[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby nie było to możliwe, otrzymasz ode mnie kompletny dziennik.Pisze te słowa w mych wielce wygodnych, jeżeli nie wręcz luksusowych, kwaterach w Port-au-Prince.Spędziłem dwie godziny na wędrówce po owym kolonialnym mieście i jestem zupełnie oślepiony wspaniałością jego okazałych budynków – a w ich liczbie teatrem wystawiającym opery włoskie – tudzież bogato odzianych plantatorów i ich żon, oraz olbrzymiego mnóstwa niewolników.Żadne inne miejsce, jakie odwiedziłem podczas mych podróży, nie może równać się z Port-au-Prince pod względem egzotycznych przymiotów i nie sądzę, by jakiekolwiek miasto w Afryce mogło ofiarować oczom tak wiele.Bowiem nie tylko możesz ujrzeć tu wszędzie Negrów wykonujących wszelkie prace, lecz także mnogość cudzoziemców zajętych każdego rodzaju handlem.Odkryłem tu również liczną i kwitnącą „kolorową” społeczność, złożoną całkowicie z potomstwa plantatorów i ich afrykańskich konkubin.Większość z nich została wyzwolona przez swoich białych ojców i wiedzie teraz dostatnie życie, zarabiając na chleb jako muzycy, rzemieślnicy, sklepikarze oraz, a jakże, niewiasty złej sławy.Kolorowe kobiety, które tu widziałem, są zadziwiająco piękne.Nie mogę winić mężczyzn, iż wybierają je sobie na kochanki lub towarzyszki wieczornych rozrywek.Wiele z nich ma złocistą skórę i wspaniałe, przejrzyste, czarne oczy; w jawny sposób są one świadome swych wdzięków.Odziewają się z wielką ostentacją i posiadają na własność co najmniej kilku niewolników.Liczebność owej klasy rośnie z dnia na dzień, powiedziano mi.I ciekaw jestem, jaki los przypadnie jej w udziale wraz z upływem lat.Co do niewolników, to sprowadzani są tu tysiącami.Przypatrywałem się, jak dwa okręty opróżniano z ich żałosnego ładunku.Fetor był niemożliwy do opisania.Z przerażeniem przyglądałem się warunkom, w jakich owe nieszczęsne ludzkie istoty były trzymane.Mówi się, iż harują na plantacjach, dopóki nie padną martwi, taniej jest bowiem sprowadzić nowych, niźli utrzymywać chorych przy życiu.Za najmniejsze przewinienia wymierzane im są surowe kary.I cała wyspa żyje w strachu przed buntami, a panowie i panie na wielkich włościach lękają się trucizny, bowiem jest ona orężem niewolników; tak mi przynajmniej mówiono.Co do Charlotte i jej małżonka, znają tu ich wszyscy, nikt jednak nie wie nic o pochodzącej z Europy rodzinie pani Fontenay.Przybyła z Francji para kupiła jedną z najrozleglejszych i najbardziej kwitnących plantacji, bardzo niedaleko od Port-au-Prince, a przy tym tuż nad samym morzem.Położona jest zapewne nie dalej niż godzinę jazdy powozem od krańców miasta, a jej granicą od strony morza jest wysokie urwisko wznoszące się nad plażą.Słynie ze swego ogromnego dworu i innych wspaniałych budynków, mieszczących jakby całe miasto – z kuźniami i tapicerniami, szwalniami, warsztatami tkackimi i wytwórniami mebli; a to wszystko pośród wielu pól obsadzonych kawą i indygo, których zbiory co roku przynoszą fortunę.W tym krótkim czasie dominacji francuskiej na San Domingo, już trzech kolejnych właścicieli zdążyło zbić majątek na owej plantacji, Francuzi zresztą bez przerwy są pochłonięci nieustannymi walkami z Hiszpanami, zamieszkującymi południową część wyspy; dwóch z owych posiadaczy wyniosło się do Paryża, a trzeci zmarł na malarię i teraz plantacja należy do Fontenayów, Antoina Pere i Antoina Fils; lecz wiadomo powszechnie, iż w rzeczywistości zarządza nią Charlotte i to o jej względy ubiegają się wszyscy kupcy w mieście, a miejscowi urzędnicy żebrzą o jej łaski i pieniądze, których zdaje się mieć nieograniczony zasób.Mówi się, iż wzięła w swe ręce zarządzanie plantacją, aż do najmniejszych szczegółów, że wraz z nadzorcą objeżdża konno pola – Stefanie, nikogo nie mają tu w większej pogardzie niż owych nadzorców! – i że zna imiona wszystkich niewolników.Nie żałuje niczego, by dostarczyć im żywności i napojów; w ten sposób zapewniła sobie ich nadzwyczajną wierność; odwiedza ich domy, gdzie igra z dziećmi, a nim wymierzy wyrok, bada dusze obwinionych.Lecz jej straszliwe kary dla tych, co dopuścili się zdrady, są już legendarne, bowiem władza plantatorów nie ma tu żadnych granic.Jeżeli zechcą, mogą zachłostać swych niewolników na śmierć.Co do czeladzi usługującej w domu, to posiadają liczne przywileje, są urodziwi, zbytkownie odziani i okropnie zuchwali; tak mówią miejscowi kupcy; pięć pokojówek usługuje samej tylko Charlotte.Ze szesnastu niewolników jest zatrudnionych w kuchni, a nikt nie wie, ilu utrzymuje w porządku salony, pokoje do muzyki i sale balowe owego domu.Słynny Reginald towarzyszy swemu panu, gdziekolwiek ten się udaje, o ile udaje się on gdziekolwiek.Mając wiele wolnego czasu, niewolnicy ci często pojawiają się w Port-au-Prince, z kieszeniami pełnymi złota, a drzwi wszystkich sklepów stoją wtedy dla nich otworem.Lecz Charlotte rzadko widują poza jej wspaniałym rezerwatem, który nota bene, nosi nazwę Maye Faire, zawsze pisaną po angielsku w ten sam sposób, jak ja to napisałem, nigdy zaś po francusku.Dama wydała od swego powrotu dwa wspaniałe bale, podczas których jej małżonek, siedząc w fotelu, przypatrywał się tańczącym; i nawet stary pan, chociaż bardzo już słaby, był obecny.Miejscowe ziemiaństwo, które myśli jedynie o przyjemnościach, bowiem nie ma tu prócz tego wiele, o czym można by myśleć, darzy ją uwielbieniem z powodu owych dwóch przyjęć i nie może doczekać się następnych; żywią zresztą pewność, iż Charlotte ich nie rozczaruje.Jej właśni czarni muzycy przygrywali do tańca, wino lało się strumieniami, podawano egzotyczne potrawy oraz doskonałą, przyrządzoną w niewyszukany sposób, wołowinę i drób
[ Pobierz całość w formacie PDF ]