[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W porządku oświadczył William. Porozmawiam z nim, gdyprzyjdzie.Machnęła nonszalancko ręką przez ramię. Proszę bardzo.Przyślij po mnie, gdy skończysz.115/314 To ohydne. Wiedziałam, że tak pomyślisz. Obrzydliwe. Tak, tak. Przeszła na korytarz. Zniszczę go, jeśli cię zrani! krzyknął za nią William.Elizabeth stanęła i odwróciła się do brata.Wtrącał się, ale robiłto z czystej miłości i uwielbiała go za to.Podeszła do niegoz czułym uśmiechem i objęła.A on mocno ją do siebie przytulił. Jesteś najbardziej nieznośną siostrą powiedział, przyciskającusta do jej włosów. Dlaczego nie możesz być bardziej uległai zrównoważona? Bo zanudziłabym cię na śmierć.Westchnął. Cóż, przypuszczam, że to prawda. Odsunął się. Proszę,bądz ostrożna.Nie zniósłbym, gdybyś ponownie została zraniona.Malujący się na jego twarzy smutek łamał jej serce i przypominało jej niepewnej sytuacji.Obcowanie z Marcusem było jak igraniez ogniem. Nie martw się tak bardzo, Williamie. Wzięła go pod ramięi pociągnęła w stronę schodów. Zaufaj mi, sama potrafię się sobązająć. Próbuję, ale to bardzo trudne, gdy robisz takie głupstwa.Elizabeth zaśmiała się, puściła jego ramię i pobiegła na schody. Kto pierwszy przy wazie na końcu korytarza, wygrywa.William z łatwością dobiegł pierwszy i odprowadził siostrę dosypialni.Potem wrócił do swojego pokoju i czym prędzej sięprzebrał.Zostawił w łóżku oszołomioną Margaret i pojechał dodomu Westfielda.Pokonując schody po dwa naraz, zastukałmosiężną koładką.Drzwi otworzyły się, ukazując lokaja o chłodnym, niechętnymspojrzeniu.Podając wizytówkę, William wpadł przez drzwi do foyer.116/314 Możesz zaanonsować mnie lordowi Westfieldowi powiedziałgrzecznie.Lokaj spojrzał na wizytówkę. Lord Westfield przebywa poza domem, lordzie Barclay. Lord Westfield jest w łóżku odparł William. A ty pójdzieszgo obudzić i przyprowadzisz do mnie albo sam go poszukam.Unosząc brew z pogardą, lokaj zaprowadził go do gabinetui zniknął.Drzwi otworzyły się ponownie i wszedł Marcus.William bezsłowa rzucił się na starego przyjaciela. Co do diabła! zaklął przewrócony na podłogę Marcus.Przeklął ponownie, gdy pięść Williama wylądowała na jego klatcepiersiowej.William obsypywał przeciwnika ciosami, turlali się po podłodze,obijając się o fotel i przewracając krzesło.Marcus starał się ode-przeć atak, ale nie oddawał ciosów. Ty sukinsynu! ryknął William, a jego złość potęgował fakt, żeMarcus odmawiał mu walki, po którą przyszedł. Zabiję cię! Jesteś na dobrej drodze burknął Marcus.Nagle w zamieszaniu pojawiło się więcej rąk, które zaczęłyodciągać ich od siebie.Doprowadzony do pionu William walczyłz mężczyzną przytrzymującym mu ręce na plecach. Niech cię piekło pochłonie, Ashford.Puść mnie.Ale Paul Ashford trzymał go mocno. Za chwilę, lordzie.Bez urazy, ale matka jest w domu i nie życzysobie tu żadnych bójek.Zawsze każe nam wychodzić na zewnątrz.Marcus stał naprzeciwko, kilka metrów do niego, i opędzał się odpomocnych rąk Roberta Ashforda, najmłodszego z trzech braci.Podobieństwo pomiędzy Robertem a Marcusem było uderzające.Różniły ich jedynie złote oprawki monokli i nieco wątlejsza syl-wetka Roberta.W przeciwieństwie do stojącego za WilliamemPaula, który miał kruczoczarne włosy i ciemne oczy.William przestał się wyrywać i Paul go puścił.117/314 Doprawdy, panowie powiedział Paul, poprawiając kamizelkęi perukę. Jakkolwiek lubię poranne burdy, powinniście sięprzynajmniej ubrać stosownie do okazji.Marcus zignorował brata i zwrócił się do Williama: Ufam, że poprawiłeś sobie humor, Barclay? Nieco odrzekł William. Byłoby bardziej honorowo, gdybyśaktywnie uczestniczył. I naraził się na złość Elizabeth? Nie bądz niemądry.William parsknął. Tak jakby obchodziły cię jej uczucia. Nie śmiej w to wątpić. Więc dlaczego to robisz? Dlaczego wykorzystujesz ją w tensposób?Robert poprawił monokl i odchrząknął: Myślę, że jesteśmy już tu zbędni, Paul. Mam nadzieję mruknął Paul. To nie jest rozmowa, którejchciałbym być świadkiem o tak wczesnej porze.Zachowujcie się,panowie.Następnym razem to matka może przyjść was upomnieć.Nie chciałbym być wtedy w waszej skórze.Bracia wyszli i zamknęli za sobą drzwi.Marcus przeciągnął dłonią po włosach. Pamiętasz tę dzierlatkę, z którą flirtowałeś, kiedy byliśmyw Oksfordzie? Córkę piekarza? Tak. William pamiętał ją doskonale.Młoda panna nawydaniu, piękna i doświadczona, z chęcią obdarzała go swymi wdz-iękami.Celia bardziej niż inne kobiety lubiła ostry seks i z radościągo jej zapewniał.Raz spędzili w łóżku całe trzy dni, przerywając je-dynie na kąpiel i jedzenie.Była rozkoszna, nie żądała zobowiązań.Nagle zrozumiał, o co chodzi Marcusowi. %7łycie ci niemiłe? ryknął William. Na miłość boską, mówiszo mojej siostrze! I dorosłej kobiecie zauważył Marcus. Wdowie, nie niewin-nej dziewczynce.118/314 Elizabeth nie jest jak Celia.Nie ma wystarczającego doświad-czenia, żeby wdawać się w przelotny romans.Złamiesz jej serce. Tak? Potrafiła porzucić mnie bez najmniejszych skrupułów. A dlaczego miałaby odczuwać skrupuły? Zachowałeś się jak os-tatni drań. Oboje byliśmy winni. Marcus podszedł do jednego ze stoją-cych przy kominku foteli i usiadł. Chociaż w końcu wszystko sięułożyło.Nie była z Hawthorne em nieszczęśliwa. Więc zostaw ją w spokoju. Nie mogę.Coś między nami pozostało.I oboje uzgodniliśmy,jako świadomi dorośli, że się temu poddamy.William usiadł naprzeciwko Marcusa. Ciągle nie mogę zrozumieć, że Elizabeth może być taka. Nonszalancka? Wolna? Tak.Dokładnie. Roztarł dłonią mięśnie karku. Była za-łamana twoją zdradą. O tak.Tak załamana, że prędko wyszła za innego mężczyznę. A znasz lepszy sposób ucieczki? Myślisz, że jej nie znam? zapytał William, kręcąc głową. Nie baw się jej uczuciami os-trzegł Marcusa.Wstał i podszedł do drzwi.Zatrzymał się na progui obejrzał za siebie. Jeśli wyrządzisz jej krzywdę, Westfield,spotkamy się na ubitej ziemi o świcie.Marcus pokiwał głową ze zrozumieniem. I przyjdz dziś wcześniej.Razem poczekamy na kobiety.Ojciecposiada zacną kolekcję brandy. Propozycja nie do odrzucenia.Będę na pewno.Nieco udobruchany William odszedł, przypominając sobie, żemusi wyczyścić pistolety.Na wszelki wypadek.Bal okazał się wielkim sukcesem, co potwierdzali zgromadzenitłumnie goście i szeroki uśmiech na twarzy gospodyni, lady Marks-Darby.Elizabeth przeciskała się przez tłum w kierunku119/314opuszczonego balkonu.Mogła stamtąd obserwować paryprzechadzające się wśród krętych labiryntów żywopłotów.Zamknęła oczy i wzięła głęboki, oczyszczający oddech.Ostatni tydzień był jednocześnie niebem i piekłem.Każdej nocyodwiedzała Marcusa w domku gościnnym.Mimo iż nigdy jejniczego nie obiecywał, miała swoje oczekiwania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]