[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Człowiek musi się czasem zabawić - powiedział Whit.Drzwi otworzyły się i do baraku wszedł Lennie z Carlsonem.Lenniepowlókł się od razu do pryczy i usiadł na niej, starając się nie zwracać nasiebie uwagi.Carlson sięgnął pod swoją pryczę i wyciągnął tobołek.Niepatrzył na Candy'ego, który wciąż leżał odwrócony do ściany.Wyjął zzawiniątka krótki wycior i puszkę z oliwą.Położył to wszystko na pryczy,potem wyciągnął pistolet, wyjął magazynek, usunął łuskę z komory i zacząłczyścić lufę wyciorem.Kiedy szczęknął wyrzutnik, Candy przewrócił się nadrugi bok na pryczy, spojrzał na pistolet i z powrotem obrócił się do ściany.- Nie było tu jeszcze Curleya? - zapytał od niechcenia Carlson.- Nie - odparł Whit.- Co tego Curleya tak nosi? Carlson przymknął okoi zajrzał w lufę pistoletu.- Szuka swojej starej.Widziałem, jak łazi w kółko po obejściu.- On szuka wciąż jej, a ona jego - powiedział drwiąco Whit.Drzwi otworzyły się raptownie i do baraku wpadł Curley.- Nie widział któryś mojej żony? - zapytał ostro.- Tu jej nie było - odparł Whit.Curley potoczył groznym wzrokiem po izbie.- Gdzie jest, do cholery, Slim?- Poszedł do stodoły - rzekł George.- Posmarować mułowi dziegciemrozszczepione kopyto.Ramiona Curleya chodziły nerwowo w górę i w dół.- Dawno poszedł?- Jakieś pięć, dziesięć minut temu.Curley wypadł z baraku, zatrzaskując za sobą drzwi.Whit wstał od stołu.- Chyba pójdę popatrzeć - powiedział.- Curley musi być festwpieprzony, inaczej nie odważyłby się podskoczyć Slimowi.A jest szybki wrękach, cholernie szybki.Walczył w finale zawodów o Złote Rękawice.Manawet gazetę, gdzie o tym pisali.- Zamilkł na chwilę, po czym dodał: - Alelepiej, żeby nie podskakiwał Slimowi.Nie wiadomo, na co stać Slima.- Pewnie myśli, że Slim kombinuje z jego żoną, co? - zapytał George.- Na to wygląda - rzekł Whit.- Choć to przecież jasne, że tak nie jest.Przynajmniej tak mi się wydaje.No, ale warto popatrzeć, co się będziedziało, jeśli w ogóle do czegoś dojdzie.Chodzta, chłopaki.- Ja zostaję - powiedział George.- Nie chcę się do niczego mieszać.Myz Lenmem musimy uskładać trochę forsy.Carlson zakończył czyszczenie pistoletu, włożył go do tobołka i wsunąłzawiniątko pod pryczę.- Pójdę chyba i rozejrzę się za nią - rzekł.Stary Candy leżał nieruchomo, a Lennie uważnie obserwował George'aze swej pryczy.Kiedy drzwi zamknęły się za Whitem i Carlsonem, George zwrócił siędo Lenniego:- Co ty tam znów kombinujesz?- Nie zrobiłem nic złego, George.Slim powiedział, żebym lepiej takciągle nie głaskał tych szczeniaków.Slim mówi, że to nie jest dla nich dobre.No to wróciłem do baraku.Byłem grzeczny, George.- To tylko ja mogę powiedzieć - rzekł George.- Nie robiłem im krzywdy.Wziąłem tylko swojego na kolana i trochę gogłaskałem.- Widziałeś w stodole Slima? - zapytał George.- Jasne.Powiedział mi, żebym lepiej już nie głaskał tego szczeniaka.- A dziewczynę widziałeś?- Znaczy się żonę Curleya?- No.Była w szopie?- Nie.Ja jej tam nie widziałem.- Nie widziałeś, żeby Slim z nią rozmawiał?- Nie.Nie było jej w stodole.