[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było to silniejsze od jej poczucia niebezpieczeństwa, nie dający się powstrzymać impuls.Opadła na łóżko i pociągnęła malca za sobą, łagodnie, jakby nie chcąc zrobić mu krzywdy.Rozchyliwszy szlafrok i podciągnąwszy koszulę, ułożył wygodnie i poprowadziła niecierpliwą dłonią.Poczuła, jak mozoli się, dyszy, jak ją całuje, rusza się, nieporadny i kruchy niczym uczące się chodzić zwierzątko.Po chwili wydał z siebie końcowy jęk.Kiedy wróciła do sypialni, wieczorna kąpiel don Rigoberta jeszcze trwała.Serce dońi Lukrecji, w ślepym galopie, biło niczym werble na trwogę.Czuła się przerażona własną zuchwałością i - nie mogła dać temu wiary - pragnęła jak najszybciej znaleźć się w ramionach męża.Jej miłość do don Rigoberta wzmogła się.W jej pamięci majaczyła, rozczulając ją, postać dziecka.Czy to możliwe, że dopiero co kochała się z nim i zaraz miała kochać się z jego ojcem? Tak, tak właśnie było.Nie doznawała najmniejszych wyrzutów sumienia ani zażenowania.Nie uważała również swego postępowania za cyniczne.To było tak, jakby świat posłusznie się jej poddawał.Owładnęło nią niezrozumiałe poczucie dumy.„Tej nocy zaznałem większej rozkoszy niż wczoraj i kiedykolwiek indziej - usłyszała głos don Rigoberta, nieco później.- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę za szczęście, jakim mnie obdarzasz”.- „Ja też nie wiem, kochanie” - wyszeptała drżąc dońa Lukrecja.Od tamtej nocy była przekonana, że potajemne spotkania z dzieckiem w jakiś ciemny i pokrętny, trudny do wyjaśnienia sposób, wzbogacały jej związek małżeński, pogłębiając go i odświeżając.Ale co to za rodzaj moralności, Lukrecjo? - pytała samą siebie z przerażeniem.Jak to możliwe, że mogłaś tak z dnia na dzień się odmienić? Nie potrafiła pojąć tej odmiany, ale też nie starała się rozwikłać zagadki.Wolała poddać się tej pełnej sprzeczności sytuacji, w której czyny stanowiły wyzwanie wobec zasad i ich pogwałcenie - w poszukiwaniu owego intensywnego i niebezpiecznego uniesienia, jakim okazało się dla niej szczęście.Pewnego ranka, otworzywszy oczy, powiedziała sobie: „Zdobyłam niezależność”.Poczuła się szczęśliwa i wolna, choć nie potrafiłaby dokładnie powiedzieć, od czego się uwolniła.„Być może nie mam wrażenia, że czynię coś złego, bo i Fonsito tak tego nie traktuje - pomyślała muskając ciało dziecka opuszkami palców.- Dla niego jest to zabawa, jeszcze jedna psota.I tym są nasze figle, niczym więcej.Nie jest moim kochankiem.Jak mógłby nim być, w jego wieku?” Kim jest wobec tego? Jej amorkiem, odparła sobie.Jej spintria.Był tym dzieckiem, które renesansowi malarze włączali do scen alkowianych, by poprzez kontrast z jego niewinnością, zyskiwały na namiętności zmagania miłosne.„Dzięki tobie Rigoberto i ja kochamy się bardziej, doznajemy większej rozkoszy”, pomyślała całując go w szyję brzegiem ust.- Mógłbym ci wytłumaczyć, dlaczego ten obraz jest twoim portretem, ale jakoś mi tak głupio - wymamrotał dzieciak, wciąż zagrzebany wśród poduszek.- Chcesz, żebym ci wytłumaczył, macocho?- Tak, tak, bardzo proszę - dońa Lukrecja bacznie przyglądała się krętym żyłkom prześwitującym przez jego skórę jak niebieskie strumyczki.- Jak obraz, na którym nie ma żadnej postaci, tylko figury geometryczne i kolory, może być moim portretem?Dzieciak uniósł głowę, popatrzył na nią figlarnie.- Zastanów się, to zobaczysz.Przypomnij sobie, jaki jest ten obraz i jaka ty jesteś.Niemożliwe, żebyś na to nie wpadła.Przecież to takie proste! Zgadnij, a dostaniesz ode mnie coś w nagrodę, macocho.- Dopiero dziś rano pomyślałeś, że ten obraz jest moim portretem? - zapytała dońa Lukrecja, coraz bardziej zaintrygowana.- Ciepło, ciepło - przyklasnął jej maluch.- Jeszcze trochę i zgadniesz.Och, strasznie się wstydzę, macocho.Ponownie wybuchł śmiechem i skrył się między prześcieradłami.Na okiennym parapecie zaczął świergotać ptaszek.Była to radosna, przeszywająca pieśń w hołdzie całemu światu i życiu.„Masz rację, że się cieszysz - pomyślała dońa Lukrecja.- Świat jest piękny i warto na nim żyć.Tirli, tirli”.- No więc to jest twój portret sekretny - wyszeptał Alfonsito.Sylabizował słowa, oddzielając je tajemniczymi pauzami, w poszukiwaniu teatralnego efektu.- To jest to, czego nikt nie wie o tobie i nikt w tobie nie widzi.Tylko ja.Aha, i mój tatuś oczywiście.Jeśli teraz tego nie odgadniesz, to nie odgadniesz nigdy, macocho.Pokazał jej język i zaczął stroić miny, przypatrując jej się uważnie tym swoim niebieskim spojrzeniem, pod którego krystalicznie przejrzystą, niewinną powierzchnią dońa Lukrecja dostrzegała czasami coś perwersyjnego, niczym owe bestie z mackami zamieszkujące głębiny rajskich oceanów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]