[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jonathan przetarłczoło rękawem przedramienia, ze zdziwieniem skonstatował, że wygląda jakby został zamoczony wwiadrze wody.- Poczekaj - powiedział do Sarfaneilla.Kowal jeszcze mocniej zacisnął palce na jego ramieniu.- Puśćmnie! - wrzasnął rozjuszony Jonathan.Zaskoczony kowal zawahał się, zwolnił, jego uścisk stracił nieco na mocy.Rutto, który stał wpierwszym szeregu swoich ludzi, poruszył się, jakby chciał przyjść Jonathanowi na pomoc.Sarfaneillpuścił ostatecznie Jonathana, ale odwrócił się i otworzył usta.- Nic nie mów - syknął Jonathan.- I nie bój się nie zmienię decyzji! O to ci chodzi? - Kowalzastanawiał się chwilę i w końcu skinął głową.- No to tym się nie przejmuj, Krycz będzie miał swojąlegendę na początek nowej ery, nowej rasy, nowego życia.Może nawet początek religii? - pokręcił głową i wszedł na pierwsze dwa stopnie.Odwrócił się, obrzuciłzgromadzonych spojrzeniem.Korciło go żeby powiedzieć coś, nawet nie specjalnie mądrego, wręczprzeciwnie palnąć jakieś głupstwo, żeby ująć tej chwili nieco powagi.Ktoś położył mu na ramieniudłoń, obejrzał się.Krycz stał za nim z zaciśniętymi ustami i wzrokiem tak pełnym błagania jak tylkobyło to możliwe.Jonathan patrzył chwilę na niego, potem ledwo dostrzegalnie skinął głową i wszedł dobudynku Bazy Kamiennej.Było pusto.Jonathan spodziewał się czegoś podobnego do obrzędu religijnego, ołtarza, Krycza w rolikapłana i oczywiście tłumu wiernych.Budynek był jednak pusty.Krycz, bez najmniejszej zmianyw codziennym ubiorze, żadnych ozdób na ścianach.-wietliste barielefy, piękne i jak zawsze wyraziste,stanowiły tło, ale Jonathan musiał przyznać w duchu, że jest to oprawa godna największegomonarchy.Krycz wskazał ławę, na której Jonathan uczył się czytać i ruszył do niej pierwszy.- Staraj się o niczym nie myśleć prócz jednego opisuj w myślach jak najdokładniej miejsce, w którymchciałbyś się znalezć.Jonathan skinął głową:- Bezpośredni adres teleportacji - powiedział z pewną dozą ironii.Krycz znieruchomiał na chwilę, przepuścił słowa Jonathana przez zasób angielskiej leksyki i w końcuskinął poważnie głową.- Czy masz nadzieję, że kiedyś uda się wam samym podróżować? Do mnie? Na Ziemię?Soyeftie zamyślił się znowu.Jego spojrzenie straciło nieco na ostrości, najwyrazniej odleciał myślamidaleko w czasie i przestrzeni.- Chciałbym żeby tak było.Ale - zawahał się.- Nie wiem czy wtedy będzie nam to potrzebne.Jonathan przekręcił głowę jakby chciał lepiej usłyszeć słowa Krycza.- Jeśli potrafimy ujarzmić sprego to czyż nie będziemy potężniejsi od wszystkich? W tym i od was?- To się chyba nazywa megalomania - powiedział wolno Jonathan.- Raczej wiara we własne siły.I to ty usiłowałeś ją nam zaszczepić, nie pamiętasz?- Nie bardzo, ale niech będzie.A wracając do odwiedzin jeśli będziecie potężniejsi od nas, to czynie możecie mimo to nas odwiedzić? Uważasz, że silniejsi odwiedzają słabszych tylko jeśli zamierzająich podbić? I jeszcze jedno - powstrzymał odpowiedz Krycza uniesieniem ręki.- My też będziemy sięrozwijać, już dzisiaj mamy ludzi, którzy potrafią co nieco robić przy pomocy umysłu.Ludzkość nie lubistać w miejscu, czasem wyczynia dzikie skoki w nieprzemyślanych kierunkach, ale generalnie posuwasię do przodu.- Położył obie dłonie na ramionach Krycza, zacisnął je na chwilę.- Gońcie nas!Odwrócił się i skierował do ławy.Zaraz po zajęciu miejsca pochylnia mrugnęła światłem, a potem wułamku sekundy ściany boczne zgasły i na krótką chwilę zapanowała nieprzenikniona ciemność.Pochylnia rozbłysła na ułamek sekundy, niemal jak stroboskop, potem jeszcze kilka razy, aż rozjarzyłasię zwolna i świeciła stabilnie.Jonathan usłyszał jakiś pomruk z tyłu, ale już cęgi Bazy Kamiennejchwyciły go za głowę, tak, że nie zdołał odwrócić jej i sprawdzić zródła dzwięku.Zresztą już po chwilizrozumiał, że to tłum Soyeftie rozpoczął jakąś melorecytację, zupełnie inaczej brzmiącą niżhipnopieśń, ale również całkowicie odmienną od jakiejkowiek ziemskiej kadencji.Pieśń w dziwnysposób potężniała, wcale nie stając się głośniejszą, jakby nowi wykonawcy włączali się do chóru, któryjednocześnie, o precyzyjnie odmierzony ułamek decybela, osłabiał siłę głosu.Jonathan poczuł, że jestcałkowicie unieruchomiony, choć umysł ma jasny, zmysły wyostrzone.Udało mu się w kantaciemruczanej w nieznanym mu języku wyróżnić słowa: Jonathan" a potem teicho" czyli w crasaZiemia".Ekscentryczny rytm songu porywał i odświeżał, Jonathan poczuł, że całe zmęczenie, całewyczerpanie fizyczne i psychiczne zanika, uświadomił sobie, że ma tak mocny, ostry wzrok, że jest wstanie niemal przebić ściany i wreszcie zobaczyć co jest poza granicami Ultene.Oddychał tak rzadko,tak głęboko i mocno, że niemal uwierzył w możliwość powalenia swoim tchnieniem drzewa.Przestałodczuwać więzy Bazy Kamiennej, po prostu siedział nieruchomyjak głaz, bo tak chciał i tak mu było wygodniej.Rytm songu Soyeftie uległ lekkiemu zakłóceniu, ale pokilku sekundach wrócił do kołyszącego, monotonnego, równego zaśpiewu.I wciąż potężniał, nie stającsię głośniejszym.Nagle w kolano Jonathana uderzyło coś twardego, uciekł na chwilę z transu, byzobaczyć Farmi poszturchującego jego nogę czubkiem nosa.Jonathan usiłował wyrwać się na chwilęz okowów pieśni, ale nagle ogarnęło go zobojętnienie na całość otaczającego świata i siebie samego.Niewidzialnysłup twardego powietrza uderzył go w klatkę piersiową, zapierając dech i wywołując lekki przelotnylęk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]