[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po posiłku położyłem się i zasnąłem.Gdy się zbudziłem już nie byłem z siebie tak dumny, gdyż ledwie otworzyłem oczy, zdałem sobie sprawę, że w odległości niecałych stu jardów ode mnie stoi sfora około dwudziestu wielkich półpsów-półwilków (Perry upierał się, by je nazywać hienodonami) a jednocześnie odkryłem, że w czasie snu skradziono mi rewolwery, karabin, strzały, łuk i nóż.Sfora warczących bestii szykowała się, by na mnie runąć.Rozdział VIIZ deszczu pod rynnęNie znoszę biegania i nigdy nie byłem dobrym biegaczem.Jeżeli jednak jakikolwiek sprinter kiedykolwiek pobił wszystkie światowe rekordy, to byłem nim ja, tego dnia, gdy wąskim, skalistym cyplem między dwoma fiordami uciekałem ku Sojar Az przed tymi straszliwymi bestiami.Gdy dotarłem do skraju cypla, najszybszy z potworów był już przy mnie.Skoczył i zacisnął swe potężne szczeki na mym ramieniu.Siła bezwładności jego padającego na mnie ciała, zsumowana z moją własną, przeniosła nas poza krawędź.To był mrożący krew w żyłach upadek.Skała wznosiła się niemal pionowo, morskie fale rozbijały się z hukiem o jej podnóże.W czasie lotu raz obiliśmy się o jej powierzchnie, a potem runęliśmy w słoną otchłań.W chwili zderzenia z wodą hienodon puścił moje ramie.Wynurzyłem się, wykasłując wodę i rozejrzałem za czymś, czego mógłbym się uczepić, by chwilę odpocząć.Niczego takiego nie mogłem w pobliżu dostrzec, popłynąłem więc w stronę ujścia fiordu.Zauważyłem, że na przeciwległy brzeg erozja naniosła dostateczną ilość pokruszonych głazów, by uformowała się tam wąska plaża.Co sił popłynąłem w jej kierunku.Nie oglądałem się za siebie, gdyż podczas pływania każdy niepotrzebny ruch odbija się ujemnie na szybkości i powoduje przedwczesne zmęczenie.Dopiero gdy wygramoliłem się na plażę, zwróciłem oczy ku morzu w poszukiwaniu hienodona.Płynął w moją stronę powoli i z wyraźnym wysiłkiem.Gdy był oddalony już tylko o około pięćdziesiąt jardów od brzegu, zniknął pod wodą.Uważnie przyglądałem się miejscu, w którym po raz ostami go widziałem — chwilę później jego łeb ponownie się wynurzył.Zawsze bardzo lubiłem psy, więc beznadziejne cierpienie, malujące się w tych zalewanych wodą ślepiach poruszyło w mym sercu jakąś strunę.Zapomniałem o tym, że jest to okrutny, pierwotny wilk — siejący popłoch i przerażenie ludożerca.Widziałem tylko smutne ślepia, które były tak podobne do oczu Radży, mego nie żyjącego już collie z zewnętrznego świata.Nie traciłem czasu na zastanawianie się i rozważanie wszystkich za i przeciw.Innymi słowy — nie traciłem czasu na myślenie.Jest to, jak mniemam, cecha ludzi czynu, odróżniająca ich od tych, którzy dużo myślą, a nic nie robią.Skoczyłem z powrotem do wody i co sił popłynąłem w stronę tonącego zwierzęcia.Zauważył mnie i w pierwszej chwili odsłonił zęby, ale zanim do niego dopłynąłem ponownie poszedł pod wodę i musiałem za nim nurkować.Chwyciłem go za skórę na karku i chociaż ważył tyle, co kucyk szetlandzki, udało mi się dociągnąć go do brzegu i wywlec spory kawałek w głąb plaży.Tam stwierdziłem, że jedna z jego przednich łap jest złamana — musiało się to stać w chwili zderzenia ze ścianą skalną.Opuściła go już wszelka chęć walki, więc gdy zerwałem kilka niewielkich gałązek z karłowatych drzew, które rosły w pęknięciach i przyniosłem je, pozwolił mi nastawić łapę i unieruchomić ją między tymi zaimprowizowanymi łupkami.By zdobyć kawałek bandaża, musiałem oderwać część mojej koszuli.W końcu uporałem się z opatrunkiem.Potem usiadłem i zacząłem poklepywać go po łbie i przemawiać do niego tym ludzko-psim językiem, który musicie znać, jeśli kiedykolwiek posiadaliście i kochaliście psa.Na szczęście po powierzchni jednego z kamiennych murów spływał niewielki strumyczek, zapewniając nam dostateczną ilość pitnej wody.Hienodonowi napełniłem nią dużą muszle, jedną z wielu, jakie leżały wśród kamieni naszej plaży i postawiłem obok niego.Nie upłynęło wiele czasu, a złamana łapa hienodona zagoiła się na tyle, iż mógł wstać i kuśtykać po plaży na trzech pozostałych.Nigdy nie zapomnę, z jak wielkim zainteresowaniem śledziłem jego pierwszą próbę.Tuż obok mnie leżały kamienie.Hienodon powoli wstał, podpierając się trzema zdrowymi łapami, przeciągnął się, chłepnął wody ze stojącej obok muszli, odwrócił się i spojrzał na mnie.Przyglądał mi się przez chwilę, a potem poczłapał w stronę skał.Trzykrotnie przemierzył całą długość naszego wiezienia, szukając, jak myślę, jakiejś szczeliny, przez którą mógłby uciec.Nic nie znalazłszy, wrócił do miejsca, w którym siedziałem.Powoli podszedł do mnie na bardzo niewielką odległość.Obwąchał moje buty, sztylpy i ręce, a potem położył się z powrotem o kilka kroków dalej.Teraz, gdy znowu był już niemal całkowicie sprawny, zacząłem się głębiej zastanawiać, czy przypadkiem uleganie odruchowi litości nie było z mojej strony zbyt wielką lekkomyślnością.Jak miałem spać, gdy ta okrutna bestia przemierza niewielką przestrzeń naszego więzienia?Zamykałem oczy, a gdy je otwierałem wydawało mi się, że ta potężna paszcza zaciska się na mym gardle.Ujmując to krótko — czułem się trochę nieswojo.Jednak w końcu musiałem trochę się przespać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]