[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skupione twarze przechodzących mnichów miały zatwardziały wyraz.Każdy dokądś spieszył, każdy załatwiał sprawy państwowej wagi.Rumata pragnąc się zorientować, co i jak, przemierzał korytarze jeden za drugim i schodził coraz niżej.Na dolnych kondygnacjach było nieco spokojniej.Tutaj, wnioskując z rozmów, odbywał się egzamin absolwentów Szkoły Patriotycznej, grupki półnagich, barczystych wyrostków w skórzanych fartuchach.Stali przed celami tortur, wertowali zatłuszczone podręczniki i od czasu do czasu podchodzili do dużego zbiornika z przytwierdzonym na łańcuchu kubkiem i popijali wodę.Z cel dolatywały przeraźliwe krzyki, odgłosy razów i ciężki swąd spalenizny.A te rozmowy, rozmowy.W łamignacie jest u góry taka śruba, no i ułamała się.Czy to moja wina? A on mnie wywalił."Ty jołopie skończony - powiada - dostaniesz pięć rózeg i przyjdziesz jeszcze raz."Żeby się tak dowiedzieć, kto jest od chłosty, może jaki nasz kolega, student.Dogadalibyśmy się wcześniej, po pięć groszy ze łba i dać mu w łapę.Jak jest dużo sadła, to nie ma co szpona rozpalać, bo i tak w sadle ostygnie.Wziąć wtedy szczypce i sadło trochę odedrzeć.- No przecież nagolenice Pana Boga są na nogi, więc szersze i na klinach, a rękawice męczenniczki - na śrubach, specjalnie do ręki, rozumiesz?- Ale heca! Przychodzę, patrzę - a to kto w łańcuchach fika? Ryży, rzeźnik z naszej ulicy, zawsze po pijanemu mało mi uszu nie obrywał.No, myślę, poczekaj ty, już ja sobie zrobię frajdę.- A Pekora Wargę jak rano mnisi zabrali, tak jeszcze nie wrócił, l na egzamin nie przyszedł.- Ech, żebym był zastosował maszynkę do mięsa, a ja go przez głupotę buch łomem po bokach, no i złamałem żebro.Ojciec Kin jak mnie złapie za czuprynę i butem w kość ogonową, ale tak wycelował, że mówię wam, czarno mi się w oczach zrobiło, jeszcze teraz mnie boli."A to co, powiada, materiał mi psujesz?"- Patrzcie, patrzcie, przyjaciele moi, myślał Rumata powoli obracając głowę w jedną i w drugą stronę.To nie teoria.Tego żaden człowiek jeszcze nie oglądał.Patrzcie, słuchajcie, rejestrujcie na taśmie filmowej.i uczcie się, do ciężkiego diabła, cenić i kochać swoją epokę, i złóżcie hołd pamięci tych, którzy przez to przeszli l Przyjrzyjcie się tym mordom, młodym, tępym, nieczułym, nawykłym do wszelkiego bestialstwa, tylko nie kręćcie na nich nosem, wasi przodkowie wcale nie byli lepsi.Zauważono go.Dziesięć par oczu, które widziały niejedno, wpiło się teraz w niego.- O, szlachcic stoją.Zbledli jak ściana.- Che.wiadomo, że wielcy panowie są na to bardzo czuli.- Podobno trzeba im w takich razach wody dać, ale łańcuch za krótki, nie dosięgnie.- Co tam, nic im nie będzie.- Żebym takiego dostał.Tacy, o co ich zapytasz, zaraz gadają.- Ciszej trochę.bo jeszcze nas rąbnie.Patrzcie, ile bransolet.i papier.- Jakoś tak świdrem patrzy.Odsuńmy się, bracia, byle dalej od złegoCałą grupą ruszyli z miejsca, odeszli w cień i stamtąd niby pająki łyskali czujnymi oczkami No, mam dość, po myślał Rumata.Wyciągnął rękę chcąc złapać za sutannę przebiegającego mnicha, lecz nagle spostrzegł trzech innych, w dodatku nie zalatanych, lecz pracujących wspólnie na miejscu.Grzmocili pałkami kata, widocznie za jakieś niedbalstwo.Podszedł do nich- Chwała Panu - rzekł półgłosem, dzwoniąc bransoletami.Mnisi opuścili pałki i przyjrzeli mu się- I ja go chwalę - odpowiedział najwyższy wzrostem.- Prowadźcie mnie, ojcowie, do dozorcy tego odcinka.Mnisi spojrzeli na siebie.Kat zwinnie odczołgał się i ukrył za zbiornikiem z wodą.- A na co ci dozorca? - spytał wysoki mnich.Rumata podsunął mu pod nos dokument, trzymał chwilę i opuścił rękę.- Aha - mruknął mnich.-" No to dzisiaj ja jestem dozorcą.- Doskonale - Rumata zwinął papier w trąbkę.- Jestem don Rumata.Jego Przewielebność podarował mi doktora Budacha.Idź i przyprowadź go.Mnich wsadził rękę pod kaptur i podrapał się, aż zachrzęściło.- Budach? - powtórzył z namysłem - Który to Budach? Może ten deprawator?- Nie - wtrącił drugi.Deprawator to Rudach.Dziś w nocy go wypuścili.Sam ojciec go rozkuł i wyprowadził stąd.A ja.- Brednie! - zniecierpliwił się Rumata uderzając papierem o biodro.- Budach.Ten, co otruł króla.- Aaa.Wiem.On pewnie już na palu.Bracie Pakka, idź do dwunastki i zobacz.A ty co, chcesz go stąd zabrać? - zwrócił się do Rumaty.- Naturalnie.On należy do mnie.- No to pozwól najpierw dokumencik.Dokumencik pójdzie do akt.- Rumata oddal mu papier.Dozorca obracał go w rękach przyglądając się pieczęciom, potem rzeki z zachwytem:- Jak to ludzie potrafią pisać? Stań sobie, panie, tu z boczku, zaczekaj, my na razie mamy robotę.Ej, a gdzie ten znów się podział?Mnisi zaczęli się rozglądać, szukając winowajcy.Rumata odszedł na bok.Oni tymczasem wytaszczyli kata zza zbiornika, rozciągnęli go na ziemi i jęli tłuc skrupulatnie, ale bez nadmiernego okrucieństwa.W pięć minut później ukazał się wysłany mnich, ciągnąc za sobą na sznurze chudego, siwego jak gołąb starca w ciemnej odzieży.- O, jest Budach, to właśnie on! - już z daleka wołał radośnie mnich.- l wcale nie był na palu, zdrów Budach i cały! Troszkę tylko osłabł, widać już dawno siedzi bez jedzenia.Rumata podszedł do nich, wyrwał postronek z rąk mnicha i zdjął starcowi pętlę z szyi.- Pan jest Budach Irukański? - zapytał.- Tak - odrzekł starzec patrząc na niego spod brwi.- Jestem Rumata, niech pan idzie za mną i stara się nie zostawać w tyle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl