[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Któregoś dnia panna Ma przyniosłanożyczki, by obciąć mu włosy.Doktor wyjaśnił, że według wierzeń Szanów pomaga tozwalczyć chorobę.Stroiciel zaczął wstawać.Stracił na wadze i ubranie wisiało na jego szczupłymciele jeszcze luzniej niż dotąd.Większość czasu spędzał na balkonie, siedząc i patrzącna rzekę.Doktor zaprosił raz jakiegoś człowieka, by zagrał dla stroiciela na szańskimflecie, więc Edgar usiadł na łóżku pod moskitierą i słuchał muzyki.Pewnej nocy, gdy był sam, usłyszał, że ktoś gra na fortepianie.Dzwięki płynęływ powietrzu nad obozem.Z początku Edgar myślał, że to kompozycja Chopina, alemelodia się zmieniła, stała się nieuchwytna i elegijna, jakiej nigdy dotąd nie słyszał.Stopniowo na twarz wróciły mu rumieńce i zaczął znowu dotrzymywaćdoktorowi towarzystwa podczas posiłków.Carroll zapytał go o Katherine, a onopowiedział mu, jak się poznali.Głównie jednak słuchał.Opowieści o wojnie, oszańskich obyczajach, o mężczyznach, którzy wiosłowali na swych łodziach za pomocąnóg, o mnichach obdarzonych mistycznymi mocami.Carroll powiedział mu, że wysłałdo Towarzystwa Linneusza opis nowego kwiatu i że zaczął tłumaczyć na szańskiOdyseję Homera.- Moja ulubiona opowieść, panie Drake, jedyna, w której znajduję najbardziejosobiste odniesienia.- Tłumaczył ją, jak powiedział, dla szańskiego gawędziarza,który poprosił o legendę, jaką można opowiadać w nocy przy ognisku".- Przekładamteraz pieśń Demodokosa.Nie wiem, czy ją pan pamięta.Demodokos śpiewa osplądrowaniu Troi, a Odyseusz, wielki wojownik, woła, że to brzmi jak kobieceszlochy".W nocy poszli posłuchać gry muzykantów - dzwięki bębnów, czyneli, harf ifletów mieszały się z odgłosami dżungli.Zostali do pózna, a kiedy wrócili do swoichpokoi, Edgar wyszedł na balkon i słuchał nadal.Po kilku dniach doktor spytał:- Jak pan się czuje?- Dobrze.Dlaczego pan teraz o to pyta?- Muszę znowu wyjechać.Moja nieobecność powinna potrwać tylko parę dni.Khin Myo zostanie.Nie będzie pan skazany na samotność.Doktor nie powiedział stroicielowi, dokąd się wybiera, a on nie widział jegoodjazdu.Następnego ranka wstał i poszedł nad rzekę, by przyglądać się rybakom.Stanąłw zaroślach obsypanych kwiatami i obserwował pszczoły latające między łatami barw.Zagrał z dziećmi w piłkę, ale szybko się zmęczył i wrócił do swojego pokoju.Usiadł nabalkonie, spoglądał na rzekę i obserwował ruch słońca.Kucharz przyniósł mu lunch,bulion ze słodkimi kluskami i smażonymi, chrupiącymi kawałkami czosnku.KinWaan, powiedział Edgar po spróbowaniu dania, a kucharz uśmiechnął się.Nadeszła noc i stroiciel zasnął zdrowym snem, w którym śnił, że tańczypodczas święta.Wieśniacy grali na dziwnych instrumentach, a on poruszał się jakby wtakt walca, ale tańczył sam.Następnego dnia Edgar postanowił napisać w końcu do Katherine.Zaczęłaniepokoić go nowa myśl, że przedstawiciele armii poinformowali jego żonę, iż opuściłMandalaj.Musiał więc przekonać samego siebie, że wyraznie okazywany przezwojskowych brak zainteresowania Katherine przed jego wyjazdem - co wtedy tak gozłościło - oznaczał, iż jest jeszcze mniej prawdopodobne, by kontaktowali się z niąteraz.Wyjął papier, pióro i napisał jej imię.Zaczął opisywać Mae Lwin, ale przerwałpo kilku linijkach.Chciał opowiedzieć żonie o znajdującej się na wzniesieniu wiosce,ale zrozumiał, że widział ją tylko z daleka.Na zewnątrz było nadal rześko.Dobra porana przechadzkę, uznał, ruch dobrze mi zrobi.Włożył kapelusz i - pomimo gorąca -kamizelkę, którą w Angin nosił zazwyczaj podczas letnich spacerów.Zszedł na polanęleżącą w środku obozu.Od strony