[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podszedł do nas z ironicznym, typowym dla niego uśmiechem. A nie mówiłem ci, Davie?  rzekł. Na wszystko jest czas, Alanie, a w tej chwili chodzi o coś poważniejszego.Jak ci siępowiodło? Możesz mówić otwarcie przed naszą wspólną przyjaciółką. Wróciłem z kwitkiem  odpowiedział. My natomiast spisaliśmy się o wiele lepiej i mamy niejedno do poddania ci pod rozwagę.Spójrz no tam  i wskazałem mu okręt. To jest fregata  Seahorse , dowodzi nią kapitanPalliser. Ja również ją poznałem.Miałem z nią sporo kłopotów, gdy patrolowała zatokę Forth.Ale co Palliserowi do łba strzeliło, że podpłynął tak blisko? Powiem ci przede wszystkim, dlaczego tu się znalazł.Przywiózł list do Jamesa More a.Dlaczego zaś tu pozostał po oddaniu tego listu, jakie żywi zamiary, dlaczego jeden z jegooficerów ukrywa się gdzieś tutaj wśród wydm i czy jest sam, czy też w liczniejszej kompaniiwolałbym, abyś się nad tym sam zastanowił.163  List do Jamesa More a? Tak, do niego właśnie. Mogę ci coś więcej powiedzieć.Ostatniej nocy, podczas gdy ty chrapałeś smacznie, sły-szałem, jak James rozmawiał z kimś po francusku, po czym drzwi oberży otworzyły się i za-mknęły. Alanie! Spałeś przez całą noc i jestem tego świadkiem. Tak, ale nikt nigdy nie wie, kiedy Alan śpi, a kiedy czuwa.Nie podoba mi się to wszyst-ko.Pokaż ten list.Wręczyłem mu go. Droga Katriono  rzekł  wybacz mi, proszę, ale chodzi ni mniej, ni więcej tylko o mojąskórę i muszę złamać tę pieczęć. Takie jest i moje życzenie  odpowiedziała.Otworzył list, przebiegł oczyma jego treść i machnął ręką zamaszyście. A to łotr spod ciemnej gwiazdy!  rzekł i wcisnął papier do kieszeni. Musimy nie-zwłocznie pozbierać nasze manatki.To miejsce jest dla mnie śmiertelną pułapką. I ruszył wkierunku oberży.Katriona pierwsza przerwała milczenie:  Sprzedał cię?  zapytała. Tak, moja droga, sprzedał mnie z kretesem.Ale dzięki tobie i Dawidowi mogę go jesz-cze wystrychnąć na dudka! Niech tylko dopadnę mego konia. Katrionę musimy zabrać ze sobą  powiedziałem  nie może mieć nic więcej do czynie-nia z tym człowiekiem.Postanowiliśmy się pobrać.Co słysząc przywarła silniej do mego ramienia. A więc już i do tego doszło?  rzekł Alan. Nigdy jeszcze nie spędziłeś dnia tak poży-tecznie.Co tu gadać, dobrana będzie z was para.Idąc za Alanem znalezliśmy się w pobliżu wiatraka; dostrzegłem tam mężczyznę w mary-narskich spodniach, wyglądającego ostrożnie zza węgła, w kierunku oberży. Spójrz no tam, Alanie  rzekłem. Sza  odpowiedział. To moja sprawa.Nie widział nas, gdyż nadchodziliśmy z prze-ciwnej strony.Turkot kamieni młyńskich tłumił odgłos naszych kroków, tak iż zauważył nasdopiero, gdy byliśmy tuż za nim.Był to wysoki drab o twarzy opalonej na kolor mahoniu. Zdaje mi się, że pan dobrodziej rozumie po angielsku  zwrócił się do niego Alan. Non, monsieur  odrzekł z okropnym akcentem. Non, monsieur!  zawołał Alan przedrzezniając go. To tak was uczą po francusku na,,Seahorse ? Ty gnojku, posmakuj szkockiego buta na angielskim kuprze!I zanim marynarz zdołał ruszyć się z miejsca, Alan skoczył ku niemu i jednym kopnięciemzwalił go z nóg.Po czym przyglądał się z drapieżnym uśmiechem, jak jego ofiara powstaje ztrudem i umyka gdzieś pomiędzy wydmy. Czas już najwyższy, abym pożegnał tę pustynię  rzekł Alan i pobiegł co sił w nogach, amy za nim, do tylnych drzwi oberży Bazina.Tak się złożyło, że w chwili gdy przekraczaliśmy próg jednych drzwi, James More wcho-dził przez drugie. Leć na górę  rzekłem do Katriony  szybko! Spakuj swoje rzeczy! Nic tu po tobie.Tymczasem James More i Alan spotkali się na środku obszernej izby.Katriona przeszłakoło nich, kierując się ku schodom, a gdy znalazła się w ich połowie, odwróciła się i spojrzałana obu mężczyzn, nie zatrzymując się jednak.Zaiste warto było na nich popatrzeć.Alanprzybrał postawę nacechowaną wszelkimi pozorami wyszukanej kurtuazji, ale było coś takwojowniczego w wyrazie jego twarzy, że James zwąchał niebezpieczeństwo, jak dym zwia-stujący pożar, i miał się na baczności.164 Czas naglił.Sytuacja Alana w tym odludnym miejscu, otoczonym przez jego wrogów, na-pełniłaby grozą samego Cezara.Alan jednak nie przejął się tym w najmniejszej mierze i roz-począł rozmowę na swój zwykły, kpiarski i buńczuczny sposób. Miło mi jest ponownie pana powitać, panie Drummond.Piękny mamy dzisiaj dzionek.Amoże byśmy tak pogadali o tej wiadomej panu sprawie? To dosyć długa i raczej poufna historia; zdaje mi się, że nic nie stracimy, odkładając jądo poobiedniej pory. Nie jestem o tym aż tak przekonany, a to dlatego, że pan Balfour i ja otrzymaliśmy pew-ną wiadomość i pilno nam w dalszą drogę.Dostrzegłem leciutki błysk zdziwienia w oczach Jamesa, opanował się jednak niezwłocz-nie. Wystarczy jedno słowo z mojej strony  rzekł  by pana nakłonić do zabawienia tu niecodłużej, wystarczy, abym powiedział w czym rzecz. Proszę więc powiedzieć to słowo.Davie słucha, ale mniejsza z tym. Mam na myśli coś, co może nas obu uczynić bogatymi ludzmi. Słucham skwapliwie!  wykrzyknął Alan. Do pańskich usług; otóż chodzi o skarb Cluny ego. Jak to? Pan wie, gdzie go szukać? Znam to miejsce, panie Stewart, i mogę pana tam zabrać ze sobą. Niesłychane! Jak to dobrze, że przyjechałem do Dunkierki.A więc o to panu chodziło.Sądzę, że podzielimy się po połowie? To właśnie chciałem panu zaproponować. No, no  rzekł Alan, po czym dodał z tą samą, jakby dziecinną ciekawością:  A więc niema pan nic wspólnego z fregatą  Seahorse ? Z czym?  zapytał James. Ani z tym hultajem, którego kopnąłem we wskazane po temu miejsce tam przy wiatraku? ciągnął dalej Alan. Dosyć tych łgarstw! Mam tu w trzosie list Pallisera.Wszystko się wy-dało.James More stracił cześć ostatecznie i nie pokaże się już nigdy wśród przyzwoitych lu-dzi.James był całkowicie zaskoczony; stał blady i nieruchomy, jakby napęczniały wściekło-ścią. Do mnie tak przemawiasz, nieprawy synu?  wrzasnął. Wieprzu nieczysty! zawołał Alan i udarzył go pięścią w same usta; nie minęła sekunda,a skrzyżowały się klingi ich szpad.Na pierwszy odgłos szczęku stali odskoczyłem instynktownie do tyłu.W następnej chwiliwidziałem, jak James paruje pchnięcie, które przeszło tak blisko jego piersi, że byłem pewien,iż padnie trupem, i uświadomiwszy sobie, że jest on przecież ojcem Katriony i w pewnymsensie moim własnym, wyrwałem szpadę z pochwy i rzuciłem się, by ich rozdzielić. Odstąp, Davie! Czyś oszalał?  ryczał Alan. Wynoś się stąd do wszystkich diabłów!Krew twoja na twoją spadnie głowę!Dwukrotnie zbiłem w dół ich klingi; odepchnęli mnie, aż zatoczyłem się na ścianę, aleznowu wdarłem się pomiędzy nich.Nie liczyli się ze mną zupełnie, tylko miotali się jak opę-tańcy, zadając i parując ciosy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl