[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swoją esencję mógł przesłać, ale nie potrafił dokonać przeniesienia ciała na sposób Inezni.A teraz utkwił na dobre w tej monstrualnej masie ludzkiej.Musiało istnieć jakieś wyjście, po prostu musiało.Kiedy znów ruszył z determinacją przed siebie, usłyszał głośne wołanie.Upłynęło trochę czasu, zanim zlokalizował źródło głosu: na szczycie głównego muru, w odległości pięćdziesięciu metrów, stał mężczyzna z tubą, przez którą coś krzyczał.Szmer otaczającego go tłumu przycichł nieco i chociaż gwar prawie nie zmienił natężenia, po chwili Holroyd był w stanie zrozumieć człowieka z tubą.-.stolarze i ludzie, którzy wiedzą, jak walczyć ze skrierami, powinni udać się do komory stolarza - tam, obok zsypu.Mężczyzna wskazał przeciwległy mur, następnie powtórzył wezwanie.Jakiś człowiek obok Holroyda powiedział:- To podstęp, by ściągnąć nas bliżej zsypu.Nie mam zamiaru się stąd ruszać.Podstęp, doszedł do wniosku Holroyd, przeciskając się we wskazanym kierunku, polegał na czymś innym.Wybierano tych, którzy obmyślają najlepsze sposoby zabijania czy też obrony przed skrierami, by według ich pomysłów dowódcy wojsk Akkadistranu mogli tresować swoje wielkie ptaki w najtrudniejszych warunkach.Komora stolarza powinna być idealnym miejscem, z którego tej nocy można by wysłać esencję do Nushirvanu.Do tego czasu nie zaszkodziłoby dowiedzieć się paru rzeczy o morderczych skrierach w akcji.Dotarł do przeciwległego muru szybciej niż się spodziewał.Na ostatniej ćwierci kanba panował już mniejszy tłok.Wokół zsypu kręcił się dumek odważnych mężczyzn i kobiet, ale ich determinacja kończyła się tym, że szli na pierwszy ogień.Rój potężnie zbudowanych strażników otaczał wybraną grupę stu ludzi i prowadził ją w stronę dziury w wysokiej ścianie.Przez dziurę zawsze wracali już tylko strażnicy.Jeśli nawet ofiary krzyczały w straszliwej agonii po drugiej stronie muru, i tak zagłuszał je gwar czekających na swoją kolej.Holroyd ujrzał w końcu miejsce, które mogło być stolarską komorą- dziedziniec otoczony wysokimi ścianami, przylegający do głównego muru, z przejściem na drugą stronę.Gdy tam zmierzał, włócznicy dwukrotnie próbowali wepchnąć go do takiej stuosobowej grupy, ale uciekał czym prędzej na bok, przeciskając się przez rzednący tłum.Przed bramą komory gromadziła się ciżba, a zza bramy dobiegał stukot kamiennych młotów o drewno.Holroyd odczuwał coraz silniejszy gniew, przeciskając się do bramy.Posłyszał ostre krzyki: „Stań w szeregu! Poczekaj na swoją kolej! Zaraz oberwiesz!"Przyszła kolej na ciosy i brutalne popychanie, ale Holroyd nabrał teraz ogromnej siły.Po pięciu minutach znalazł się pod bramą.Stało tam dwunastu potężnych ludzi; sześciu trzymało włócznie o kamiennych końcach, pozostali mieli łuki o napiętych cięciwach ze zwierzęcych jelit.Na głowach nosili opaski z piórami; człowiek, który miał ich najwięcej - cztery, jak Holroyd starannie policzył - musiał być ich szefem.W przebłysku skumulowanej mocy dokonał projekcji swojej esencji na dowódcę.Poczuł wściekły opór osobowości.