[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle uświadomił sobie, że on, wysoki, chudy mężczyzna, przyodziany w sutannę, stoi z zaciśniętymi pięściami w rogu katedry, wpatrując się w drewniane przepierzenie.Wszedł ponownie na' pustą wieżę, mijając miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się “jaskółcze gniazdo", na widok którego zbrakło mu na chwilę tchu i poczuł ukłucie w sercu.Zmusił się do spojrzenia z wieży na świat, gdzie inni ludzie zajmowali się swoimi nie znanymi mu sprawami.I zobaczył, że wielu z nich przestało się nimi zajmować.Przyciągnęła ich wieża i las wieżyczek.Wyloty ulic prowadzących na teren przykatedralny nie były nigdy puste.Stojący tam ludzie spoglądali w górę, a twarze ich z tej odległości wyglądały Jak zamazane.Gdy jedni odchodzili, miejsce ich zajmowali inni.Patrząc na nich poczuł w sercu ogromną gorycz i rzucił na wiatr słowa:- Co wy wiecie o tym?Cichy wierzchołek wieży wydawał mu się bardzo realny.Obejrzał go dokładnie: kamienny las wznosił się wokół miejsca, skąd miała wystrzelać wieżyca.“To zupełnie niepodobne do mojego modelu, do mojej wizji - myślał - ale robimy, co się da.Choć może oni nie wiedzą, co to jest wykres szaleństwa."Krzyknął głośno:- Do roboty! Do roboty! Do roboty! Dlaczego nie ma tu nikogo?Zszedł szybko z wieży, by odnaleźć majstra.Zanim dotarł do posadzki w dole, irytacja jego zmieniła się we wściekłość.Ale Roger był zajęty.Zebrał robotników w szopie przy nawis północnej i mówił coś do nich burkliwie.Kiedy Jocelin to usłyszał, gniew jego zgasł i zmienił się w niespokojne pragnienie, by już był z tym koniec.Roger Mason dawał każdemu z zebranych instrukcje, zależnie od jego umiejętności, i dziekan zrozumiał, że zajęci są sprawą stalowej taśmy; stwierdziwszy to, niezdolny do modlitwy, wrócił do swego mieszkania, gdzie zjawił się zaraz anioł, a także szatan, i gdzie obiegły go myśli o bezbożnym związku, i tak czekał świtu.Duży dzwon w wysokiej dzwonnicy bił, jak zawsze, nierówno, a wszystkie drogi wiodące do katedry rozbrzmiewały głosami i krokami.Poszedł zajrzeć do robotników, lecz Roger odpędził go od wieży ze stanowczością, która zdziwiła i poruszyła ich obu.Dziekan chodził więc i krążył w kółko, niczym Rachela po dziedzińcu.A potem wrócił do swojego pokoju, przypomniawszy sobie, co ma zrobić.Napisał długi list do Kseni ze Stiibury, podając pewne fakty - ale nie wszystkie - i prosząc, by na podanych warunkach przyjęła biedną upadłą kobietę.Następnie poszedł do nawy i patrząc na filary pomyślał nagle, że czują się one chyba tak samo jak on.Ale przynajmniej nie doznają tego szczególnego okropnego ucisku wokół serca, będącego czysto ludzkim przywilejem.Nie miał nic do oglądania na budowie, poszedł zatem do długiej szopy, gdzie były tylko kamienne ośmioboki i majster cieśla.Ośmioboki są chyba wystarczająco ciężkie, by oprzeć się najsilniejszej wichurze.Tak powiedział cieśla i zamachnąwszy się młotem rozbił szósty z kolei.W głosie jego było coś, co skłoniło Jocelina do dalszych pytań, ale cieśla nie chciał powiedzieć nic więcej.Słońce stało już dość wysoko, a cienie cofały się po dziedzińcu ku ścianom, które je rzuciły.Był też wśród nich nowy cień - wieży.Gdy ześlizgiwał się z domu kanclerza, Jocelin dostrzegł, że jego koniec drży lekko.przebiegł przez dziedziniec do miejsca, gdzie stali gromadą ludzie.Kiedy się odwrócił i spojrzał w górę, zobaczył, że z wierzchołka wieży unosi się dym.Gdziekolwiek szedł tego dnia, krążąc i przystając, i ilekroć się zatrzymał i popatrzył w górę, widział, jak dym bije w niebo, nie gęstniejąc, ale i nie rozwiewając się, tak że wyglądało ono, jakby drgało.Dym nie przestał snuć się nawet wtedy, gdy cienie katedry rozpełzły się już w inną stronę.A kiedy zapadła ciemność, Jocelin mógł dojrzeć łunę nad wieżą, od czasu do czasu zaś z szerokiego ołowianego dachu dobiegały głosy ludzi, którzy tam leżeli, spali, jedli lub pili wodę ze swoich kubełków.Dziekan poszedł spać; wyrwał go jednak z łóżka dziwny odgłos dobiegający z wieży, ten sam nierytmiczny stuk, który zwykle rozlegał się w szopie nad rzeką.Naciągnął na siebie płaszcz i wyszedł na dziedziniec pomiędzy gromady rozgadanych, roześmianych ludzi z miasta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]