[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To z pewnością sama właścicielka pensjonatu, pani Whithorn, uważana za osobę o wesołym i beztroskim usposobieniu, znaną z wyjątkowego nieporządku i braku punktualności, lecz jej pensjonat cieszył się największym wzięciem w okolicy - miała godną pozazdroszczenia reputację znakomitej kucharki.- A któż to dobija się tak rano? - spytała dobrotliwie, choć ż nutką irytacji.- Mam nadzieję, że to nie znowu policja.- Niestety tak.Moje nazwisko Cavell.Chciałem się widzieć z doktorem Gregorim.- Biedny pan doktor.Już dość się przez was nacierpiał.Ale proszę wejść.Pójdę sprawdzić, czy już wstał.- Wystarczy, że mi pani powie, gdzie jest jego pokój ,a sam to zrobię.Bardzo proszę, pani Whifhorn.Z pewnym wahaniem wskazała mi drogę.Przeszedłem przez duży hol i znalazłem się w bocznym korytarzyku pod drzwiami, na których widniało nazwisko doktora.Zapukałem.Nie musiałem długo czekać.Gregorim był na nogach,ale zapewne dopiero co wstał.Pod wypłowiałym brunatnym szlafrokiem miał piżamę; a jego śniada twarz zdawała się ciemniejsza niż zwykle - widocznie jeszcze się nie golił.- To pan, Cavell - powiedział.W tonie jego głosu nie wyczułem jakiegoś szczególnego ciepła - ludzie, którzy o świcie witają przedstawicieli prawa, rzadko nastawieni są przyjaźnie - lecz w przeciwieństwie do MacDonalda był przynajmniej uprzejmy.- Niech pan wejdzie.Proszę usiąść.Wygląda pan na zmęczonego.Czułem się zmęczony.Usiadłem na odsuniętym krześle i rozejrzałem się po pokoju Umeblowanie różniło się od tego, które widziałem u MacDonalda, i raczej nie należało do Gregoriego.Pomieszczenie, w którym się znajdowałem; przypominało bardziej gabinet - gospodarz zapewne spał w sąsiednim pokoju, widziałem bowiem jakieś drzwi.Dywan używany, choć jeszcze w dobrym stanie, dwa trochę podniszczone fotele, jedna ściana całkowicie pokryta półkami na książki, ciężki dębowy stół z maszyną do pisania i stertą papierów, obrotowe krzesło i to chyba wszystko.W palenisku kominka resztki po wczorajszym ogniu - biały miałki popiół, jaki zostaje po spalonej buczynie.W pokoju było zimno, choć dość duszno.Najwyraźniej Gregori jeszcze nie przejął obłędnego zwyczaju Anglików, polegającego na otwieraniu okien bez względu na pogodę.W powietrzu unosił się jakiś dziwny zapach, tak słaby, że nie mogłem go zidentyfikować.- Czym mogę panu służyć? - ponaglająco odezwał się Gregori.- Tylko parę pytań dla formalności - odparłem swobodnym tonem.- Wiem, że to barbarzyństwo przychodzić tak wcześnie rano, ale mamy wyjątkowo mało czasu.- Pan w ogóle nie kładł się spać? - domyślił się Gregori.- Jeszcze nie.Byłem bardzo zajęty.składaniem wizyt.Wyborem niestosownej pory chyba nie zdobywam sobie popularności.Przychodzę prosto od doktora MacDonalda i obawiam się, że nie był zbyt zachwycony, kiedy wyciągałem go z łóżka.- Doprawdy? Doktor MacDonald? - taktownie powiedział Gregori.- On jest cokolwiek niecierpliwy.- Czy jest pan z nim blisko? Na przyjacielskiej stopie? -- Powiedzmy; koleżeńskiej.Szanuję jego pracę.A dla czego pyta pan akurat o niego?- Jestem niepoprawnie wścibski.Proszę mi powiedzieć, doktorze, czy ma pan alibi na wczorajszy wieczór?- Oczywiście - odparł zakłopotany.- Wszystko już mówiłem samemu panu Hardangerowi.Od ósmej prawie do północy.byłem na urodzinach córki pani Whithornnal- Bardzo przepraszam - przerwałem mu - ale chodzi mi o wczorajszy wieczór nie zaś przedwczorajszy.- Aha - odparł patrząc na mnie z niepokojem.- Nie było.nie popełniono kolejnych morderstw? -- Nie - zapewniłem go.- No więc, panie doktorze?- Wczoraj wieczorem? - uśmiechnął się blado, wzruszając ramionami - Alibi? Gdybym wiedział, że będzie potrzebne to nie omieszkałbym postarać się o nie.A mógłby pan dokładniej określić czas ,panie Cavell?- Powiedzmy, między dziewiątą trzydzieści a pól do jedenastej.- Niestety, boję się; że nie mam żądnego alibi.Siedziałem tutaj, w tym pokoju ,i cały wieczór pracowałem nad moją książką.Może pan to uznać za terapię zajęciową po tych strasznych przeżyciach z poprzedniego dnia, panie Cavell.- Zrobił krótką przerwę, a potem mówił dalej przepraszającym tonem - Właściwie nie cały wieczór.Zacząłem tuż po kolacji.około ósmej.a skończyłem o jedenastej.W takich okolicznościach wieczór ten mogę uznać za dobry.napisałem trzy pełne strony.- Znów się uśmiechnął, ale tym razem inaczej - Jak na taką książkę, panie Cavell, jedna strona na godzinę to duży postęp.- A co to za książka?- O chemii nieorganicznej - odparł i zaraz smutno dodał kręcąc głową - Z pewnością nie można oczekiwać, że ludziebędą oblegali księgarnie, by ją kupić.W tej dziedzinie grono czytelników jest dość ograniczone.- To ta książka? - powiedziałem skinąwszy głową w stronę sterty papierów na stole.- Owszem.Zacząłem ją jeszcze w Turynie tak dawno temu, że już tego nie pamiętam.Może ją pan przejrzeć, aleobawiam się, że niewiele pan zrozumie.Jest bardzo specjalistyczna, a przy tym po włosku.wolę pisać w tym języku.Nie wyjawiłem mu, że czytam po włosku prawie tak samo dobrze jak on mówi po angielsku, a zamiast tego spytałem- Pan pisze od razu na maszynie?- Ależ oczywiście.Odręcznie piszę jak prawdziwy naukowiec.moje bazgroły są niemal nie do odszyfrowania.Ale, ale! - wykrzyknął, pocierając dłonią siny szczeciniasty zarost na policzku.- Ktoś mógł słyszeć, jak stukałem na maszynie.- Dlatego właśnie o to-spytałem.Sądzi pan, że to możliwe?Bo ja wiem.Te pokoje wybrałem z myślą o moim pisaniu na maszynie.rozumie pan, żeby nie przeszkadzać pozostałym gościom.Ani nade mną, ani obok nie ma żadnych sypialni.Ale chwileczkę.No tak, oczywiście! Jestem prawie pewien, że przez ścianę słyszałem telewizor.A przynajmniej tak mi się zdawało - dodał z wahaniem.- Obok jest pokój, który pani Whithorn nazywa nieco pompatycznie klubem, lecz bardzo mało osób tam przychodzi, właściwie tylko ona i jej córki, a do tego niezbyt często Jednak jestem pewien; że coś słyszałem.Powiedzmy, prawie pewien.Można by się zapytać.Tak też zrobiliśmy.W kuchni pani Whithorn z jedną ze swych córek przygotowywała śniadanie.Zapach smażonego, boczku sprawił, że moja chora noga osłabła jak nigdy.W ciągu minuty wszystkiego się dowiedzieliśmy.Poprzedniego wieczoru pokazywano w telewizji stary godzinny film i pani Whithorn wraz z córkami oglądała go w całości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]