X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było to zajęcie niezwykle nie�bezpieczne.Jeżeli mechanizm mocujący pocisk niebyłby dobrze ustawiony, a ja mimo wszystko na�depnęłabym pedał, drut obejmujący nabój spowo�dowałby wybuch.Moment nieuwagi i mogłabymzginąć.Nie miałam wyboru, musiałam się skupićna pracy.Byłam niepomiernie zdziwiona, gdy usłyszałamgwizdek ogłaszający południową przerwę.Nawetnie zauważyłam, kiedy minął cały ranek; popołu�dnie upłynęło równie szybko.A przecież pracowa�łyśmy po dwanaście godzin dziennie! Starając sięnie zrobić sobie krzywdy, mimo woli wprowadza�łam w życie radę daną mi przez Simone:  Kiedycierpisz, zajmij umysł czymś innym.Dzięki temubędzie mniej bolało".Pod koniec zmiany zdarzały się jednak chwile,że oczy same mi się zamykały.Wtedy, dając znakręką, prosiłam o pozwolenie wyjścia do toalety,gdzie ochlapywałam sobie twarz zimną wodą, coprzynosiło spodziewany rezultat, a przy okazji du�żo piłam.W tych godzinach przy umywalce nie by�ło prawie nikogo.Być może inne więzniarki krępo�wały się poprosić o wyjście, ale ja się ośmieliłam.Najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać, byłaprzecież odmowa.l l l Podczas wieczornego apelu i liczenia musia�łyśmy stać nieruchomo, co przeciągało się nawetdo dwóch godzin.Pomagałyśmy sobie wtedy na�wzajem, żeby utrzymać się na nogach.Pamiętam,że zastanawiałam się czasem, dlaczego tę procedu�rę powtarzano dwa razy dziennie, skoro nikt niemógł z obozu uciec.Aż w końcu Mathilde wyja�śniła mi, o co chodzi.Trzeba było policzyć tych,którzy właśnie zmarli, żeby nie wydawać jedzeniana darmo.Na kolację dostawałyśmy coś, co nazywało sięracją żywnościową: trzy centymetry chleba w tymsamym kolorze co rano, czasami spleśniałego,i ociupinę margaryny; raz na tydzień łyżkę marmo�lady.Na początku nie zauważałam, że chudnę, bonigdzie nie było lustra.Zdawałyśmy sobie jednaksprawę, że nasze towarzyszki stają się coraz bar�dziej podobne do szkieletów.Na wszelkie sposobystarałyśmy się znalezć trochę pożywienia.Pod tymwzględem upodobniłyśmy się już do Ireny - dla ka�wałka chleba byłyśmy gotowe na wszystko.W pierwszym tygodniu Simone zgłosiła się naochotnika, że pójdzie do kuchni po gar z kaszą.Do przetransportowania go trzeba było czterech ko�biet, bo dla jednej nawet pusty był zbyt ciężki.Któ�ryś z żołnierzy zauważył, że Simone stara się byćprzydatna w przygotowywaniu posiłków, i po kil�ku tygodniach otrzymała związaną z tym funkcję.112 Esesmani oddelegowywali wybranych więzniówdo wykonywania zamiast nich pewnych rutyno�wych czynności.Dlatego niektóre kobiety praco�wały na przykład w administracji, magazynach,zaopatrzeniu, kuchni i punkcie opatrunkowym.Simone przydzielono do kuchni.A kilka tygodnipózniej Mathilde została odpowiedzialna za zaopa�trzenie.Było to ważne stanowisko, i w dużej mierzezawdzięczała je temu, że dosyć dobrze mówiła poniemiecku.Dzięki swej nowej funkcji Simone miała prawowchodzić do kuchni i wynosiła dla nas dodatko�we kawałki chleba albo ziemniaki.Któregoś dniaprzemyciła nawet ukradziony po prostu przez sie�bie i zawinięty w starą szmatkę kawałek kiełbasy.Na początku miała poczucie winy, że tymi skarbamidzieli się tylko z nami, ale Mathilde szybko przy�wróciła ją do rzeczywistości. Posłuchaj - powie�działa.- Jeżeli dzięki tym małym dodatkom nabie�rzemy sił, to lepiej pomożemy innym dziewczynomwybrnąć z tarapatów".Wybrnąć! Niektóre z nas bo�wiem przestawały już wierzyć, że to piekło możnaprzeżyć.Na szczęście nasz siennik stanowił zżytągrupę i tylko dzięki temu nie wpadłyśmy w depre�sję.W zasadzie dzięki wzajemnemu wsparciu sta�wiałyśmy opór rzeczywistości.Każdego wieczoru przed zaśnięciem rozmawia�łyśmy o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia.Jeżeli113 któraś z nas przeżyła moment rozpaczy, już nie mu�siała znosić jej sama - pewną jej część brały nasiebie trzy pozostałe.Całą tę grozę w dużej mierzeprzetrwałam tylko dzięki nim - Simone, Mathildei Irenie.Te trzy wspaniałe kobiety nauczyły mnie,jak być silną, przekazały mi swoją pasję życia i do�dawały odwagi.Osoby, które po przyjezdzie do obo�zu bez przerwy powtarzały:  My tutaj umrzemy"- niemal bez wyjątku rzeczywiście zginęły.Te zaś,które z uporem utrzymywały:  Nie damy się.Wyj�dziemy stąd żywe!" - w większości przetrwały.Oto portrety kobiet, z którymi spędziłam najgor�sze chwile mojego życia.SimoneOd razu po przyjezdzie do obozu zdałam sobiesprawę, że Simone ma niewyobrażalnie silny cha�rakter.Niemcom posyłała takie spojrzenia, że mógł�by od nich zadrżeć najokrutniejszy z katów.Alerównocześnie była uosobieniem dobroci i nigdy niepozostawała obojętna na los innych ludzi.Na swo�je barki wzięła odpowiedzialność za nasze czteryżołądki i stale myślała wyłącznie o tym, jak zdobyćdodatkowe pożywienie.Umiała znalezć choćby ma�łe pocieszenie, aby złagodzić piekło życia codzien�nego.Któregoś dnia wyszukała w kuchni kawałkitektury, które po jednym chowała pod sukienką114 i przemycała, a potem układała je pod siennikiem,żeby izolowały nas od wilgotnego betonu.Urodzona w Trois-Rivieres, Simone wyszłaza mąż za Bretończyka Leona Bocage'a. MojegoLeona", jak często mawiała.Leon poznał Simone,przyjaciółkę swojej szwagierki, podczas podró�ży do Montrealu, gdzie wybrał się w odwiedzinydo swojego brata, Paula.Bocage'owie otrzymaliw spadku rodzinną cukiernię w wiosce Hede, leżą�cej dwadzieścia cztery kilometry od Rennes, i Paulprzekazał ją bratu, a sam postanowił zamieszkaćw Ameryce.Kiedy Simone poznała Leona, miaładwadzieścia pięć lat, a on - dwadzieścia dziewięć.Jako osoba samotna i bez zobowiązań bez namy�słu rzuciła wszystko dla niego i pojechała za nimdo Europy.Tu wzięli ślub i razem prowadzili cukiernię.Zo�stali rozdzieleni nagle.Ponieważ Niemcy wiedzie�li, że Leon był świetnym fachowcem, zmusili godo pracy w kuchni ich kwatery głównej w Rennes.Przed wyjazdem jednak Leon kazał przysiąc Simo�ne, że zrobi wszystko, by tę wojnę przeżyć, podob�nie zresztą jak on.Bardzo dobrze rozumiałam siłę ich uczucia, bood pierwszej chwili naszej znajomości Simone by�ła dla mnie podporą.Stała się moją starszą siostrą.Potrzebowałam jej dobroci i zaradności, przy niejczułam się bezpiecznie.Zanim się czegokolwiek115 podjęłam, zawsze szukałam jej aprobaty.Poza tymdzięki swemu poczuciu humoru umiała oddrama-tyzować wydarzenia minionego dnia.Trzeba przyznać, że sporo czasu musiało upły�nąć, byśmy znowu mogły się śmiać.Te pierwszeuśmiechy zaś zawdzięczamy przede wszystkim Si�mone.Kpiła sobie z żołnierzy, nazywając ich po�czciwymi chłopami.Wymyśliła nawet hasło ostrze�gające o nadchodzącym niebezpieczeństwie.Jakoże znała się na wypieku ciast, zadecydowała, żebardzo dobrym sygnałem będzie  rosyjska szarlot�ka".My jednak uznałyśmy, że dwa słowa to stanow�czo za wiele, i jednogłośnie wybrałyśmy szarlotkę.Skądinąd prawie każdy materac miał własnykod [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl
  • Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.