[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoń-czywszy swoje, zwrócił się do Piotra, głośno coś mówiąc po polsku.Jeden z pasaże-rów, usłyszawszy polskie przemówienie, spojrzał na dwu przyjaciół z przyjaznymuśmiechem.Był to szczupły, siwiejący już człowiek w skromnym ubraniu.Twarzmiał wygoloną, a minę i powierzchowność przeciętnego Anglika.Niebieskie jegooczy, przezroczyste i o dziecięcym wyrazie, uśmiechały się wciąż ze szczerą radością.Podszedł do Wolskiego nieśmiało.Ukłonił się i zapytał: Panowie Polacy? Tak jest, jesteśmy Polacy. odpowiedział Wolski. Miło mi spotkać.Czy można przyłączyć się do rozmowy?202  Prosimy. Nazwisko moje  Gustaw Bezmian. Pan jedzie z Ameryki do Europy? Teraz to ja z Ameryki.Lecz naprawdę to z daleka. Z daleka? Ja z Japonii, a nawet z dalszego kraju. Z dalszego jeszcze? Z Sachalinu.Gustaw Bezmian ciągnął śpiewnie, z rosyjska, a jak to zwykle mówią  z litewska.Widać było, że po polsku nie mówił bardzo dawno, bo wyrazy ostrożnie obracał wustach, jakby je nasamprzód przypominał sobie i kształtował, zanim z ust puści.Alewyrazy same były dobre, widocznie rodzone i własne, siedliska i szaty jego myśli.Mówiąc je Bezmian doświadczał oczywistej, niejako odświętnej satysfakcji, bo sięuśmiechał i do tych polskich zdań, i do bliznich, którzy go tak oto po polsku przema-wiającego słuchają z uwagą.Rodacy zauważyli jednak, że potwierdzające słówka polskie t a k i rosyjskie da spoiły się w ustach Gustawa Bezmiana w pośredni dzwiękd a k, który mu się nieustannie wymykał.Wolski i Rozłucki, przyzwyczajeni na świe-cie do ludzi wszelkiego typu, ostrożnie milczeli przypatrując się temu wędrowcowi.On ciągnął: W Ameryce ja tylko przejazdem, z Kanady wprost do New-Yorku.Do Europyciągnie! Bo zbyt już dawno jakości w Azji z a s t r z a ł e m. Pan tedy z Azji? Za handlem może?  zaczepił go Wolski. Nie  gdzie mnie do handlu!  uśmiechnął się Bezmian.Chytrze przemilczał ka-tegoryczną odpowiedz na pytanie i sam cokolwiek pociągnął rodaków za język. A panowie  z Ameryki? My  tak.Moje nazwisko  Wolski.A to przyjaciel  Rozłucki. Przyjemnie poznać się.Strasznie dawno ja już Polaka nie widział, mowy niesłyszał.Uciecha! W Ameryce Polaków nie brak. To wiem, ale ja tam tylko przejazdem, do starej ziemi wzdycham. Toż i my jedziemy powąchać dymu polskiego. Dobrze, jeśli gdzie komu dym nad domem.A u mnie domu  gdzie szukać?.westchnął Bezmian. Cóżeś pan na Sachalinie robił, jeśli zapytać wolno?  wmieszał się do dyskursuRozłucki. Co na Sachalinie do roboty, panowie rodacy  katorga  d a k i t y l k o. Katorga? Katorga  d a k i t y l k o. powtórzył mierząc obudwu smutnymi oczyma,jakby badał, co też za wrażenie wywrze podobna wiadomość. A z jakiego powodu wypadło panu wdać się w taką nieprzyjemność, można za-pytać?  indagował Wolski. Czemu nie? Zapytać można.Polityk ja z dawnych, b ł a z e ń s k i c h lat.Naj-przód na śmierć sądzili  pózniej na Sachalin p o m i ł o w a l i.Wczoraj zdaje siębyło  student w Górniczym Instytucie, a ot i włosy siwe.Młokos wyjechał, a nic in-nego, tylko s t a r a k l a c z wraca. No, klacz w żadnym razie!  