[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę wezwać probo­szcza z Oławy.Ksiądz Granciszek, gdy wszedł, mienił się na twarzy, w sposób zgoła niepojęty blednąc i czerwieniejąc na prze­mian.Natychmiast ukląkł.Kanonik nie nakazał mu wstać.- Twój problem, ojcze Filipie - zaczął zgrzytliwie - to brak szacunku i zaufania do zwierzchności.Indywidual­ność i własne zdanie są i owszem, cenne, znacznie niekie­dy bardziej warte uznania i pochwały niźli tępe i baranie posłuszeństwo.Aliści są takie sprawy, w których zwierz­chność ma rację absolutną i jest nieomylna.Jak dla przy­kładu nasz papież Marcin V w sporze z koncyliarystami, różnymi Gersonami i różnymi Polaczkami: Włodkowicami, Wyszami i Łaskarzami, którzy chcieliby każdą decy­zję Ojca Świętego poddawać pod dyskusję.I interpreto­wać wedle własnego widzimisię.A to nie tak, nie tak! Roma locuta, causa finita.- Dlatego też, drogi ojcze Filipie, jeśli kościelna zwie­rzchność mówi ci, o czym masz kazać, to masz być posłu­szny.Nawet jeśli twa indywidualność protestuje i krzy­czy, masz być posłuszny.Bo najwyraźniej idzie o cel wy­ższy.Od ciebie, naturalnie.I od całej twojej parafii.Wi­dzę, że chcesz coś powiedzieć.Mów tedy.- Trzy czwarte moich parafian - wymamrotał ksiądz Granciszek - to ludzie niezbyt rozgarnięci, rzekłbym, pro maiori parte illiterati et idiotae.Ale jest jeszcze ta jedna czwarta.Ta, której nijak mi w kazaniach mówić to, co za­leca kuria.Mówię, owszem, że husyci to kacerze, mordercy i zwyrodnialcy, a Żiżka i Koranda to diabły wcielone, zbrodniarze, bluźniercy i świętokradcy, że czeka ich wie­czyste potępienie i piekielne męki.Ale nie mogę mówić, że oni jedzą niemowlęta.I że żony u nich są wspólne.I że.- Nie zrozumiałeś? - przerwał mu ostro kanonik.- Nie pojąłeś moich słów, plebanie? Roma locuta! A dla cie­bie Roma to Wrocław.Masz kazać, jak ci kazano, kazno­dziejo.O wspólnych żonach, o zjadanych niemowlętach, o żywcem gotowanych mniszkach, o wyrywaniu języków katolickim księżom, o sodomii.Gdy otrzymasz takie wy­tyczne, będziesz kazał, że od komunii z kielicha husytom rosną włosy na podniebieniach i psie ogony u zadków.Ja wcale nie żartuję, widziałem odpowiednie pisma w bisku­piej kancelarii.- Zresztą - dodał, patrząc z lekkim politowaniem na skurczonego Granciszka - skąd wiesz, że nie rosną im ogony? Byłeś w Pradze? Na Taborze? W Hradcu Kralove? Przyjmowałeś komunię sub utrague specie?- Nie! - omal nie udławił się wdechem proboszcz.- Nijak!- To i bardzo dobrze.Causa finita.Audiencja też.We Wrocławiu powiem, że wystarczyło upomnienia, że już nie będzie z tobą kłopotów.Teraz zaś, byś nie odniósł wrażenia nadaremnej peregrynacji, wyspowiadasz się mojemu spowiednikowi.I odbędziesz pokutę, którą ci zada.Ojcze Felicjanie!- Tak, wasza przewielebność?- Leżenie krzyżem przed głównym ołtarzem u święte­go Gotarda, noc całą, od komplety do prymy.Reszta do twego uznania.- Niech Bóg ma w opiece.- Amen.Bywaj w zdrowiu, proboszczu.Otto Beess westchnął, wyciągnął pusty puchar w stro­nę kleryka, który natychmiast nalał weń klaretu.- Dziś już żadnych petentów.Pozwól, Reinmarze.- Wielebny ojcze.Zanim.Mam prośbę.- Słucham cię.- Towarzyszył mi w drodze i przybył wraz ze mną ra­bin z Brzegu.Otto Beess gestem wydał polecenie.Za chwilę kleryk wprowadził Hirama ben Eliezera.Żyd skłonił się głęboko, zamiótł podłogę lisią czapą.Kanonik przypatrywał mu się bacznie.