[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Chciał zabić mnie — sprostował Kim.— Zdaje się, że twoja obecność go zaskoczyła, dzięki czemu jestem nadal wśród żywych.Całe szczęście, że cię nie zranił.Tracy wyzwoliła się z uścisku Kima.— Dzwonię na policję — rzuciła, wchodząc do pokoju dziennego.Kim dogonił ją, chwycił za rękę i zatrzymał.— Nie zawracaj głowy policji — powiedział.Tracy popatrzyła na zaciśniętą na jej przedramieniu rękę Kima, a potem przeniosła wzrok na jego twarz.— Co to znaczy: „nie zawracaj głowy”? — zapytała z niedowierzaniem.— Chodź — ponaglił Kim, delikatnie ciągnąc ją w kierunku schodów.— Weźmiemy mój rewolwer.Wątpię, żeby ten facet tu wrócił, ale musimy być przygotowani na każdą ewentualność.Tracy zatrzymała się.— Dlaczego nie chcesz zadzwonić na policję? — zapytała.— To nie ma sensu.Policja nic nie zrobi.Stracimy tylko mnóstwo cennego czasu.Zapewne potraktują to jako nieudaną próbę włamania, ale my już dobrze wiemy, o co tu chodzi.— Czyżby? — spytała Tracy.— Oczywiście — potwierdził Kim.— Mówiłem ci, że to ten typ, który na mnie napadł.Najwyraźniej Marshy przytrafiło się to, czego się obawiałem, a odpowiedzialni za to ludzie — nie wiem, czy z rzeźni, czy potentaci przemysłu mięsnego — teraz się mnie boją.— To kolejny powód, żeby zadzwonić na policję — odparła Tracy.— Nie! — rzekł z naciskiem Kim.— Nie tylko nic nie zrobią, ale mogą jeszcze narobić kłopotów.Przede wszystkim jednak nie chcę, żeby przeszkadzali mi w zdobyciu dowodów dla Kelly Anderson.W ich oczach już jestem przestępcą.Uważają mnie za wariata.— Ale mnie nie uważają za wariatkę — zauważyła Tracy.— Mogą tak pomyśleć — stwierdził Kim.— Wystarczy, że im powiesz, że byłaś ze mną.— Tak sądzisz? — zapytała Tracy.Tego nie wzięła pod uwagę.— Chodź — poprosił Kim.— Weźmy broń.Ruszyli w górę schodów.Tracy miała mętlik w głowie, lecz na razie dała się przekonać Kimowi.Mimo że atak mężczyzny z nożem przeraził ją.— Zaczynam mieć wątpliwości, czy nie za bardzo angażujesz się w to wszystko — powiedziała.— A ja wręcz przeciwnie — odparł Kim.— Czuję jeszcze większą determinację.Wszelkie wątpliwości, jakie miałem, wyfrunęły przez okno po tym, kiedy przekonałem się, że są gotowi na wszystko, byle chronić siebie.Minęli wyłamane drzwi do łazienki.Tracy usłyszała, że z prysznica ciągle leje się woda.Znowu wzdrygnęła się, przypominając sobie mordercę, oddzielonego od niej zaledwie szklaną taflą.Weszli do sypialni.Kim podszedł do stolika nocnego i wyciągnął mały rewolwer Smith i Wesson, kaliber trzydzieści osiem.Sprawdził bębenek.Był naładowany.Wsunął rewolwer do kieszeni marynarki i spojrzał na otwarte drzwi szafy.— Ten kutas musiał się tu schować — powiedział Kim.Podszedł tam i włączył światło.Zawartość większości szuflad została wyrzucona na podłogę.Kim wysunął szufladę, w której trzymał swoje skromne kosztowności.— Pięknie — dodał.— Wziął sobie Piageta mojego ojca.— Kim, myślę, że musimy zapomnieć o tej całej sprawie — odezwała się Tracy.— Sądzę, że nie powinieneś starać się o pracę w rzeźni.— Nie mam już wyboru — odparł Kim.— Nie zamierzam oddawać zegarka ojca bez walki.— Nie czas teraz na żarty — obruszyła się Tracy.— Mówię serio.To zbyt niebezpieczne.— Co według ciebie powinniśmy zrobić? Wyjechać za granicę?— To jest jakiś pomysł — przyznała.Kim zaśmiał się niewesoło.— Wolnego — pospieszył z wyjaśnieniem.— Ja tylko żartowałem.Dokąd chciałabyś wyjechać?— Gdzieś do Europy.Po naszej rozmowie jeszcze raz rozmawiałam z Kathleen.Powiedziała, że są takie kraje, na przykład Szwecja, gdzie mięso nie jest skażone.— Serio?— Tak powiedziała — zapewniła Tracy.— Może płacą więcej za dodatkową kontrolę, ale uznali, że warto.— I poważnie myślisz o przeprowadzce do innego kraju?— Nie myślałam, dopóki o tym nie wspomniałeś — odpowiedziała Tracy.— Ale owszem, zastanowiłabym się nad tym.Chciałabym jakoś nagłośnić to, co przydarzyło się Becky, wykorzystać wyjazd, aby poinformować wszystkich o sytuacji żywnościowej w tym kraju.Z pewnością byłoby to o wiele mniej ryzykowne.— Chyba tak — zgodził się Kim.Przez chwilę rozważał pomysł Tracy, po czym potrząsnął głową.— Myślę, że wyjazd oznaczałby ucieczkę.Przez pamięć dla Becky zamierzam pozostać tutaj aż do końca.— Jesteś pewien, że nie robisz tego po to, aby odwlec chwilę, w której będziesz musiał pogodzić się ze śmiercią naszej córki? — zapytała Tracy.Westchnęła nerwowo.Wiedziała, że poruszyła drażliwą kwestię.Dawny Kim zareagowałby ze złością.Jednak on nie odpowiedział natychmiast.Kiedy to zrobił, jego głos brzmiał spokojnie.— Ponownie przyznaję, że tak jest, ale sądzę zarazem, że robię to także przez pamięć o Becky.Może uda się w ten sposób uchronić inne dzieci od losu, który ją spotkał.Tracy była wzruszona.Podeszła do Kima i objęła go.Rzeczywiście wydawał się innym człowiekiem.— Do dzieła — ponaglił ją.— Zrzuć ten płaszcz i przebierz się w swoje rzeczy.Weźmiemy farbę i inne manatki i wyniesiemy się stąd.— Dokąd pojedziemy?— Najpierw do szpitala — odrzekł Kim.— Muszą mi założyć szwy, inaczej będę tak wyglądał do końca życia.Potem możemy pojechać do ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko temu.Myślę, że tam będziemy się czuli znacznie bezpieczniej niż tutaj.* * *— A to kto znowu, do diabła? — zapytał Bobby Bo Mason.Razem z żoną i dwojgiem dzieci spożywali właśnie skromną niedzielną kolację złożoną ze steków z polędwicy, pieczonych ziemniaków, groszku i kukurydzianych bułeczek.Dzwonek u drzwi zakłócił ich spokój.Bobby Bo uniósł rąbek serwetki i otarł kąciki ust.Drugi koniec serwetki był wetknięty pod kołnierzyk koszuli, tuż pod olbrzymim jabłkiem Adama.Spojrzał na zegar ścienny.Było parę minut przed siódmą.— Chcesz, żebym otworzyła, kochanie? — zapytała Darlene.Darlene była trzecią żoną Bobby’ego Bo i matką jego najmłodszych dzieci.Dwoje innych uczyło się w stanowej szkole rolniczej.— Ja się tym zajmę — mruknął Bobby Bo.Wstał od stołu, wysunął swoją wydatną szczękę i skierował się do drzwi frontowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]