[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W przerwie odwiedziła Juliana.Odpoczywał po drugiej stronie muru.Twarz zakrył słomkowym kapeluszem.Zdjął koszulę.- Hej, hej! - Maria trąciła go stopą.- Nie śpij, robotniku!Złapał ją za nogę.Przewrócił na trawę.Łaskotał źdźbłem pod bluzką.Roześmiała się głośno.Zakrył jej usta: - Ciiicho, bo cię wyrzucą z klasztoru.Bawił się jej włosami.Zamknęła oczy, było znowu dobrze.Chciała się przytulić.Ostra trawa otarła jej szyję.- Przywiązałem cię włosami do ziemi - rozśmieszyło go zdziwienie Marii.- Teraz odpowiesz na moje pytania.-Zastanowił się.- Właściwie to nie mam żadnych pytań.Nie próbuj wstawać, wyrwiesz trawę z całej łąki, korzenie są zrośnięte - leżąc, gryzł gałązkę.Maria rozplatała warkoczyki.Udawała obrażoną.Julian wstał.- Przepraszam, że się pokaleczyłaś - nie wyglądał na zmartwionego.Odwrócił się od niej, mieszając zaprawę.Powinna odejść.Rozejrzała się bezradnie.- Palisz? - zauważyła niedopałki rozrzucone przy murze.- To szwajcarscy klerycy, przyjechali na weekend.Tutaj kopcą, w klasztorze nie wolno.- Nie jesteś skory do zwierzeń, a jednak opowiadałeś o mnie diakonowi.- Opowiadałem mu o sobie, więc może jesteś częścią mnie.- Miło to wreszcie usłyszeć.- Chcesz się kłócić? - podszedł do niej.- A ty chcesz się kochać? - włożyła mu rękę za spodnie.- Chcę być sam.Wróciła do prasowalni i rozpłakała się.Agnes splunęła na żelazko, odstawiła je na podstawkę.- Co się stało? - przytuliła szlochającą Marię.- Nie mogę tak dłużej.Mieliśmy się pobrać.Czy można kogoś zostawić po pięciu latach, bez powodu, bo sobie coś ubzdurał? Może kogoś ma? Wiem, histeryzuję, wstyd mi- zasłoniła twarz.- Nie wstydź się.Jestem taka sama, przeżywam wszystko za mocno.Julian cię kocha, ale.nie pomyślałaś, że nie wygrasz z Chrystusem?- Co? - Maria przestała płakać.- On może ma prawdziwe powołanie -Agnes podała jej świeżo wyprasowany obrus do otarcia łez.- Nie jest dewotem - wykrzyknęła Maria.- Przepraszam, chciałam powiedzieć, nie jest religijny.Nie, to absurd!- Mario, dla Boga nie ma nic niemożliwego.Ze mną było podobnie.Odwiedziłam brata w seminarium.Żałowałam go, zostawił za sobą tyle przyjemności.Pożegnaliśmy się i nagle nie wiedziałam, dokąd wracać.Do swojego chłopaka? Do rodziny, szkoły?- Zdecydowałaś się w jeden dzień?- Nie ja zdecydowałam.Ktoś mądrzejszy ode mnie.Teraz to widzę.Wtedy nie zastanawiałam się, czy wybrać klaryski, czy norbertanki.W Rzymie jest tyle zakonów.Trafiłam do Lwa Judy.Mogłabym założyć rodzinę i też tu być, pozwala na to reguła.Jestem jednak sama i czekam na śluby zakonne.Jak się znam na ludziach, Julian wybrał drogę duchową.Nie rozmawiałam z nim, domyślam się, co przeżywa.Targuje się z Bogiem, ale Bóg go nie puści.Mało jest wybranych do świętości.- Świętości? - Maria dosłyszała w głosie Agnes egzaltację.- Powiem ci coś, to o Julianie, więc muszę ci powiedzieć.Modliłam się w kaplicy.Na klęczkach, z głową przy ziemi.Przyszedł do mnie Jezus.Na pewno on.Nie śmiałam otworzyć oczu.Zgrzeszyłam wstydem i fałszywą pokorą.Może zwątpieniem, że gdy spojrzę, zniknie? Nieważne, trudno to komuś wytłumaczyć, jeśli sam nie przeżył.Modląc się, zrozumiałam, dlaczego Julian przyjechał do naszej wspólnoty.Ma w sobie świętość, przerastającą grzech.My jesteśmy pobożni bez zasługi.Nie to, że letni, ale zaledwie powołani.On - wybrany.Ma w sobie siłę i spokój.Będzie chlubą naszego zakonu.Mario, kochaj go tak, jak kocha Bóg.To jest prawdziwa miłość.Daj mu wolność.Bóg cię pocieszy.Jeśli pisane ci świeckie szczęście, znajdziesz je.Refektarz jaśniał blaskiem siedmioramien-nych lichtarzy.Płomienie szabasowych świec tańczyły razem z korowodem biesiadników.Pochylały się w lewo, skacząc, zawrócone gwałtownym podmuchem w prawo, skłaniały do przodu.Agnes wciągnęła Marię między pląsające zakonnice.Mężczyźni tańczyli w drugim kręgu z diakonem.Śpiewali chasydzkie melodie, przygrywał im fortepian.Julian ukłonił się jej.Mogła to być figura tańca.Maria stanęła przy drzwiach.Wycofała się na korytarz do kaplicy.O niczym nie myślała.Nic nie czuła.Czas rozpuścił się w ciemnościach.Zaskwierczał knot zapalanej świecy.Furtian oświetlał sobie drogę do zakrystii.Dostrzegł skuloną w ławce Marię.- Widziałaś relikwie?Maria poszła za nim.Wyjął z szuflady puzderko.Były w nim dwa zęby.Niewielkie, czerwonawe siekacze.- Święta Calumena.Męczennica.Są czerwone od ognia, spalającego grzechy.Płoną świętą miłością.Poleć swoją prośbę Calumenie i pocałuj relikwie - podsunął je Marii pod nos.Przeżegnała się i uciekła z zakrystii.Na schodach spotkała podśpiewującą Agnes w odświętnej sukience.- Widziałam klasztorne relikwie.- Nie mamy relikwii - Agnes poprawiła koronki kołnierzyka.- Furtian pokazał mi czerwone zęby świętej Calumeny.- Nie mamy relikwi.Furtian może i modli się do jakichś zębów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]