[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poirot układał jakiś wzór z glinianych skorupek.Odezwał się rozmarzonym, zupełnie nie pasującym do niego głosem:— Dziś rano rozmawiałem z panną Johnson.Przyznała, że była uprzedzona do pani Leidner i serdecznie jej nie znosiła, chociaż, jak przyznała, pani Leidner była wobec niej uprzedzająco grzeczna.— Tak chyba właśnie było — zgodził się pan Carey.— Za to później uciąłem sobie pogawędkę z panią Mercado, która mi szeroko opowiadała o swoim oddaniu dla pani Leidner i wielkiej dla niej sympatii.Carey nie zareagował.Po minucie milczenia Poirot kontynuował:— Nie uwierzyłem jednak pani Mercado.Potem przyszedłem tutaj porozmawiać z panem.Wysłuchałem tego, co pan powiedział i znowu nie wierzę…Carey zesztywniał.W jego głosie wyczułam z trudem hamowany gniew:— Trudno mi odpowiadać za to, w co pan wierzy czy nie.Usłyszał pan prawdę i jeśli o mnie chodzi, może pan z nią robić, co się panu żywnie podoba.Poirot wcale się nie rozgniewał.Przeciwnie, na pozór wydał się zbity z tropu i nieco zdeprymowany.— Rzeczywiście to tylko ode mnie zależy w co wierzę albo nie wierzę.Wie pan jednak, że mam bardzo wyczulone ucho.A poza tym tyle rzeczy ludzie opowiadają.Tyle plotek! Człowiek słucha i czasami się czegoś dowiaduje.O tak, bardzo dużo się słyszy…Carey zerwał się na równe nogi.Dostrzegłam pulsującą żyłkę na jego skroni.Wyglądał cudownie! Szczupły, ogorzały.Co za sylwetka! A jaki wspaniały profil! Nic dziwnego, że kobiety za nim szalały.— Co takiego się słyszy? — zapytał ostro.Poirot spojrzał na niego z ukosa.— Może pan zgadnie.Zwykła historia.O panu i pani Leidner…— Jakież brudne myśli mają ludzie!— N’est–ce pas? Ludzie są jak ujadające psy! Ale wiadomo też, że choćby nie wiem jak głęboko zakopało się kość, to pies ją wygrzebie…— I pan wierzy temu, co opowiadają?— Ja zawsze daję się przekonać… prawdzie — odparł Poirot bardzo poważnie.— Tylko czy pan potrafi poznać prawdę? — Carey zaśmiał się nieprzyjemnie.— Niech pan zaryzykuje — powiedział Poirot, pilnie przyglądając się swemu rozmówcy.— No to panu powiem.Niech pan usłyszy tę swoją prawdę! Nienawidziłem Luizy Leidner! Nienawidziłem jej z całego serca!Dawid Emmott, ojciec Lavigny i odkrycieObracając się na pięcie Carey odszedł długimi zdecydowanymi krokami.Herkules Poirot długo za nim patrzył i wreszcie wymamrotał:— Aha! Rozumiem.Nie odwracając głowy odezwał się nieco głośniej:— Jeszcze przez chwilę niech siostra się nie pokazuje, siostro Leatheran.Na wypadek, jakby miał odwrócić głowę.Teraz już można.Ma siostra moją chusteczkę? Bardzo dziękuję.Jest siostra niesłychanie uprzejma.Nie powiedział ani słowa na temat tego, że byłam w pobliżu i słuchałam.I nie mam pojęcia, skąd o tym wiedział.Ani razu nie spojrzał nawet w moim kierunku.Odetchnęłam z ulgą, że nie miał pretensji.Ja nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, ale gdyby zapytał czemu to zrobiłam, głupio byłoby mi się tłumaczyć.— I myśli pan, że on jej naprawdę nienawidził, panie Poirot? — spytałam.Na twarzy Herkulesa Poirota malował się bardzo dziwny wyraz.— Chyba tak — kiwnął głową.— Myślę, że tak.Następnie się zerwał i ruszył w kierunku wykopalisk, gdzie pracowali robotnicy.Poszłam za nim.Najpierw widzieliśmy tylko Arabów, ale potem dostrzegliśmy pana Emmotta leżącego plackiem na ziemi i zdmuchującego pył z jakiegoś szkieletu, który właśnie odkopano.Kiedy nas zobaczył, uśmiechnął się swym miłym, poważnym uśmiechem.— Przyszliście państwo obejrzeć? Za minutę będę do dyspozycji.Usiadł, wziął do ręki nóż i zaczął odskrobywać glinę z kości.Przerywał często, brał do ręki miech i dmuchał.Niekiedy używał do tego również własnych ust, co moim zdaniem było bardzo niehigieniczne.— Nałyka się pan całej masy różnych zarazków, panie Emmott — ostrzegłam go.— Zarazki to mój codzienny pokarm, siostro — odparł.Archeologowi najgorsze nawet zarazki nic nie zrobią.Szybko rezygnują.Poskrobał kość udową, po czym wydał brygadziście jakieś polecenie.— No dobrze — powiedział wstając.— Wszystko przygotowane dla Reitera.Po lunchu może zabrać się za robienie zdjęć.Ta kobieta miała przy sobie ładne przedmioty.— Pokazał małą spatynowaną miedzianą miseczkę i kilka szpilek.I dużo złotych i niebieskich koralików, pozostałość po naszyjniku.Wszystko to razem z oskrobanymi kośćmi czekało na fotografa.— Kim ona była? — spytał Poirot.— Pierwsze milenium.Być może dama znacznego rodu.Czaszka wyglądała dość dziwnie.Mercado musi rzucić na to okiem.Prawdopodobnie śmierć z nienaturalnych przyczyn.— Pani Leidner sprzed dwu tysięcy lat? — zasugerował Poirot.— Kto wie — powiedział Emmott.W pobliżu pan Coleman stukał małym kilofem w resztki muru.Dawid Emmott coś do niego zawołał, ale nie zrozumiałam, o co chodzi, i następnie zaczął oprowadzać pana Poirota.Gdy zakończył rolę przewodnika, spojrzał na zegarek.— Kończymy pracę za dziesięć minut.To co, ruszamy w stronę domu? — spytał.— Bardzo mi to odpowiada — odparł pan Poirot.Ruszyliśmy powoli już mocno wydeptaną ścieżką.— Chyba wszyscy są zadowoleni z wznowienia prac — powiedział Poirot.— O tak, to najlepsze co teraz można zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]