- Okej - rzekł George.- Chyba chłopaki nie doczekają się żadnej bójki.Jakby do czegoś doszło, ty, Lennie, trzymaj się z daleka.- Ja tam nie chcę żadnej bójki - rzekł Lennie.Wstał z pryczy i usiadłprzy stole naprzeciw George'a.Niemal odruchowo George zgarnął karty izaczął układać pasjansa.Robił to niespiesznie, z głębokim namysłem.Lennie sięgnął po kartę z figurą, przyjrzał się jej, odwrócił i obejrzał jąz drugiej strony.- Z obu stron tak samo - powiedział.- Dlaczego z obu stron jest tosamo, George?- Nie wiem - odparł George.- Tak je po prostu robią.Co robił Slim wstodole, jak go widziałeś?- Slim?- No, Slim.Widziałeś go przecież w stodole i powiedział ci, żebyśprzestał głaskać szczeniaka.- A tak.Miał blaszankę z dziegciem i pędzel.Nie wiem po co.- Jesteś pewien, że ta dziewczyna tam nie weszła, tak jak tu do nasrano?- Nie.W ogóle jej tam nie było.- Nie ma to jak porządny burdel - westchnął George.- Można pójść,urżnąć się, wywalić z siebie wszystko naraz, bez szumu.I człowiek wie, co goto będzie kosztowało.A ta tutaj może cię jak nic zaprowadzić do pierdla.Lennie słuchał jego słów z uwagą i zachwytem, poruszając lekkowargami, jakby mu wtórował.- Pamiętasz Andy'ego Cushmana, Lennie? Tego ze szkołypodstawowej?- Tego, co to jego stara piekła ciasteczka dla dzieciaków?- Tego samego.Jak mowa o żarciu, to pamiętasz wszystko.- Georgeprzyjrzał się uważnie kartom.Położył asa, a na nim dwójkę, trójkę i czwórkękaro.- Siedzi teraz w San Quentin i to właśnie przez dziwkę.Lennie bębnił palcami w blat stołu.- George?- Czego?- George, kiedy my sobie kupimy to małe gospodarstwo i będziemy żyliz tego, co da ziemia, i z królików?- Nie wiem - odparł George.- Musimy uskładać dużo forsy.Znam takiejedno miejsce, gdzie można tanio kupić ziemię, ale za darmo jej nie dają.Candy przewrócił się powoli na drugi bok.Oczy miał szeroko otwarte.Przyjrzał się uważnie George'owi.- Opowiedz o tym, George - poprosił Lennie.- Już ci opowiadałem, nie dalej jak wczoraj wieczorem.- Proszę cię, opowiedz jeszcze raz, George.- No więc będzie tego dziesięć akrów - zaczął George.- Będzie tam maływiatrak, chałupka i kurnik.Kuchnia, sad, w sadzie wiśnie, jabłonie,brzoskwinie, morele, orzechy, trochę porzeczek i agrestu.Będzie też zagonkoniczyny i woda do podlewania.I mały chlewik.- I króliki, George.- Na razie nie ma tam miejsca dla królików, ale raz-dwa zbuduję paręklatek i będziesz mógł tam trzymać króliki i karmić je koniczyną.- Jasne, że będę mógł - rzekł Lennie.- Zwięte słowa, George.Będę torobił.George przestał układać karty.Jego głos nabrał teraz cieplejszychtonów.- Moglibyśmy mieć kilka prosiąt.Mógłbym zbudować wędzarnię, takąjak miał mój dziadek, i po ubiciu świni wędzić boczek i szynki, robić kiełbasyi różności.A kiedy łososie ruszą w górę rzeki, nałapać ich z setkę i zasolićalbo uwędzić.I mielibyśmy co jeść na śniadanie.Nie ma nic lepszego odwędzonego łososia.Moglibyśmy robić przetwory z owoców i pomidory wwekach, to łatwizna.W każdą niedzielę zarzynałoby się kurczaka albokrólika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]