[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzy mile do mostu nad Lancre poskutkowały jedynie lekkim szarpnięciem, na które Ridcully był przygotowany.Wylądował opar­ty o balustradę, z Esme Weatherwax w ramionach.Troll ze służby celnej, który siedział tam jeszcze ułamek sekun­dy wcześniej, znalazł się na podłodze w głównym holu, przypad­kiem wyciągnięty jak długi na kwestorze.Babcia Weatherwax spojrzała na rzekę w dole, a potem na Ridcully’ego.- Natychmiast zabierz mnie z powrotem - nakazała.- Nie masz prawa tak się zachowywać.- Och, nie! Chyba wyczerpałem swoją moc! Nie rozumiem te­go.Co za wstyd! Palce mam całkiem bezwładne - oświadczył Rid­cully.- Oczywiście, możemy się przespacerować.Taki piękny wie­czór.Tutaj zawsze były piękne wieczory.- To było pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat temu! - przypomnia­ła mu babcia.- Nie możesz wracać tak nagle i udawać, że te lata nie minęły.- Oczywiście, wiem, że minęły.Jestem teraz głównym magiem.Wystarczy, że wydam rozkaz, a tysiące magów.hm.nie posłucha, o ile mogę to sobie wyobrazić, albo zapyta „co?”, albo zacznie się kłócić.Ale na pewno zwrócą uwagę.- Byłam parę razy na Niewidocznym Uniwersytecie.Banda gru­bych staruchów z brodami.- Zgadza się! To właśnie oni!- Wielu pochodzi z Ramtopów - zauważyła babcia.- Znałam w Lancre kilku chłopców, którzy zostali magami.- To bardzo magiczny region - zgodził się Ridcully.- Pewnie coś jest w powietrzu.W dole mknęły ciemne wody, zawsze tańczące w rytm grawita­cji i nigdy nie płynące pod górę.- Dawno temu jakiś Weatherwax był nawet nadrektorem - do­dał Ridcully.- Słyszałam.Daleki kuzyn.Nie znałam go.Przez chwilę oboje patrzyli na rzekę.Od czasu do czasu w nur­cie wirowała jakaś gałąź czy konar.- Pamiętasz.- Mam.bardzo dobrą pamięć, nie narzekam.- Zastanawiałaś się kiedyś, jakie byłoby życie, gdybyś powiedzia­ła „tak”? - spytał Ridcully.- Nie.- Przypuszczam, że byśmy się ustatkowali, mieli dzieci, potem wnuki i w ogóle.Babcia wzruszyła ramionami.Romantyczni idioci zawsze mó­wią takie rzeczy.Ale rzeczywiście, tego wieczoru coś unosiło się w powietrzu.- A co z pożarem? - spytała.- Jakim pożarem?- Tym, co wybuchł w naszym domu krótko po ślubie.I zabił nas oboje.- Jaki pożar? Nic nie wiem o żadnym pożarze! Babcia odwróciła się do niego.- Oczywiście, że nie wiesz.Bo on się nie wydarzył.Ale chodzi o to, że mógł.Nie wolno mówić: Gdyby to się nie stało, to tamto by się spełniło, bo przecież nie wiesz wszystkiego, co mogło się stać.Może ci się wydawać, że coś było dobre, ale to dobre może się przecież obrócić na gorsze.Nie mów „Gdybym tylko.”, bo nie wiado­mo, do czego by to doprowadziło.Chodzi o to, że nigdy nie wiesz na pewno.Chwila przeminęła.Nie warto już o tym myśleć.Więc nie myśl.- Spodnie Czasu - westchnął smętnie Ridcully.Podniósł ukruszony odłamek balustrady i rzucił go w dół.Zabrzmiało ciche „chlup”, jak to często się dzieje.- Co?- O takich rzeczach ciągle gadają ci z budynku Magii Wyso­kich Energii.I ośmielają się nazywać siebie magami! Powinnaś usły­szeć te ich wywody.Żółtodzioby, nie poznaliby magicznego miecza, choćby ich ugryzł w kolano.Tacy są dzisiaj ci młodzi magowie.Wy­daje im się, że to oni wymyślili magię.- Tak? No to powinieneś sobie obejrzeć te dziewczyny, które ostatnio próbują zostać czarownicami - odparła babcia Weatherwax.- Aksamitne kapelusze, czarna szminka i koronkowe rękawicz­ki bez palców.A jakie bezczelne.Stali teraz obok siebie, zapatrzeni w wodę.- Spodnie Czasu - powtórzył Ridcully.-Jedna ty idziesz jedną nogawką, a druga ty drugą.Wszędzie tam są continuinuinuumy.Kiedy byłem młody, mieliśmy tylko jeden przyzwoity wszechświat i na tym koniec.Człowiek martwił się o Stwory przebijające się z Pie­kielnych Wymiarów, ale przynajmniej Wymiary leżały w tym samym wszechświecie i wiadomo było, na czym się stoi.Teraz się okazuje, że są całe miliony tych łobuzów.I jeszcze taki kot, którego odkryli: można go wsadzić do pudełka, a on będzie żywy i martwy równocze­śnie.Albo coś w tym rodzaju.A oni ciągle biegają w kółko i powtarzają: „Wspaniale, wspaniale, hurra, leci następny kwant”.Popro­sisz, żeby rzucili jakieś porządne zaklęcie lewitacji, to patrzą, jakbyś zaczęła się nagle ślinić.Masz szczęście, że nie słyszałaś, co opowia­da młody Stibbons.Cały czas gadał, jak to nie zaprosiłem siebie na własny ślub.Ja!Z bocznej ściany wąwozu sfrunął zimorodek, zanurkował nad wodą i wzleciał, niosąc w dziobie coś srebrzystego i ruchliwego.- Ciągle tłumaczy, że wszystko dzieje się równocześnie - mówił posępnie Ridcully.- Że niby nie ma czegoś takiego jak wybór.De­cydujesz tylko, w którą nogawkę chcesz skręcić.I tłumaczy, że naprawdę się pobraliśmy.Uważa, że wszystko, co mogło się stać, musiało się stać.Więc gdzieś tam są tysiące mnie, którzy nigdy nie zo­stali magami, i są tysiące ciebie, które.no, odpowiadały na listy.Ha! Dla nich jesteśmy czymś, co mogło nastąpić.I co, czy dorasta­jący chłopak powinien myśleć o takich rzeczach? Kiedy ja zaczyna­łem, nadrektorem był stary „Tęgus” Spold [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl