[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Może więc wyjaśnisz mi, o co chodzi?– To się zdarzyło w ubiegłym roku na Polu Marsowym, w dzień jakichś wyborów, które zostały unieważnione.Wszyscy kandydaci byli obecni, do ostatniej chwili agitując wyborców.Słyszałam, że jak zwykle panowało tam zamieszanie, przepychanki, rozdawano ostatnie łapówki, wybuchały bójki.Sam wiesz.To znaczy, jako mężczyzna musiałeś tam bywać i widzieć.Może nawet właśnie tego dnia.– Nie.Ostatni raz brałem udział w wyborach dziesięć lat temu, kiedy Katylina ubiegał się o konsulat.– Głosowałeś na Katylinę? – Sempronia nagle okazała zainteresowanie.– Nie.Oddałem głos na gościa bez głowy imieniem Nemo.Obie kobiety spojrzały na mnie ze zdziwieniem.– To bardzo długa historia.Nieważne.Nie, nie byłem na Polu Marsowym w dniu, o którym mówisz.Ale wyobrażam sobie tę scenę.I co się stało?– Antoniusz i mój mąż się posprzeczali.Jak mi wiadomo, zaczęło się raczej przyjaźnie, ale skończyło się zupełnie inaczej.Publiusz zawsze trochę mgliście opowiadał, co kto komu powiedział.– Ale wiemy, co potem nastąpiło – wtrąciła Sempronia na poły z niesmakiem, na poły z rozbawieniem.– Antoniusz dobył miecza i gonił Publiusza z jednego końca Pola Marsowego na drugi.– Gdzie była ochrona twojego męża? – spytałem.– Tamci konkretni niewolnicy? Nie wiem, gdzie byli tamtego dnia, ale wiem, gdzie są dzisiaj.Pracują w kopalni.– W jej oczach pojawił się błysk; przez chwilę sprawiała wrażenie równie twardej jak jej matka.– W każdym razie Publiusz nie poniósł żadnego uszczerbku.– Poza uszczerbkiem na honorze! – Sempronia nie ustępowała.– Dał nura do schowka pod schodami w jakimś zaszczurzonym magazynie nad rzeką, jak wystraszony niewolnik zmykający przed batem pana w trzeciorzędnej komedii.– Dosyć, mamo! – Fulwia przeniosła na nią swój skrzący wzrok.Próba sił pomiędzy nimi była niemal fizycznie wyczuwalna.Sempronia wyraźnie się poddała, opuszczając ramiona i lekko się garbiąc.Fulwia, strażniczka godności zmarłego męża, siedziała sztywno wyprostowana.Jakim człowiekiem musiał być Klodiusz, żeby dzień w dzień radzić sobie z takimi dwiema kobietami, a w dodatku jeszcze z siostrą? Nic dziwnego, że uważał się za godnego rządzić miastem, skoro nauczył się trzymać w karbach taki dom.– O co poszło twojemu mężowi i Antoniuszowi?– Mówiłam ci, nigdy się tego nie dowiedziałam.– Ale chyba się czegoś domyślałaś?Fulwia znów się zapatrzyła w przestrzeń za oknem.Czy ta huśtawka pomiędzy rzeczowością i ucieczką w zamyślenie jest obliczona, by zbijać mnie z tropu, czy po prostu leży w naturze tej kobiety? A może wynikała ze wstrząsu po śmierci Klodiusza?– Nie musisz się zagłębiać w takie szczegóły, Gordianusie.Chcę tylko wiedzieć, czy Marek Antoniusz odegrał jakąś rolę w tym, co się stało z Publiuszem na Via Appia.– Najpierw, jak sądzę, będę musiał dojść do tego, co tam się naprawdę stało.– Czy to znaczy, że przyjmujesz zlecenie?– Nie.Najpierw muszę się zastanowić.– Kiedy więc dasz mi odpowiedź?Potarłem dłonią podbródek.– Jutro? – zaproponowałem.Fulwia skinęła głową.– A na razie chciałbym, żebyś opowiedziała mi dokładnie, co się działo tego dnia, wszystko, co pamiętasz.Chcę wiedzieć, co Klodiusz robił poza Rzymem, kto mógł wiedzieć o jego ruchach, kto przywiózł jego zwłoki do miasta i jak doszło do starcia.Zanim zaczęła, odetchnęła kilka razy głęboko.– Po pierwsze, cała ta gadanina o zasadzce jest kompletną bzdurą, chyba że to Milo ją urządził.Na pewno to jego ludzie rozpoczęli walkę i to bez żadnej prowokacji.Mój mąż był najzupełniej bez winy.A to, co banda Milona wyprawiała potem w naszej willi, terroryzując służbę.W godzinę później nasza rozmowa dobiegła końca.Nie byłem jeszcze zdecydowany, czy mam pomóc Fulwii, chociaż honorarium w srebrze, jakie wymieniła, było nieodparcie kuszące, zwłaszcza w obliczu zniszczeń dokonanych w moim domu i konieczności nabycia gladiatorów do ochrony.Miałem wrażenie, że im lepiej mi się powodzi, tym więcej muszę wydawać na życie – w dosłownym znaczeniu, czyli żeby przy nim pozostać.Ze względu na moje potrzeby oferta Fulwii okazała się atrakcyjna; poza tym dawała mi ona pretekst do zagłębiania się w okoliczności incydentu, od którego Rzym stał w płomieniach i który kosztował życie bliskiego mi człowieka.Z drugiej strony należało wziąć pod uwagę stopień ryzyka.Bethesda powiedziałaby, że straciłem rozum.Eko pewnie by jej zawtórował, zanim by zaczął nalegać na dzielenie ze mną niebezpieczeństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]