[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ku wielkiemu zdziwieniu pilota, Ogilvy odpowiedział bardzo grzecznie:- Pękła cuma rufowa.Odcięła nogi jednemu ze stewardów.Mężczyzna pokiwał głową i przez chwilę spoglądał na ludzi w dole.Następnie obrócił się do pilota.- James Bruce - przedstawił się.- Kapitan sztabu nawigacyjnego dyrekcji.- Ma mnie skontrolować - wtrącił Ogilvy z cieniem uśmiechu.- Moim zadaniem jest rozwiązywanie problemów - wyjaśnił Bruce, też się uśmiechnąwszy.- Przeprowadzamy nieustanną inspekcję naszych statków.- Ktoś powinien był dokonać przeglądu cumy - warknął Ogilvy.Po raz pierwszy od chwili wypadku okazywał poruszenie.- W ciągu jednego dnia na pokładzie nie mogę wszystkiego przejrzeć i sprawdzić.- Masz zupełną rację, Cedryku - uspokajał go Bruce.- Przejrzę kartę konserwacji sporządzoną przez twojego poprzednika.Zrobię to przed zejściem z pokładu.Ogilvy pociemniał na twarzy.- Jaki sens dawać urlop kapitanowi, jeśli po powrocie zastaje on statek zdewastowany.- Nie przesadzaj, Cedryku.A poza tym nawet i ty musisz od czasu do czasu wypocząć.- I dużo mi daje ten wypoczynek.Teraz będę musiał porządkować statek aż do Kapsztadu.- To się więcej nie zdarzy - odparł Bruce.Spojrzał w głąb zatoki, gdzie światła helikoptera wtapiały się właśnie w panoramę miasta.- Ale helikopter będzie ci potrzebny - dodał.- Może mnie dogonić! - odburknął Ogilvy.- Trzeci! Porozumieć się przez radio z pilotem helikoptera, żeby nie podchodził do nas, zanim nie miniemy latarni Nab.I nie wolno mu opuszczać się na pokład bez mojego pozwolenia.- Następnie zwrócił się w stronę pilota: - Niech się pan przygotuje.Holowniki czekają.Pełna gotowość do zrzucania cum.Cztery holowniki dociskały Lewiatana do pirsu.Piąty czekał z liną przerzuconą na rufę i szósty z liną na dziób tankowca.Ich potężne silniki tryskały spalinami wysoko w powietrze.Woda pieniła się pod niskimi rufami.Powoli luzowano cumy.Kiedy dwanaście lin w równym stopniu ujawniło zmniejszenie napięcia, Ogilvy rzucił komendę do mikrofonu w klapie.Pilot podniósł lornetkę do oczu.Stojący na rufie pierwszy oficer przekazał rozkaz obsłudze cum i dokerom na pirsie.Drugi oficer zrobił to samo na dziobie, trzeci zaś, który pełnił wachtę, stał tuż za kapitanem.Dokerzy kolejno zrzucali po jednej z podwójnych dziobowych i rufowych cum.Marynarze na pokładzie zwijali je.Ogilvy chodził po skrzydle mostka tam i z powrotem, oczy miał w nieustannym ruchu, a ilekroć przechodził koło pilota, ten słyszał w kapitańskim odbiorniku ciężkie oddechy ludzi pracujących przy windach.Po kolei zrzucano cumy, aż pozostały jedynie trzy unieruchamiające statek przy pirsie: po jednej na rufie, na dziobie i na śródokręciu.Pilot czekał na oddanie mu statku.Stawało się jednak jasne, że kapitan Ogilvy sam zamierza odcumować i obrócić statek.Pilot był z tego zadowolony.Dzięki Bogu wybagrowano przed rokiem muliste dno koło Hamble Spit.Poszerzyło to znacznie kanał na wysokości rafinerii.Jednakże ciągle pozostawało bardzo mało miejsca na obrócenie takiego kolosa.Wystarczył malutki błąd, a jeden z głównych angielskich portów zostałby zablokowany: dziób potwora utkwiłby w mule, a cielsko przegrodziłoby kanał niby mur Hadriana.Ogilvy przez radio przekazywał dyspozycje holownikom, oficerom, dokerom.Ignorując pilota, stanął twarzą do dzioba i wydał kolejny rozkaz.Doker podniósł ramiona nad głowę, dziobowa cuma z głośnym trzaskiem odbiła się od pirsu i spadła do wody, pozostawiając na niej białą pręgę.Ogilvy wydał kolejny rozkaz: trzepnęła o pirs cuma śródokręcia.Do dziobowego holownika dołączył drugi.Jak we wspólnym zaprzęgu, zaczęły ciągnąć ku środkowi toru wodnego.Ogilvy otworzył klapę małej tablicy rozdzielczej na skraju mostka i włączył odpychacz.Niewidzialny i niesłyszalny diesel o mocy dwu tysięcy koni mechanicznych uruchomił wirnik pośrodku tunelu przecinającego podwodną część kadłuba w pobliżu dzioba.Wirnik wsysał wodę na sterburcie i przepychał ją na przeciwną stronę.Wspomagało to pracę holowników niemalże dyszących z wysiłku.Wygaszono światła na mostku.Gęstniejąca noc zbliżyła się do statku.Pirs i rafineria były tylko konstelacjami lamp.Przez mostek przemknął zimny wiatr.Ogilvy wydał rozkaz zarzucenia cumy rufowej.Ostatnia lina plasnęła o wodę.Dwa southamptońskie holowniki w pobliżu rufy zaczęły odciągać cielsko od pirsu.Ostatnie dwa złapały liny ze śródokręcia i zaczęły współuczestniczyć w odbijaniu statku od nabrzeża.Woda ściekała z naprężonych manilskich lin, powietrze drżało od głośnego warkotu holowniczych silników.Lewiatan opierał się.Ogilvy udał się do sterowni.Pilot poszedł za nim.Trzeci oficer zajął stanowisko za konsoletami kontroli okrętowych silników.Sternik stał przy kole.Sufitowe czerwone lampki oświetlały tarcze zegarów i konsolety.Drugi pilot stał już za konsoletą radiokomunikacyjną, trzymając w ręku radiotelefon UKF i rozmawiając z holownikami i jednostkami pływającymi w cieśninie portowej.- Ster pełne prawo! - powiedział Ogilvy.- Ster pełne prawo - powtórzył sternik, obracając miniaturowym kołem.- Lewa, wolno naprzód - powiedział Ogilvy.- Prawa, wolno wstecz.Trzeci oficer powtórzył rozkazy kapitana i na swojej konsolecie przesunął dźwignie z plastykowymi uchwytami - jedną w przód, drugą w tył.Bezszelestnie pracujące silniki bez wyczuwalnego na mostku drgnięcia pociągnęły potężne śruby.I oto powolutku przed oknami mostka zaczął przesuwać się świat.Przed dziobem Lewiatana przedefilowały majestatycznie światła Southampton.Pirs odchylał się pod kątem od lewej burty; czerwone i zielone światła wyznaczające tor wodny w kierunku morza ustawiły się w równy rządek prostopadle do sterburty.Pilota przeszedł dreszcz.Zupełnie jakby patrzył na początek lawiny.Mijały minuty, Lewiatan sprawiał wrażenie znieruchomiałego na wodzie cielska, jedynie światła przesuwały się szybciej.Holowniki dziobowe ściągnęły liny i pośpieszyły w szczelinę między pirsem a statkiem, aby pomóc w odpychaniu dzioba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]