rzeki szły w górę dwie kobiety, niosąc kosze ubrań; jedna oparła koszna biodrze, a druga balansowała ciężarem umieszczonym na zawiniętej w turbangłowie.Edgar poszedł za nimi wąską dróżką, która zagłębiała się w las i wspinała naszczyt góry.W ciszy lasu kobiety usłyszały za sobą jego kroki, odwróciły się izachichotały, szepcząc coś do siebie po szańsku.Edgar uchylił kapelusza.Drzewarosły tu rzadziej, kobiety wspinały się po stromym wzniesieniu, idąc w kierunku wsi,która rozciągała się na zboczu.Edgar podążał za nimi, a kiedy weszli do wioski,kobiety odwróciły się ponownie i zachichotały, a on ponownie uchylił kapelusza.Minął grupę domów wzniesionych na palach.W drzwiach jednej z chałupprzycupnęła starsza kobieta; wzorzysta tkanina sukni opinała się na jej kolanach.Wcieniu spały dwie chude świnie; zwierzęta chrapały, a ich ogony się trzęsły.Kobieta paliła cygaro grubości swego nadgarstka.- Dzień dobry - powiedziałEdgar, przechodząc obok.Wolno wyjęła z ust cygaro, ściskając je między palcami,pełnymi narośli i obciążonymi pierścieniami.W zasadzie Edgar spodziewał się, żestara mruknie coś jak goblin, ale jej wargi rozchyliły się w szerokim, bezzębnymuśmiechu, odsłaniając poplamione betelem i tytoniem dziąsła.Twarz kobiety gęstopokrywały tatuaże, ale nie były to ciągłe linie, jak u mężczyzn, lecz setki małychkropek, układających się we wzór, który przypomniał Edgarowi planszę do gry wcribbage.Pózniej dowie się, że stara nie była Szanką, ale pochodziła z zachodu, zplemienia Czin, co szczegółowo opisywały upiększające ją rysunki.- Do widzenia pani - powiedział stroiciel, a kobieta z powrotem włożyła cygarodo ust i zaciągnęła się tak głęboko, że jej pomarszczone policzki się zapadły.Edgar przypomniał sobie wszechobecne w Londynie tablice reklamowe: CygaraDe Joy, jedno cygaro przynosi natychmiastową ulgę w najgorszym ataku astmy,kaszlu, bronchitu i zadyszki.Szedł dalej.Minął małe, wyschnięte pola, które wznosiły się tarasowato.Zpowodu suszy pora sadzenia miała się dopiero rozpocząć i na zaoranych gruntachsterczały twarde suche bryły.Chaty, które widział, zbudowano na palach różnejwysokości, ściany chat podobnie jak w obozie, wykonano z tworzących geometrycznewzory przeplecionych pasów bambusa.Pomijając rozbiegające się grupki brudnychdzieci, droga była pusta, lecz widział, że wielu ludzi schroniło się w domach.Byłogorąco, tak gorąco, że nawet najlepsi wróżbiarze nie przewidzieli, że to będzie dzień,kiedy na płaskowyż Szan wrócą deszcze.Kobiety i mężczyzni siedzieli w cieniu irozmawiali, nie mogąc zrozumieć Anglika, który wybrał się na spacer w taki upał.W jednej z chałup Edgar usłyszał dzwonienie i przystanął, by zajrzeć do środka.Dwaj mężczyzni bez koszul, lecz w niebieskich, luznych, szańskich spodniach, kucalina podłodze i walili młotkami w metal.Stroiciel słyszał, że Szanowie cieszą się opiniązręcznych kowali; na targu w Mandalaju kapitan Nash-Burnham pokazał mu nożewykute przez Szanów.Ciekawe, skąd biorą surowiec, pomyślał Edgar i przyjrzał siędokładniej.Jeden z mężczyzn trzymał między palcami stóp hak szynowy, któryopierał na kowadle i walił w niego młotkiem.Nie buduj kolei w kraju głodnych kowali,pomyślał Drake, i zabrzmiało to tajemniczo jak aforyzm.Na drodze minęli go dwaj mężczyzni.Każdy miał na głowie olbrzymi kapelusz zszerokim rondem, podobny do tych, które na powszechnie znanych pocztówkachnoszą pracujący na polach ryżowych; w tym jednak wypadku boczne krawędzienakrycia głowy opadały Szanom na uszy, w związku z czym przód kapeluszaobejmował twarz niczym olbrzymi kaczy dziób
[ Pobierz całość w formacie PDF ]