[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naraz Tomek odczul cały ciężar odpowiedzialności spoczywający na jego młodych barkach.Czy słusznie czyni wzywając Czarną Błyskawicę na pomoc? Nie może przecież przewidzieć, co z tego wszystkiego wyniknie.Tajemniczość i niezwykłość sytuacji budziła w nim niepokój.Tym mocniej więc zatęsknił nagle za ojcem i Smugą.Ojciec z rozwagą przewodził każdej wyprawie.Smuga znów posiadał olbrzymią wiedzę o świecie i jego mieszkańcach.Przemierzył chyba wszystkie kontynenty, poznał wiele dziwnych ludów; nawet najniezwyklejsze sytuacje nie wywierały na nim większego wrażenia.W tej chwili Smuga byłby najwłaściwszym doradcą.Tomek zaczął więc rozmyślać, co by uczynił ten wytrawny podróżnik znalazłszy się w jego położeniu.Przypomniał sobie wskazówki udzielane przez doświadczonego przyjaciela.„Tylko prymitywny i słaby moralnie człowiek ucieka się od razu do użycia siły - mawiał Smuga.- Najcenniejszą cechą mężczyzny jest rozwaga.Zastanów się najpierw, a zawsze znajdziesz najwłaściwsze wyjście z każdej sytuacji.”Czy teraz postępował rozważnie? Przecież od dłuższego czasu wcale nie zwracał uwagi na okolicę.Rozejrzał się więc zaraz wokoło.O kilka kilometrów od nich, na zachodzie, piętrzyła się owa pamiętna, samotna góra.Uwzględniając jej położenie, uzmysłowił sobie, że lada chwila przekroczą granicę i znajdą się na terytorium meksykańskim.Gęstwa kolczastych kaktusów znacznie się przerzedziła.W pobliżu musiały się znajdować małe stepowe jeziorka, ponieważ coraz to podrywały się stada rozmaitego ptactwa.Wspaniały miękki kobierzec trawy, sięgającej koniom do kolan, a lśniącej blaskiem błękitnostalowego koloru, przeplatały przepyszne preriowe burzany.Piołun wyrastał tu na wysokość człowieka, a jego łodygi, twarde jak drzewo, miały grubość ludzkiego ramienia.Małe dzikie słoneczniki, kwitnące właśnie, oraz opuncje[37] tworzyły urocze gaje.Głośne gdaknięcie zatrzymało jeźdźców na miejscu.Tuż przed nimi uciekało spłoszone stadko kur preriowych.Były to śliczne, okazałe ptaki wielkości cietrzewia, o ładnym upierzeniu przypominającym częściowo jarząbka, a częściowo kuropatwę.Mięso ich było znanym przysmakiem.Tomek natychmiast sięgnął po sztucer, lecz Czerwony Orzeł powstrzymał go ruchem ręki i szybko wydobył z plecionki zawieszonej na łęku siodła nieduży łuk i pierzastą strzałę.Mimo że Tomek niecierpliwił się powolnością towarzysza, Czerwony Orzeł spokojnie przyłożył strzałę do cięciwy i nie spiesząc się napiął łuk.Okazało się, że Indianin doskonale znał zwyczaje dzikich kur preriowych.Wszelki pośpiech był naprawdę zbyteczny.Dość ciężkie ptaki nie zrywały się do lotu, jak nasze kuropatwy, całym stadem jednocześnie, lecz uciekały kolejno jeden po drugim.Czerwony Orzeł czekał z łukiem gotowym do strzału.Kiedy duże ptaszysko w pobliżu poderwało się do lotu, błyskawicznie naciągnął cięciwę.Pierzasta strzała bzyknęła w powietrzu.Kura trzepocząc skrzydłami spadła w trawę.Indianin zeskoczył z wierzchowca, podbiegł do ptaka i stwierdziwszy, że już nie żyje, przytroczył go do uprzęży jucznego konia.- Szkoda kuli na te powolne ptaki, a poza tym strzał słychać daleko w stepie - wyjaśnił dosiadając mustanga.Znów kłusowali na południe.Indianin coraz częściej spoglądał w niebo i przynaglał wierzchowce do szybszego biegu.Konie i jeźdźcy byli już zmęczeni całodzienną wędrówką w skwarze, lecz Czerwony Orzeł nie dawał hasła do odpoczynku.Pasmo, ku któremu zdążali, stawało się coraz bliższe.Pod wieczór byli u jego podnóża.Wjechali w rozległy kanion, ogarnął ich ożywczy chłód.Kopyta koni głucho uderzały o skaliste podłoże.Czerwony Orzeł z nadzwyczajną pewnością prowadził poprzez rozgałęzienia kanionu, aż znaleźli się u stóp wysokiego szczytu górującego ponad całym pasmem.Miotlaste juki gdzieniegdzie tylko porastały skrawki gruntu pomiędzy skałami.Tutaj Indianin postanowił zostawić mustangi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]