- Czegóż to - zazgrzytał - życzy ode mnie rzecznik brzeskiego kahału? W jakiej sprawie przybywa?- Czcigodny pan ksiądz pyta, w jakiej sprawie? - uniósł krzaczaste brwi rabbi Hiram.- Boże Abrahama! A w jakiej, pytam ja się, sprawie może przychodzić Żyd do czcigodnego pana kanonika? O co może, pytam ja się, chodzić? To ja odpowiadam, że o prawdę.Prawdę ewange­liczną.- Prawdę ewangeliczną?- Nie inaczej.- Mów, rabbi Hiramie.Nie każ mi czekać.- Jak czcigodny pan ksiądz rozkaże, to ja zaraz mó­wię, czemu ja nie mam mówić? Mówię tak: chodzą różni ichmoście po Brzegu, po Oławie, po Grodkowie, a i po wsiach okolicznych, i nawołują, by bić niecnych morder­ców Jezusa Chrystusa, by rabować ich domy i hańbić ich żony i córki.Na czcigodnych panów prałatów powołują się owi wołacze, że niby to po boskiej i biskupiej woli takie bicie, grabież i gwałcenie.- Mów dalej, przyjacielu Hiramie.Wszak widzisz, żem cierpliwy.- Cóż tu mówić wiele? Ja, rabbi Hiram ben Eliezer z kahału brzeskiego, upraszam czcigodnego pana księdza, by pilnować prawd ewangelicznych.Jeśli już mus bić i grabić morderców Jezusa Chrystusa, to proszę bardzo, bić! Ale, na praojca Mojżesza, bijcież tych właściwych.Tych, co ukrzyżowali.Znaczy się, Rzymianów!Otto Beess milczał długo, przypatrując się rabinowi spod półprzymkniętych powiek.- Taak - przemówił wreszcie.- A wiesz ty, przyjacielu Hiramie, że za takie gadanie mogą cię zamknąć? Mówię oczywiście o władzach świeckich.Kościół jest wyrozumia­ły, ale brachium saeculare potrafi być ciężkie, gdy idzie o bluźnierstwo.Nie, nie, nic nie mów, przyjacielu Hira­mie.Mówił będę ja.Żyd ukłonił się.Kanonik nie zmienił pozycji na fotelu, nie drgnął nawet.- Ojciec Święty Marcin, piąty tego imienia, idąc śla­dem swych światłych poprzedników, oświadczyć był ra­czył, że Żydzi wbrew pozorom są stworzeni na podobieństwo Boże i część z nich, jakkolwiek mała, dostąpi zba­wienia.Niestosowne jest wobec tego prześladowanie ich, dyskryminowanie, represjonowanie, ciemiężenie i wszel­kie inne gnębienie, w tej liczbie chrzczenie pod przymu­sem.Nie wątpisz chyba, przyjacielu Hiramie, że wola pa­pieża jest dla każdego duchownego rozkazem.A może w to wątpisz?- Jak ja mogę wątpić? Toć już chyba dziesiąty z rzędu pan papież mówi o tym.Tedy musi to być prawda, ani chybi.- Jeśli nie wątpisz - przerwał kanonik, udając, że nie słyszy drwiny - to musisz rozumieć, że oskarżanie du­chownych o podżeganie do ataków na Izraelitów jest potwarzą.Dodam: karygodną potwarzą.Żyd ukłonił się w milczeniu.- Rzecz jasna - Otto Beess zmrużył lekko oczy - lu­dzie świeccy o nakazach papieskich wiedzą mało albo zgo­ła nic.Także z Pismem Świętym im nielekko.Są to bo­wiem, jak to ktoś mi całkiem niedawno rzekł, pro maiori parte illiterati et idiotae.Rabbi Hiram nie drgnął nawet.- Twoje zaś izraelickie plemię, rabbi - ciągnął kanonik - z upodobaniem i uporem dostarcza motłochowi prete­kstów.Już to dżumy epidemię wywołacie, studnie zatruwszy, już to dzieweczkę niewinną chrześcijańską zamęczycie, już to z dziecięcia krew na macę spuścicie.Kradniecie i bezcześcicie hostie.Trudnicie się bezecną lichwą a z dłużnika, który waszych złodziejskich procentów nie może spłacić, żywe mięsa kawałki wyrzynacie.I różnym innym plugawym procederem się paracie.Jak mniemam.- Cóż uczynić trzeba, czcigodnego pana księdza zapy­tuję - zapytał po pełnej napięcia chwili Hiram ben Eliezer [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl