[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Psisko warczało, spoglądając na Janka krwawymi ślepiami i szczerząc kły tuż nad jego gardłem.„Ratuj mnie, mateczko moja!” — modlił się chłopiec w duszy.Potwór jednak kopnął psa w brzuch, tak że pies zemknął ze szczekliwym płaczem, potem trącił nogą Janka:— Wstawaj, chmyzie! — zakrzyknął.Janek podniósł się z trudem, lecz w tej samej chwili zachwiał się z przerażenia: ze smolistej budy wylazła wiedźma, bardzo mała i chuda, lecz z głową tak ogromną jak ceber; wyglądała tak, jakby w tej głowie mogła zmieścić całe swoje ciało i jeszcze zostałoby w niej miejsce na wór kartofli albo na beczkę kapusty; miała okrągłą twarz, z której zwieszał się nos miękki i mięsisty, długości krowiego ogona, wciąż się chwiejący, jak gdyby nim spędzała muchy; kiedy odsłoniły się jej usta, Janek ujrzał, że wiedźma ma cztery tylko zęby, dwa w górnej, a dwa w dolnej szczęce, zmurszałe i zielonego koloru.W jednej ręce trzymała pęk pokrzywy, a drugą ciągnęła na sznurze, zaciśniętym na szyi ofiary, prześliczną dziewczynę w wieku Janka, okrytą łachmanami; miała wielkie, niebieskie, ciągłą trwogą napełnione oczy, a bledziutką twarzyczkę znaczoną śladami uderzeń pokrzywą.Szła za wiedźmą bezwolnie, jakby pół żywa.Ujrzawszy Janka, przystanęła i zawołała cichutko:— Och, nieszczęśliwy!Za to otrzymała uderzenie pokrzywami po bosych nogach, zdawało się jednak, że tym razem tego nie czuła, wpatrzona w zbiedzonego chłopca.Wielkie, jasne łzy napełniły jej oczy.Janek zaś widząc to straszne znęcanie się nad bezbronną istotą, nie zastanowiwszy się, że jest słaby i bezsilny, tylko szlachetnym uniesiony oburzeniem, skoczył ku wiedźmie, wyrwał z jej rąk parzące pokrzywy, precz odrzucił, potem własnym, biednym ciałem zasłonił dziewczynkę, gotów na śmierć.Przekonany był, że go śmierć czeka niechybna, czekał jej tedy z jasnym spojrzeniem, bez trwogi; cały był drżący, lecz z gniewu.Czuł, jak nieszczęśliwa dziewczynka przytuliła się do niego, więc sobie zakrzyknął w duszy, że będzie jej obrońcą do ostatniego tchnienia.Patrzył teraz roziskrzonym wzrokiem, skąd padnie cios; ale te straszne monstra nie uderzały; olbrzymia głowa wiedźmy przybrała wyraz nieskończonego zdumienia, a dwułokciowy nos chwiał się i wił się jak wąż.Drugi potwór rozdziawił swoją paszczę, w której widać było sto kłów, tworzących jak gdyby palisadę.Wreszcie wiedźma wydała z siebie drący uszy pisk: — Zabij go, synku Goliacie!Ale jej syn, potwór sowiooki, zarechotał jak żaba, co miało oznaczać śmiech, i rzekł:— Jeszcze nie teraz, matko.Mam sto zębów, a taki chruściel wystarczyłby zaledwie na jeden.Najpierw go utuczę, potem zedrę z niego skórę, popieprzę, posolę i nadzieję pachnącą trawą.— Aha! aha! — zaskrzeczała stara — smaczny będzie, smaczny będzie.Ona go będzie tuczyć.— O, dolo moja! — zapłakała dziewczynka.Wiedźma pociągnęła postronek, tak że dziewczynka upadła na kolana; wtedy syn czarownicy chwycił Janka za kark, podniósł go ku swojej strasznej twarzy i krzyknął:— Będziesz jadł chleb i kluski, aż się staniesz gruby.Ten czarny diabeł, mój sługa, będzie cię pilnował, abyś nie uciekł; będziesz z nim z jednej jadał miski, bo jego też zjem, kiedy mi przyjdzie na to ochota.Ty będziesz pierwszy.Ha! ha! ha!Janek usiłował wyrwać się z silnych rąk potwora, ale wierzgał tylko nóżętami, więc nagle jedną nogą wyrżnął go w okrągłe oko.Potwór zawył, zazgrzytał tak zębami, że iskry z nich poleciały, i zaskrzeczał:— Takiś ty, ludzki diable?— Zabij go! zabij go! — piszczała wiedźma.Dziewczyna zapłakała głośno.— O, nie! — pienił się potwór — to za mała kara! Będę teraz myślał dzień i noc i takie mu męki obmyślę, że siedem razy umrze, zanim go nadzieję na rożen.Czarny psie! pilnuj mi go jak własnej głowy!— Uhu! — ucieszył się pies.Potwór związał Janka łykiem i cisnął go na mierzwę.Janek, zupełnie osłabły i półżywy z wyczerpania, ciężko oddychał i patrzył ze śmiertelnym smutkiem na biedną dziewczynkę, zalaną łzami.— Ty, dzierlatko — syczała jej stara nad uchem — dasz mu otrąb zalanych wodą.Teraz wybieram się w podróż, a ty weźmij z pieczary wór mąki i drożdży, upieczesz wiele chlebów i będziesz go karmić gałkami z ciasta.Ucz się, jak się piecze chleb, bo kiedy dorośniesz i zostaniesz żoną mojego synka, trzeba, aby miał z ciebie w domu pociechę.— Czy odlatujesz, matko czarownico? — zapytał potwór.— Mam z jednym starym diabłem spotkanie, daleko stąd, na polskiej granicy, więc muszę się śpieszyć.Ty tu ich pilnuj i pomęcz trochę.Nie chce ciebie za męża ta jaśnie panienka, boś dla niej mało piękny, choć piękniejszego na świecie całym nie ma.Od starego diabła dostanę taką maść ze zdechłych szczurów, że kiedy jej tą maścią oczy posmaruję, zakocha się w tobie bez pamięci.Hu! hu! czas na mnie, czas na mnie! Roba, daroba, ryba, taryba! Szuru buru bęc!Janek patrzył przerażony, jak się jej straszliwy nos zamienia w krzywy, okropny dziób, ogromna głowa w głowę olbrzymiej sowy, ręce w skrzydła, a nogi porastają pierzem i w ostre krzywią się pazury.— Jezus, Maria! — szepnął przerażony.Sowa, usłyszawszy to, wrzasnęła przeraźliwie i zerwała się do lotu, a jej syn potwór zatoczył się, jakby ogłuszony piorunem.— Język ci wyrwę, szczeniaku! — zakrzyknął, uciekając.Sowa przepadła wśród mroku opadającej z nieba nocy, została tylko dziewczynka, nie mogąca promiennych swoich oczu oderwać od dzielnego chłopca.— Kto ty jesteś? — zapytała cicho
[ Pobierz całość w formacie PDF ]