roześmieli się obadwaj przyjaciele. Cości spsociłem językiem! Inaczej pewnie trzeba powiedzieć.Bieda.W ciągu latmowy w ustach nie miawszy zapomniał. A ileż owych lat przeszło?203  Lat dużo.Dwadzieścia siedem lat będzie.A panowie, przepraszam za natręctwo,z Litwy może? Nie, my nie z Litwy  odrzekł Piotr. Ja z Królestwa. dorzucił Wolski  a ot, Rozłucki sam nie wiem skąd. Z Rosji. mruknął eks-oficer. Z Rosji. westchnął Bezmian  szerokie słowo. Bardzo. Och, szerokie! Po świecie jechać  Chiny, Japonia, Wielki Ocean, Ameryka,Atlantyk, a słowo to za tobą  t u j a k t u. Czemu? Czas by wolnością odetchnąć. Czas by! A nie może nasz brat.Długo posłuszeństwa uczyli  wyuczył się.Kiedyto na  schodkach o wolności perorował, a sam, co ona, nie wiedział.Język nader-wało  mówić zapomniał.Teraz jako ten żak na wakacjach  czy aby nauczyciel niepodgląda. Niedobrze! Polak z dawien dawna wolnym był człowiekiem. Aż dawien dawna  d a k  ale wspak! To było.Teraz się oduczył. Cóż to jest owa katorga? Więzienie jakie? Nie.W więzieniu ja niedługo.Na Sachalinie żyłem ja na ziemi jak osiedleniec.Chatę miałem, rolę, a nawet znaczenie jakie takie. Nawet znaczenie? A tak.Począłem ja tam z nudów ajnoski język poznawać.Ajnosy tam mieszkają ludek wymierający.No, czasu było dosyć, okoliczności sprzyjały, to i zbadałem dogruntu.Jeden tylko anglikański clergyman tak zna ten język jak ja.Wyuczyłem sięlepiej jak tej łaciny.Począłem z nimi żyć, polować, ryby łowić, na wyprawy chodzić.Polubili mię uciśnieni ludkowie. A czy są uciśnieni?  pytał Wolski. O, i bardzo! Zacznę ja ich uczyć, co sam umiem.Leczę  che-che!  śmiech.Narzędzia im ulepszam albo sprowadzam  rybackie, rolnicze, łowieckie.Od ucisku izdzierstwa urzędników zasłaniam.Choć ja i katorżnik, a muszą się ze mną liczyć po-tentaty.Próby Ajnom piszę do sądu, zażalenia do różnych gubernatorów, artykuły dogazet.On nakradnie, naoszukuje, a ja o tym artykuł: Ajnosów okradł, to i to zrobił.Popłoch!.Z początku oni na mnie  karać! No, karz! Ja drugi artykuł! Dali mniespokój.A że ja ajnoski język umiem, a urzędnicy nie umieją  to i urzędnicy, i Ajnosydo mnie  tłumacz! Przyjdzie rozporządzenie z urzędu  urząd do mnie papier odsyła:przetłumacz im i powiedz, o co chodzi.A ludkowie idą do sądu albo potrzebują cze-goś od władzy  do mnie  k Ustawu.I stałem ja się tam takim nie mianowanymurzędem, U s t a w B e z y m i a n n y, jak biuro jakie  che-che. Ustaw roześmiał się serdecznie, aż mu łzy zaświeciły w oczach z tego śmiechu.Ciągnął dalej: Takem się rozpędził, żem zaczął tym Ajnosom szkoły zakładać.Z początku samnauczam paru chłopaków.Zdrowe to, pojętne, wesołe.Oczy czarne, głowy foremne,rozum tylko czekał nauki.Co sobie dobrego ucznia wyrobię, posyłam w głąb s t r o ny. Idz, ucz dalej! Dziewięć szkółek w ten sposób założyłem.A ja nad nimi jak ku-rator albo minister oświecenia.Zjeżdżam niespodziewanie na egzamin, rewizję prze-prowadzam, czy tak aby wszystko jak należy, p o-u s t a w u  che-che. Ustaw znowu zachichotał patrząc gdzieś w dal, zapewne w ową ajnoską  stro-nę. A po jakiemuż, w jakim języku nauczało to ministerium oświecenia? Ot, bieda moja  jęknął  Bezymianny ze szczerym bólem. Oni ciebie pałąswoją po głowie, a ty, bracie, ajnowskie dzieci w ich mowie ucz! Ot los! A jak było204 uczyć? Serce by po polsku ciągnęło, a co Ajnom tym z polskiej mowy, z naszego pi-sma? %7łal. I dobrze się uczyli? Dobrze! Trzech gromady do szkół wysłały. Dokąd? Bezymianny Ustaw oczy przymrużył z rozkoszą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl