[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwyrazniej niespodziewał się, że spotkają się tak prędko.Reuben znieruchomiał.Wyczuwał zapach, bardzo słaby, ale ażnadto dobrze mu znany zapach. Reuben, przedstawiam ci doktora Akima Jaśkę, o którym ciopowiadałam - powiedziała Grace prędko, niezdarnie i ja kbyniechętnie.- Proszę, doktorze.Rosy, nalej panu doktorowi drinka. Bardzo mi miło pana poznać, doktorze Jaska powiedziałReuben.- %7łałuję, ale nie mogę zostać dłużej - dodał,z niepokojem szukając wzrokiem Laury.Stała tuż za nim; dała muznak, ściskając go za ramię.Im dłużej patrzył w dziwnie mętne oczy tego człowieka, tymwyrazniej czuł tę woń.Co będzie, jeśli bodziec zapachowy wywołaprzemianę?Grace najwyrazniej biła się z myślami, nie była sobą, alejednocześnie z wielką uwagą przysłuchiwała się tej wymianieuprzejmości.- Do zobaczenia, mój Chłopczyku - powiedziała nagle.- Kocham cię, mamo - odpowiedział natychmiast Reuben.Laurawymknęła się z domu jako pierwsza.- Miłego wieczoru, panie doktorze.Zadzwonię, mamo.Zbiegając po stopniach, czuł już lekki skurcz mięśni brzucha.Tobyło ostrzeżenie; metamorfoza jeszcze się nie zaczęła.Nie, nie teraz!Wiedział, że może ją powstrzymać siłą woli, ale jednocześnie wciążczuł w nozdrzach tę woń.Obejrzał się przez ramię, nasłuchując głosówdobiegających z domu, ale były to tylko nic nieznaczące,grzecznościowe zwroty.Zapach wciąż się utrzymywał.Narastał.- Ruszajmy - powiedział.W ciężkim, zimowym mroku sznury samochodów sunęły mostemGolden Gate.Jeszcze nie zaczęło padać.W końcu zasnął.We śnie, lekkim i całkiem przyjemnym, jakimścudem wyczuł, że zbliżają się do Santa Rosa.Głosy, które nagleusłyszał, były jak szpikulec do lodu wbity prosto w mózg.Poderwał się, przytomniejąc w jednej chwili.Jeszcze nigdy niesłyszał głosu tak przerazliwej paniki, takiego bólu.- Zatrzymaj wóz! - krzyknął.Skurcze już się zaczęły, swędzenie skóry też.Fetor okrucieństwapozbawiał go tchu.To było zło w najczystszej postaci.- Między drzewa - polecił, wskazując na pobliski park.Parę sekundpózniej był już rozebrany i mknął przez mrok.Przemiana dokonała się w biegu, a on wskoczył na najbliższedrzewo i jeszcze przyspieszył.Krzyki raz po raz zapalały w nim krew.Dwaj młodzi ludzie,chłopcy, byli bici.Bali się, że zostaną okaleczeni.Bali się, że zginą.Nienawiść ich katów płynęła potokiem przekleństw, seksualnych aluzjii bolesnych drwin.Nie znajdowali się w parku, ale na przylegającym doń ciemnym,zarośniętym krzewami podwórzu, za popadającym w ruinę domem.Czteroosobowy gang przywlókł tu dwóch nieletnich, by w powolnym,krwawym rytuale zatłuc ich na śmierć.Zbliżając się do nich, Reubenuświadomił sobie, że jedna z ofiar za chwilę wyda ostatnie tchnienie.Czuł ostry zapach krwi, szału, przerażenia.Nie mógł ocalić umierającego.Wiedział o tym.Ale mógł jeszczeuratować tego, który się nie poddawał, który wciąż walczył o życie.Z przerażającym rykiem skoczył na dwóch, którzy okładalipięściami po brzuchu młodzieńca stawiającego im zażarty opór:wyrywał się i przeklinał ich z całej duszy.Pluję na was, parszywimordercy!W kłębowisku kończyn i kakofonii wrzasków szczęki Reu-benazacisnęły się w końcu na cuchnącej głowie jednego z napastników, aprawa łapa zbrojna w pazury sięgnęła innego, chwytając go za włosy.Pierwszy wił się konwulsyjnie, z głową nienaturalnie wychyloną w tył,czując coraz głębiej w czaszce długie kły wilkołaka.Ten, który leżał naziemi, przytrzymując zakrwawioną ofiarę, teraz poderwał się i usiłowałwykorzystać ją jako tarczę.Reuben szarpnął łapą, powalając go, anastępnie piętą wbił jego głowę w twardą ziemię.Skupił się znowu napierwszym: rozpruł pazurami jego pierś, a zębami wyrwał kawałświeżego mięsa.Czując, że dłonie martwego oprawcy wiotczeją,chłopak wyśliznął się z uścisku.Reuben jak zwykle nie miał czasu na ucztowanie: dwajpozostali członkowie gangu rzucili się do ataku.Obaj trzymali wdłoniach noże, gotowi pociąć i zedrzeć ten włochaty kostium" z ciałatego, który tak szybko rozprawił się z ich towarzyszami.Pierwszywykonał długim ostrzem dwa szybkie pchnięcia, zaraz potem trzecie,podczas gdy drugi usiłował odciąć maskę" od twarzy Reubena.Z ran chlusnęła krew.Czuł ją na piersi, zalewała mu oczy.Terazdopiero wpadł w szał.Jednym cięciem pazurów odkroił bandycietwarz, przy okazji otwierając tętnicę szyjną.Drugiego, który uciekając,wspinał się po drucianej siatce ogrodzenia, dopadł chwilę pózniej irozprawił się z nim w ciągu sekundy.Przystanął, żeby pożywić sięsoczystym mięsem z jego uda, a gdy skończył, porzucił trupa i cofnąłsię chwiejnym krokiem, pijany bojowym szałem i smakiem krwi.Smród zła ulatniał się, parował, ustępował miejsca neutralnemuzapachowi ludzi niewidocznych w ciemności oraz ponurej woniśmierci.W okolicznych domach zapaliły się światła.Nocną ciszę przecięłypierwsze krzyki.Rany na ciele Reubena były gorącą, pulsującą masą bólu, ale jużczuł, że się zasklepiają.Intensywne mrowienie oznaczało, że rozciętaskóra nad okiem zaczyna się goić.W mroku dostrzegł zakrwawionąofiarę napadu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]