[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Conan dostrzegł drzwi za tronem i domyślił się, że prowadzą do krypty.Jednak, aby tam się dostać, musiał przejść przez podium parę stóp od potwora.Wietrzyk wiejący po zielonej posadzce narobiłby więcej hałasu niż cicho stąpający barbarzyńca.Ze spojrzeniem utkwionym w śpiącej bestii dotarł do podium i wszedł na szklane stopnie.Potwór nie poruszył się.Conan był już blisko drzwi.Szczęknął brązowy rygiel przy wielkich drzwiach i Cymmerianin stłumił wściekłe przekleństwo widząc wchodzącą do sali Oktawie.Rozejrzała się, nie widząc w gęstym mroku; Conan stał jak wryty nie mogąc jej ostrzec.Dziewczyna dojrzała go i podbiegła ku podium, krzycząc:- Chcę iść z tobą! Boję się zostać sama! Och!Z przenikliwym okrzykiem uniosła ręce w górę, gdy wreszcie dostrzegła zwiniętego na tronie węża.Trójkątna głowa podniosła się i wyciągnęła w kierunku Oktawii.Płynnym ruchem gad począł spełzać z tronu; powoli, zwój po zwoju, paraliżując dziewczynę spojrzeniem nieruchomych oczu.Jednym rozpaczliwym susem Conan przebył przestrzeń dzielącą go od tronu i z całej siły ciął szablą.Lecz gad był od niego szybszy.Pochwycił Conana w pół skoku, otaczając swoimi splotami.Szabla spadła bez rozmachu przecinając łuski, ale nie raniąc poważnie węża.Conan miotał się rozpaczliwie w straszliwym uścisku, wyciskającym mu dech z piersi i miażdżącym żebra.Prawe ramię miał wciąż jeszcze wolne, ale nie mógł nabrać rozmachu, by wymierzyć morderczy cios, a wiedział, że musi zabić bestię jednym ciosem.Wytężył wszystkie siły, czując, że mięśnie zamieniają mu się w węźliste bryły, a żyły prawie pękają z wysiłku.Stanął na nogi, dźwigając niemal cały ciężar czterdziestostopowego cielska.Przez moment chwiał się na szeroko rozstawionych stopach, wreszcie wzniósł błyszczące ostrze nad głowę.Szabla spadła ze świstem, przecinając łuski, ciało i kręgi gada.Zamiast jednego węża były teraz dwa, wijące się po posadzce w kurczach agonii.Conan chwiejnie opadł na bok, kręciło mu się w głowie, krew lała się z nosa i miał mdłości.Macając wokół siebie złapał Oktawie i potrząsnął nią, aż zadzwoniła zębami.- Następnym razem kiedy każę ci zostać - wydyszał - to zostaniesz!Był zbyt oszołomiony, by dosłyszeć jej odpowiedź.Chwyciwszy ją za rękę jak krnąbrne dziecko, podszedł do drzwi, szerokim łukiem omijając wciąż drgające cielsko.Wydawało mu się, że w oddali słychać jakieś wrzaski, ale w uszach mu jeszcze szumiało, więc nie był tego pewny.Pchnięciem otworzył drzwi.Jeżeli to Khosatral umieścił węża na straży magicznego ostrza, najwidoczniej uważał to za wystarczające zabezpieczenie.Conan prawie spodziewał się, że z otwartych drzwi wyskoczy następny potwór, lecz w przymglonym świetle ujrzał jedynie dziwny zarys łuskowatego sklepienia, matowy blask złotego postumentu i półksiężycowate ostrze lśniące na kamieniach.Porwał je z westchnieniem ulgi, po czym nie tracąc czasu na oglądanie grobowca, odwrócił się i pomknął do odległego wyjścia, które, jak przypuszczał, prowadziło na zewnątrz.Miał rację.Kilka minut później wyszedł na cichą ulicę, pół niosąc, pół ciągnąc swoją towarzyszkę.Nie widzieli nikogo, chociaż za zachodnim murem rozlegały się wrzaski i jęki, na nowo napełniając Oktawie przerażeniem.Conan poprowadził ją do południowej bramy i bez trudu odnalazł kamienne schody na szczyt muru.Z wielkiej sali zabrał gruby sznur i teraz, dotarłszy na górę, skręcił mocną pętlą talię dziewczyny i opuścił ją na ziemię.Następnie, przywiązawszy jeden koniec liny do muru, zręcznie się po niej ześliznął.Z wyspy mogli uciec tylko jedną drogą - schodami na zachodnim brzegu.Ruszyli w tym kierunku, omijając z daleka miejsce, skąd dobiegały krzyki i odgłosy straszliwych ciosów.Oktawia czuła kryjące się w gęstwinie zagrożenie.Oddychała ciężko i trzymała się blisko swego opiekuna.Jednak w puszczy panował spokój.Nie dostrzegli śladu niebezpieczeństwa.Dopóki nie wyszli na otwartą przestrzeń i nie zobaczyli stojącego na nadbrzeżnych skałach człowieka.Johungir Aga uniknął losu swych wojowników, których stalowy olbrzym rozszarpał na strzępy, wypadłszy nagle z fortecy.Kiedy zobaczył, jak miecze jego łuczników łamią się na ciele demona o ludzkiej postaci, zrozumiał, że ich przeciwnik nie jest człowiekiem i umknął kryjąc się w gąszczu, dopóki odgłosy rzezi nie ucichły.Później podkradł się do schodów, lecz.jego załoga nie czekała na niego.Słysząc dzikie wrzaski mordowanych towarzyszy, a później widząc na brzegu zbroczonego krwią potwora, wymachującego groźnie gigantycznymi ramionami, nie czekali długo.Kiedy Johungir dotarł do schodów, właśnie znikali w trzcinach po drugiej stronie przesmyku.Khosatral odszedł - wrócił do miasta albo przetrząsał puszczę w poszukiwaniu zbiegów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]