[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oceniający precjoza milicyjny ekspert, zorientowany w rodzaju afery, sam był ciekaw, co znajdzie, i niecierpliwie oczekiwał na zdobycz.Od razu zajął się biżuterią Basieńki i zawartością pudełeczka i od razu stwierdził, że spoczywa w nim dwadzieścia sześć bardzo ładnie oszlifowanych szkiełek, prawdopodobnie z Jablonexu.Zarówno państwo Maciejakowie, jak i pan Palanowski w pierwszej chwili nie chcieli mu wierzyć i usiłowali rzucić na milicję podejrzenie o straszliwy kant, następnie takież podejrzenie rzucili na mnie i na męża, następnie pokłócili się między sobą i popadli w rozpacz.Podejrzenie rzucone na mnie było o tyle uzasadnione, że jak się okazało, dysponowałam kluczykiem.Tego, że szlachetne kamienie uległy nieszlachetnej przemianie, nikt nie kwestionował, wstrząs państwa Maciejaków mówił bowiem sam za siebie.- No dobrze, ale skąd, u diabła, ten kluczyk w herbacie?! - spytałam, zdenerwowana.- Przecież był tylko jeden! Podrzucili go tam specjalnie, przez złośliwość?!- Tego, proszę pani, nikt nie wie - odparł pułkownik melancholijnie.- Oni swój kluczyk mieli przy sobie.Wychodzi na to, że jednak były dwa, ale skąd drugi, nie wiadomo.Pani mogła dorobić.Mogła je pani także wymienić, była pani w sklepie Jablonexu.- I co, wydłubywałam je na miejscu z prezentowanych mi ozdób? O ile wiem, luzem tam tego nie sprzedają!- Mogła pani jeszcze kupić w ślepo kilka naszyjników, czy czegoś w tym rodzaju, i wydłubać z nich w domu.I teoretycznie laką możliwość należy brać pod uwagę.Szczególnie, że nie ukradziono ich zwyczajnie, tylko właśnie zamieniono na szkiełka, co bardzo przemawia za panią.Byłoby pani nie na rękę wykrycie kradzieży w chwili, kiedy opuszczała pani ten dom.Zaczęło mi się robić na zmianę zimno i gorąco.- Teoretycznie możliwe - przyznałam.- Ale przecież sam pan wie, że to idiotyczne!- Idiotyczne - zgodził się pułkownik.- Tym bardziej idiotyczne, że oficjalnie pani w tym przedsięwzięciu w ogóle nie istnieje, w charakterze tej żony występuję ja i wychodzi na to, że to ja ukradłem owe brylanty.I uważa pani, że co ja mam teraz zrobić?Zrobiło mi się równocześnie jeszcze zimniej i jeszcze goręcej.- Włamywacz.- podpowiedziałam z rozdzierającym jękiem.- A owszem, ten włamywacz osłabia nieco podejrzenia.Ale musiałby to być ktoś z szajki, bo postronny złodziej nie zawracałby sobie głowy zamianami.Tylko ktoś, kto obawiał się, że po odkryciu kradzieży ona podniesie taki krzyk i zrobi takie zamieszanie, że natychmiast wszystkich zdekonspiruje.Albo też ktoś, kogo łatwo mogli wykryć.Ale szajka siedzi w całości, a brylantów przy nikim nie znaleziono.I teraz sama pani widzi, co wynika z tego, że pani realizuje bez zastanowienia każdy pomysł, który pani przyjdzie do głowy.Usiłowałam wydobyć się jakoś spod tej lawiny potępienia.- Po pierwsze nie każdy, po drugie ten ostatni dowcip nie ja wymyśliłam, a po trzecie jedno niewątpliwie pan osiągnął.Nawet jeśli istotnie je rąbnęłam, pod ciężarem podejrzeń do końca życia nie zrobię z nich użytku.Na litość boską, czy nie można by ich odnaleźć, już chociażby po to, żeby dowieść mojej niewinności?!- Zapewniam panią, że gorąco tego pragniemy, nie tylko ze względu na pani niewinność.Niemniej jest pani podejrzana i niech się pani liczy z tym, że gdyby pani chciała gdzieś jechać, to nic z tego nie będzie.- Do Sopotu też nie mogę? - spytałam ponuro po chwili.- Co takiego?- Do Sopotu.- Sama?- Nie, nie sama.Pułkownik zamyślił się i nagle popatrzył na mnie z nadzwyczajnym zainteresowaniem.- A owszem, do Sopotu może pani sobie jechać.Ale uprzedzam panią, nigdzie dalej!- No przecież nie posądza mnie pan chyba, że będę w balii uciekać do Szwecji! - zdenerwowałam się.- A w ogóle to niech kapitan znajdzie ten kawałek brystolu ze śladem buta i niech szuka po butach, a nie po drogich kamieniach! Zakleiłam go celofanem, żeby się nie zniszczył.- Bardzo jesteśmy pani za to wdzięczni - przerwał pułkownik jadowicie.- Jak również za cenne wskazówki.Nie omieszkamy skorzystać.Odkrywcza myśl, że przy podejrzeniu o kradzież tej wysokości powinnam zostać od razu zamknięta, zakwitła we mnie dopiero wieczorem, kiedy jechałam na skwerek spotkać się z Markiem.Stosunek pułkownika do mnie wydawał się dziwny.Z jednej strony, upierał się, że podwędziłam podstępnie sto tysięcy dolarów, czyni mnie pierwszą podejrzaną, z drugiej zaś puszcza wolno w Polskę Ludową.Osobliwe.Obstawy mi nie dał, pies z kulawą nogą nie interesował się mną, nikt mnie nie śledził, więc cóż to ma znaczyć.?- Najgorsze ze wszystkiego jest to, że ze zdenerwowania nawet nie próbowałam go pytać o niejasności i ciągle połowy nie rozumiem - powiedziałam z niesmakiem, kiedy Marek już wsiadł i jechaliśmy powoli jakimiś ciemnymi ulicami dolnego Mokotowa.- Trochę mi się udało wydrzeć z kapitana po drodze, trochę zaczęłam się domyślać z tych pytań, które mi zadawali, ale potem brylanty przesłoniły świat i reszta, została odłogiem.Odniosłam jakieś takie wrażenie, jakby to wcale nie był koniec afery
[ Pobierz całość w formacie PDF ]