[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była jak wielki jazz.Bessie Smith, Billie Holiday.Wydaje mi się, że ty kimkolwiek jesteś, wywarłaś na mnie wrażenie kołtuna bojącego się własnego ciała, niezdolnego, by się wyzwolić, jeszcze jedna intelektualna zimna ryba, klasyczny przykład kobiecej osy*, zbyt oziębłej i generalnie popieprzonej, by kiedykolwiek.Ręka pozostaje niewidzialna, ale policzek jest jak najbardziej realny.On unosi rękę i masuje twarz.— Powiedziałaś: psycholog klinicysta.— Jestem również kobietą.Świnia.— Sądziłem, że już sobie poszłaś.Głos dochodzi z drzwi.— Właśnie mam taki zamiar.Zanim to jednak zrobię, muszę ci powiedzieć, że jesteś najbardziej absurdalnie próżnym człowiekiem, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia.Boże, ty masz tupet.Jedyną rzeczą której wy, nie dorobione, nadęte kosmiczne kutasy nigdy nie zro­zumiecie, to to, że wyzwolonej kobiety nie da się oszu­kać w sprawach seksu.Nie znalazłbyś się na liście najlepszych pięćdziesięciu tysięcy, nawet w tym kraju, o którym powszechnie wiadomo, że jest męskim dnem w łóżku.Wiedziałam to od chwili, gdy się spotkaliśmy.Byłbyś o wiele bardziej zadowolony, gdybym była mary­narzem albo chłopcem z chóru.— Przez chwilę trwa cisza.— Czarna dziewczyna, śmiechu warte.Jak są­dzisz, z kim rozmawiasz? Kim, według ciebie, była na przykład Czarna Dama z Sonetów? Kogo byś nie wymie­nił, wszystkich ich znam.I to nie tylko Shakespeare'a.Miltona.Rochestera.Shelleya.Człowieka, który napisał The Boudoir.Keatsa.H.G.Wellsa.— Głos milknie na chwilę, po czym odzywa się jakby z mniejszym entuzjaz­mem: — Raz spędziłam nawet pewne namiętne popołu­dnie z T.S.Eliotem.— Gdzie to było?Krótka chwila wahania.— W Londynie.Kiepsko poszło.— Dlaczego?— To nie ma żadnego znaczenia.— On milczy.— Je­żeli cię to interesuje, to z jakiegoś absurdalnego powodu przebrał się za urzędnika agencji handlu nieruchomoś­ciami.Miał idiotyczny kapelusz, który pożyczył od jakie­goś milionera od tekstyliów.Byłam raczej znudzona i zmęczona, a on, szczerze.mniejsza o to.W końcu, zawstydzony i niezdecydowany natarł na mnie.Protekc­jonalnie pocałował mnie na pożegnanie.Jestem pewna, że zrobiłbyś dokładnie to samo, gdybym ci dała choć pół okazji.Ale nie mam takiego zamiaru.— Naprawdę powinnaś pomyśleć o napisaniu pamięt­ników.— Powiem ci jeszcze jedną rzecz.Gdybym się na to kiedykolwiek zdecydowała, to tylko po to, by powie­dzieć prawdę o ludziach takich jak ty.Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego jesteś takim seksualnym zerem i tak atrakcyjny jak kosz z brudną bielizną, to dlatego, że jak wszyscy tobie podobni, nie masz zielonego pojęcia o ko­biecej psychice.Sądzisz, że jedyną rzeczą, do jakiej się nadajemy, to mdleć u twych stóp i otwierać nasze.— Chwileczkę.— On siada.— Zaledwie kilka minut temu ty.— Typowe.Dokładnie takie policyjne argumenty podnosi moja świętoszkowata najstarsza siostra.Jeżeli miała na coś ochotę wczoraj, musi mieć też ochotę na to i dzisiaj.O co, twoim zdaniem, chodzi w ruchu wy­zwolenia kobiet?— Na pewno nie o logikę.To jasne.— Wiedziałam, że to powiesz.Czy nigdy nie przyszło ci do twojej biednej, małej, męskiej główki, że logika, jak ją nazywasz, jest umysłowym odpowiednikiem pasa cnoty? Gdzie, według ciebie, byłby dzisiaj świat, gdybyś­my od samego początku chodziły ubrane jedynie w logi­kę? Nadal byśmy pełzali po tym nieznośnie nudnym ogrodzie.Założę się, że tak, według ciebie, wygląda prawdziwy bohater, ten odwieczny wymoczek.Dopro­wadzający swą żonę do szaleństwa nudą domową.Nie pozwalający jej nawet kupić sobie od czasu do czasu paru ciuchów.Każda kobieta mogłaby ci powiedzieć, czym tak naprawdę był ten wąż.Po prostu nie stanął na wysokości zadania.