¹ si³¹, i chocia¿ wiedzia³em, ¿e towystarczy, uderzy³em go powtórnie, tym razem z boku w szyjê.Wydoby-³em pistolet, zamocowa³em t³umik, chwyci³em le¿¹cego Marcela za ko³-nierz marynarki, powlok³em go ku drzwiom gabinetu i otworzy³em jerêk¹, w której trzyma³em pistolet.Durrell spojrza³ znad biurka.Oczy rozszerzy³y mu siê, tak jak mog¹rozszerzyæ siê oczy, kiedy s¹ niemal zagrzebane w fa³dach t³uszczu.A potem twarz mu znieruchomia³a, tak jak nieruchomiej¹ twarze, którychw³aœciciele pragn¹ ukryæ swe myœli czy zamiary.- Nie rób pan tego - powiedzia³em.- Nie rób pan ¿adnej z tychtypowych cwanych rzeczy.Nie naciskaj pan ¿adnego guzika ani prze³¹cz-ników w pod³odze, i nie b¹dŸ pan taki naiwny, ¿eby siêgn¹æ za broñ, któr¹za pewne pan ma w górnej prawej szufladzie, jako ¿e jest pan praworêki.Nie uczyni³ ¿adnej z typowych cwanych rzeczy.- Odsuñ swój fotel o dwa kroki.Opuœci³em Marcela na pod³ogê,siêgn¹³em za siebie, zamkn¹³em drzwi, przekrêci³em w zamku bardzowymyœlny klucz, schowa³em go do kieszeni i powiedzia³em:_ Wstañ pan.:W Durreß wsta³.Nie mia³ wiele wiêcej ni¿ piêæ stóp wzrostu.Budow¹ bardzoprzypomina³ ropuchê.Wskaza³em g³ow¹ bli¿szy z dwóch du¿ych sejfów.- Otwórz pan go.- Wiêc o to idzie! - Umia³ dobrze manipulowaæ swoj¹ twarz¹, ale niedobrze g³osem.Nie potrafi³ wyeliminowaæ z niego tej ma³ej nutki ulgi.Rabunek, panié Harrison._ _ - ChodŸ pan tu - powiedzia³em.- Podszed³.- Wie pan, kim jestem?- Kim pan jest? - Wyraz zaskoczenia.- Przed chwil¹ pan mówi³.- ¯e nazywam siê Harrison.Kim jestem?- Nie rozumiem.Wrzasn¹³ z bólu i dotkn¹³ palcami ju¿ krwawi¹cego obrzmienia, którezostawi³ t³umik mojego pistoletu.- Kto ja jestem?_= - Sherman.- Nienawiœæ w oczach i chrapliwym g³osie.- Interpol._- Otwieraj ten sejf.- Niemo¿liwe.Mam tylko po³owê kombinacji.Marcel ma.Nastêpny wrzask by³ g³oœniejszy, a obrzmienie na drugim policzkuodpowiednio wiêksze.- Otwieraj.Wykrêci³ cyfry i otworzy³ drzwi.Wnêtrze sejfu mia³o oko³o 30 calikwadratowych, rozmiar wystarczaj¹cy, aby pomieœciæ bardzo du¿o gul-denów, ale je¿eli wszystkie opowieœci o "Balinova" by³y prawdziweowe szeptane potajemnie gadki o salonach gry i znacznie bardziejinteresuj¹cych przedstawieniach w suterenie, oraz o bogatym asortymen-cie artyku³ów, nie znajdowanych zazwyczaj w normalnych sklepach detali-cznych - to rozmiar ten by³ zapewne niezbyt wystarczaj¹cy._ Wskaza³em g³ow¹ Marcela.- Ten dziubdziuœ.WsadŸ go do œrodka.- Do œrodka? - Mia³ przera¿on¹ minê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]