- Ten następny! - zawołał po chwili głębokim głosem i wskazał własne ciało, wysokie, szczupłe, opalone, wsparte o kilku innych osobników.Czekał, aż włócznicy chwycą ciało Ptaha; po chwili był już w nim z powrotem, zmierzając w stronę stolarskiej komory.Komora, jak wcześniej zauważył Holroyd, ciągnęła się pod głównym murem, sięgając daleko w nieznane.Holroyd przystanął, by wchłonąć umysłem obraz, jaki ujrzał - ławy, długie rzędy ław.Przy każdej pracował jeden lub dwóch ludzi.Zdawało się, że dysponują nieskończonym zapasem drewna i kamienia, co było dość naturalne, zważywszy na współpracę z dowództwem wojskowym Akkadistranu.Używali drewnianych pił i wielkich garnków z klejem.Holroyd patrzył zafascynowany: człowiek przy najbliższej ławce dotknął piłą kamienia.Przyrząd przeciął głaz jak gorący nóż masło.Widział już te niewiarygodne narzędzia w jednostkach wojskowych armii Gonwonlane.Wówczas nie miał odwagi okazać jakiegoś szczególnego zainteresowania, teraz zaś nie miał czasu.Gdy się odwrócił, by pójść dalej, w jego stronę pospieszył potężnie zbudowany mężczyzna.- Jesteś nowy, hę? - spytał żywo.- Tędy, proszę.Pokażę ci, jak pracujemy, a potem posadzę przy robocie.To jest twój numer, trzysta czterdzieści siedem.Ten numer widniał na opasce, którą mężczyzna zawiązał mocno na ramieniu Holroyda powyżej łokcia.Ciągnął z powagą:- Nie zgub tego ani nie pozwól nikomu sobie zabrać.Każdy, kto nie pracuje albo nie ma opaski, idzie na pierwszy ogień, kiedy wzywają nas do wydania ofiary.Normalnie odbywa się to według numerów.- Po chwili dokończył: - Jest nas tu dwustu.Pomijając szefa, tam na górze, pełna wymiana następuje co dwa miesiące.Różnica między nami a tymi za murem jest taka, że my dostajemy jedzenie trzy razy dziennie, oni tylko rano, no i żyją nie dłużej niż miesiąc.Ale pamiętaj, że i my odchodzimy: numer sto czterdzieści siedem Znalazł się w ostatniej grupie.Jakieś pytania?Holroyd stwierdził, że lubi tego człowieka.Dostrzegł z przestrachem, że sympatyczny osobnik nosi numer sto pięćdziesiąt trzy.Oznaczało to, że przeżywa prawdopodobnie swój ostatni dzień.Mimo to sprawiał wrażenie opanowanego, energicznego i silnego.- Równy z ciebie gość - stwierdził Holroyd.- Podoba mi się taka odwaga w obliczu piekła.Jak masz na imię?- Cred, panie - odparł tamten.Po chwili zawołał gniewnie: -Co u diabła przyszło mi do głowy, że nazywam cię panem? Chodź ze mną.Uśmiechając się nieznacznie, Holroyd ruszył w ślad za Credem.Nie popełnił błędu, udając nieprzytomnego od pierwszej chwili, gdy tylko moc tronu rozpłynęła się po jego ciele.Miał jednak cały czas świadomość, i to niezwykle intensywną, aż do bolesnego wytężenia zmysłów.Tyle że nie odczuwał żadnego bólu, ani teraz, ani przedtem.Wiedział, że istnieje jako Peter Holroyd, kapitan amerykańskiego korpusu pancernego, dysponujący szczególną i zadziwiającą zdolnością przenoszenia swojej istoty dokądkolwiek.Była to niezwykła moc; przekonał się o tym już wcześniej, analizując podatność na nią samego Nushira.Lecz owa moc projekcji nie wystarczała, by poradzić sobie z Ineznią- jej umiejętnością przenoszenia ciała poprzez fizyczną przestrzeń.Wiedział też, że jego wcześniejszej logice nie można było niczego zarzucić.Tron stanowił jedynie zbiornik przechowywanej mocy, która, raz zużyta, mogła być uzupełniona tylko ze źródła -w tym wypadku modlitw pobożnych kobiet.Uświadomił sobie wówczas od razu, że musi posłużyć się fałszem.Rozmowa między Ineznią i L’onee usprawiedliwiała całe to oszustwo.Nigdy dotąd usta L’onee nie powiedziały mu tak wiele.Dopiero teraz zaczął dostrzegać w umyśle mgliste zarysy skutecznego planu.A więc bogini zamierzała atakować? Gdyby zdołał powstrzymać ów atak tuż przed zwycięstwem Inezni, jej los byłby przypieczętowany.Może dlatego, że jest czarodziejką, zapomniała o jednej bardzo ludzkiej rzeczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]