— Gdybyśmy mogli wrócić do pewnej sprawy.Kilka minut temu ty.— Próbowałam wytłumaczyć twojej zakutej pale, że nie stałam się nagle dla ciebie niewidzialna; zawsze byłam dla ciebie niewidzialna.Ty widziałeś tylko to, co chciałeś widzieć.Czyli metaforycznie właśnie to.W bardzo dziwaczny sposób, metr od drzwi i dwa metry ponad dywanem, pojawia się zawieszony w powietrzu zgięty mały palec, lecz kiedy tylko on go spost­rzega, palec znika.— Przychodzi mi na myśl inna część twojej anatomii, która charakteryzuje cię o wiele lepiej.W starożytnej grece nazywali to delta.— Ohydnie tandetne określenie.— I bardzo celne.— Nakazuję ci milczeć.Jesteś zwykłym, zdegenerowanym, trzeciorzędnym pisarzyną.Boże, nic dziwnego, że “Times Literary Supplement” nazywa cię zniewagą poważnej angielskiej powieści.— A ja uważam to za jeden z najpiękniejszych kwia­tów w moim ogródku.— Nic dziwnego.Jest to jedyny powód do dumy, jaki masz.Panuje cisza.On odchyla się do tyłu i spogląda na łóżko.— Uświadomiłaś mi przynajmniej jedną rzecz.Teraz widzę, że i tak już poplątana ewolucja kompletnie zwa­riowała, kiedy wprowadziła na scenę kobiety.— I ciebie z jednej z nich.— Za co od tamtej pory robicie nam wszystkie moż­liwe podłe i mściwe świństwa.— Coś, o czym wy, niewinni, czyści jak lilie, znani ze swego pokojowego usposobienia mężczyźni nie macie zielonego pojęcia.— Dopóki nas nie nauczyłyście.— Nie przeszkadzaj sobie.Proszę, mów dalej.Nie­przeliczone zastępy patentowanych męskich paranoików stoją ramię w ramię przy tobie.On wyciąga palec w stronę drzwi.— Powiem ci coś jeszcze.Gdybyś była Kleopatrą, twoją cypryjską ciotką i Heleną Trojańską w jednej osobie i stanęła nagle tutaj, nie chciałbym cię dotknąć nawet kijem.— Nie obawiaj się.Wolałabym być zgwałcona przez stado orangutanów.— Zupełnie mnie to nie dziwi.— Spotkałam paru pożałowania godnych.— I biedne te orangutany.Zapada cisza.— Jeśli choć przez chwilę sądzisz, że ujdzie ci to płazem.— A jeśli ty sądzisz, że nie wolałbym raczej zostać analfabetą, niż jeszcze raz zostać zamknięty sam na sam z tobą w jednym pokoju.— Nie wybaczyłabym ci tego, nawet gdybyś czołgał się stąd do wieczności.— Ani ja, gdybyś ty przeczołgała się z powrotem.— Nienawidzę cię.— Ani w połowie tak jak ja ciebie.— O nie, nie potrafisz.Ja potrafię nienawidzić jak kobieta.— Która nie potrafi utrzymać w swej głowie jednej myśli przez choćby pięć minut.— Potrafi, potrafi.Przy pętakach takich jak ty.On nagle uśmiecha się, wkłada ręce do kieszeni szlaf­roka i siada na łóżku.— Przejrzałem twoją grę, moja dobra kobieto.— Nie waż się nazywać mnie swoją dobrą kobietą.— Bardzo dobrze wiem, dlaczego naprawdę stałaś się niewidzialna.— Zapada cisza.Kpiąco przyzywa ją nie­znacznym gestem.— No chodź.Wiesz, że nie możesz oprzeć się jabłku.Mimo że jesteś tylko archetypem.Znów zapada cisza, lecz w końcu od strony drzwi odzywa się szorstki głos:— Dlaczego?— Ponieważ, gdybyś nie była niewidzialna, owinął­bym cię wokół mojego małego palca — unosi go — w mniej niż pięć minut.Następuje chwila brzemiennej ciszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl