[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydobył z zygzaków ewolucji całą jej świetność i nędzę, demonstrując, jak serie losowe stają się w odchyleniach prawem natury.Książka ta najbardziej jednak zdumiewa przenikającym ją duchem współczucia - nigdzie expressis verbis nie wyrażonego.Nie wiem, jak Romney wpadł na swój wielki pomysł.Na pytania odpowiadał tylko mruknięciami.Zespół jego, zamiast “listem” utrwalonym na taśmach, zajmował się.“oryginałem” - to jest samą nieustannie z nieba płynącą emisją neutrinową.Przypuszczam, że Romney zastanawiał się nad tym, dlaczego właśnie potok neutrinowy obrany został przez Nadawców za nośnik informacji.Jak o tym mówiłem, istnieje emisja neutrinową niebios naturalna - pochodząca z gwiazd.Ta, która dzięki odpowiedniej modulacji niesie “list”, stanowi tylko wąziutkie pasmo owej całości.Romney musiał rozważać to, czy pasmo (odpowiadające pojęciu “długości fali” w radiotechnice) wybrane zostało przez Nadawców przypadkowo, czy też za tą decyzją stały jakieś racje specjalne.Zaplanował więc serię f doświadczeń, w których niezliczone substancje poddawano raz - działaniu zwykłego promieniowania' neutrinowego gwiazd, a raz - emisyjnego strumienia “listu”.Mógł to robić, ponieważ przezorny Baloyne, | sięgając głęboko do szkatuły rządowej, zaopatrzył Projekt w zestaw inwertorów neutrinowych o wysokiej rozdzielczości.Ponadto promieniowanie spadające z nieba wzmacniano kilkaset milionów razy.Fizycy zbudowali odpowiednie po temu amplifikatory.Neutrina są najprzenikliwszymi z elementarnych cząstek.Wszystkie, a zwłaszcza niskoenergetyczne, miga przeszywać tak dobrze przestwory galaktyczne, jak niezliczone ciała materialne, planety, gwiazdy, bo materia jest dla nich nieporównanie bardziej przezroczysta niż szkło dla światła.Na dobrą sprawę doświadczenia nie powinny były dać godnego uwagi rezultatu.Stało się jednak inaczej.W komorach umieszczonych na głębokości czterdziestu metrów (było to bardzo płytko jak na doświadczenia z neutrinami) stały mamutowe wzmacniacze podłączone do inwertorów.Coraz mocniej koncentrowany strumyk neutrinowy, bijący z metalowego trzpienia grubości ołówka, trafiał rozmaite ciała płynne, stałe, gazowe, które ustawiono na jego drodze.Pierwsza seria eksperymentów, w których napromieniowano tym sposobem najróżniejsze substancje emisją niebios naturalną, nie dała, zgodnie z oczekiwaniami, żadnych ciekawych wyników.Natomiast neutrinowa wiązka, która stanowiła 'nośnik “listu”, objawiła zdumiewającą własność.Z dwóch grup wysokomolekularnych roztworów bardziej trwała chemicznie okazała się ta, którą poddano napromieniowaniu.Zaznaczam, że zwyczajny “szum” neutrinowy nie posiadał takiego działania.Miał je tylko potok zmodulowany przez informację.Było tak, jakby jego neutrina, przenikające wszystko niezwykłym deszczem, wchodziły przecież w jakieś - dla nas wytnę nie znane - stosunki z drobinami koloidu i przez to uniewrażliwiały go na działania czynników powodujących normalnie rozkład ich wielkich molekuł, prucie się i pękanie w szwach więzi chemicznej, Jak gdyby ta neutrinowa emisja “faworyzowała” wielkie molekuły specjalnego rodzaju, jakby sprzyjała powstawaniu, w ośrodku wodnym, w miarę przepojonym specyficznymi substancjami - tych atomowych konfiguracji, które stanowią kościec chemiczny życia.Neutrinowy strumień, którym przybywał do nas “list”, był zbyt rozrzedzony, żeby podobny efekt dało wykryć bezpośrednio.Dopiero wielosetmilionowe jego zagęszczenie pozwoliło ujrzeć ten efekt - w roztworach napromieniowywanych całymi tygodniami.Lecz nasuwał się stąd wniosek, że także emisja nie wzmocniona ma tę samą przychylna, życiu własność, a tylko przejawia ją w okresach liczonych nie na tygodnie, ale na setki tysięcy, a raczej - na miliony lat.Już w pcoahirtofyeznej poza historycznej przeszłości ten opad wszechprzenikliwy powiększał, jakkolwiek w ułamkowy sposób, szansę powstania życia w oceanach, ponieważ pewne typy dużych cząsteczek otaczał jakby pancerzem niewidzialnym, uodporniając je na chaotyczny obstrzał brownowskich ruchów.Gwiazdowy sygnał nie stwarzał sam życia, lecz tylko wspomagał je, w jego najwcześniejszej, najbardziej elementarnej fazie, skoro temu, co raz się połączyło, utrudniał rozkład.Moeller, fizyk i współpracownik Romneya, pokazując mi wyniki tych doświadczeń, posłużył się porównaniem Nadawców do śpiewaka, który potrafi tak zaśpiewać w trzymaną przed ustami szklankę, że pęknie ona pod wpływem powstającego rezonansu drgań głosowych.To, o czym śpiewa ów człowiek, nie ma zapewne 'żadnego powiązania z takim skutkiem śpiewu; i, podobnie, krój, kolor, spoistość papieru, na jakim napisano do nas list, nie musi się żadnym konkretnym sposobem odnosić do jego treści
[ Pobierz całość w formacie PDF ]