[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Bądz prawym, bądz prawym!.I on zapomniał.Matka zostawiła mu legat pośmiertny nie dotrzymał, dała sierocie jedynyskarb, a on go zgubił sponiewierał spuściznę.Zbladł jak ściana, o którą się opierał, i bardzo, bardzo nisko zwiesił głowę; ale był młody,podniecony, więc się buntowało coś wewnątrz i szeptało: wszakże ja kocham, czy mi kochaćnie wolno? Ale wspomnienie powtarzało uparcie: Bądz prawym! Jutro już nie spojrzysz śmiało, będziesz złodziejem! Nie kocha ten, kto po-niewiera!Poniewierka! Chłopiec wzdrygnął się cały.Tak, poniewierką był taki stosunek, poniewierką uczuć, duszy, własnego sumienia.A po-tem.47Matczyna dusza zapłacze nad synem i we śnie już nawet do niego nie przyjdzie; sponiewie-rał jej pamięć, zapomniał ostatniej prośby.Chłopiec zatoczył się jak pijany; jęk mu się z piersi wydzierał, a potem rękoma wziął się zabijące skronie i zatkał.A głos w duszy już nie groził, nie wyrzucał, ale prosił coraz łagodniej i słodko: Bądz prawym, dziecko, bądz prawym!Cofnął się na powrót do sieni, zapukał do stróża. Otwórzcie mi, Bazyli.Muszę iść. Chryste! Co panu? Słabo, czy co? Dalibóg, nie puszczę! W taki mróz, nocą! Zmierć pew-na! Nie pójdę do siebie! mruknął stłumionym głosem. To niech pan u mnie zostanie! Z troską czy z weselem zawszem panu rad.Ot, posłaniegotowe.Połóż się pan, wypocznij! Smutek minie, panie.Będzie jeszcze dobrze, boś sprawie-dliwy.Hieronim nie słyszał pociechy; siadł na zydlu i przebył tak do rana bez wytchnienia.Była to najcięższa noc, jaką spędził.Nazajutrz, zamiast iść do instytutu, poszedł na górę, zapukał do drzwi studentki. Chodz, niezamknięte! odparła.Wszedł, drżąc nerwowo.Cofnęła się na jego widok jak stróż w nocy. Człowieku, do czegoś podobny! Z grobu cię odkopano! Gdzieś był noc całą?Uśmiechnął się z wysileniem; przystąpił bliżej, wziął jej rękę i pocałował.Cofnęła się szyb-ko. Czyś zwariował? rzekła, uśmiechając się. Mojej ręki nikt jeszcze nie całował. Bo może jeszcze nikt nie prosił o nią, co ja czynię w tej chwili. Co takiego? Chcę się ożenić z panią, jeśli zezwolisz.Kocham cię! Dziewczyna zmierzyła go osłupia-łym wzrokiem od stóp do głowy. Kochasz? %7łenić się? Co to wszystko znaczy? Tyś się upił chyba? Nie, pani, jestem trzezwy i przytomny.Oddaję w pani ręce swe serce i honor.Chcę ciękochać, pracować dla ciebie, iść razem przez życie, śmiało wobec ludzi i Boga.Chcę cię po-siadać nie jak złodziej, chcę szanować ciebie i siebie.Mówił to niegładko, jąkając się, ale miał prawdę w oczach, a na bladej twarzy powagęprzebytej walki i zwycięstwa.Patrzyła nań, nie rozumiejąc jeszcze.Takiej mowy nie znała.Nagle parsknęła śmiechem: Ha, ha, ha! Pyszny jesteś! %7łenić się ze mną! Jak to? Myślisz, że ja dla ciebie poświęcęswą swobodę, niezależność, zabawę, młodość? %7łe będę ci hodowała dzieci i gotowała jeść, aza całą uciechę słuchała wrzasku niemowląt? Oszalałeś, człowieku! Czyś nie słyszał mojejzasady: lepszy najgorszy kochanek od najlepszego męża! Ha, ha, ha! Kochankiem pani być nie chcę, bobym przez to okazał, że siebie przenoszę nad ciebie.Nie zejdę do poziomu Olszyca! A ja ciebie za męża nie chcę! Wyperswaduj sobie to absurdum!.To przechodzi moje siły!Spojrzał ponuro na nią.Złe słowo miał na myśli, ale się pohamował, ukłonił i wyszedł.Nie oceniła szacunku, zasad moralnych nie posiadała żadnych i on ją pokochał pierwsząmiłością! Poszedł zgnębiony na kursy.Przez jakiś czas stosunki zerwały się zupełnie.Spotkawszy, nie odpowiadała na jego ukłon,traktowała jak obcego.Pewnego razu posłyszał za ścianą głos Olszyca i jej wesoły śmiech.Krew mu zalała twarz. Nikczemna! zamruczał z bezmierną pogardą.48Tak, Olszyc wrócił, a z nim wróciły hałaśliwe wieczory z całym kompletem pijatyki, gru-bych żartów, dzikich śpiewów, kłótni i łajania.Było to jednak najlepszym, bolącym lekarstwem na serdeczna ranę studenta.Otrzezwiał.Dawniej kobiet nie znał, teraz, żeby nie wspomnienie matki, to by nimi pogardzał.Zaniedbana ostatnimi czasy praca dokonała reszty, czas zatarł pierwsze wrażenie, nadcho-dziły egzaminy.Natłok zajęcia wyrwał go z błędnego koła tęsknoty, żalu i zobojętnienia.Niesiadywał wieczorami samotnie w domu, nie wzdychał; szedł do kolegów na ogólne mieszka-nia, odzyskiwał dawną werwę i żywość.Znów, jak przed laty, kupiła się młodzież wokoło niego, pracowano tęgo, bawiono się ocho-czo, tworzono plany na przyszłość.Raz na podobnym zebraniu spotkał się Hieronim z Olszycem i musiał być zupełnie wyle-czony z miłości, bo na ukłon rywala odpowiedział ukłonem.Szczęśliwy rywal zaczepił gopierwszy: Pana mieszkanie stoi pustkami rzekł. To pewne, żeście nawet szczury z niego wypłoszyli! odparł swobodnie. Jeśli jaki zo-stał, to niezawodnie dogorywa na nerwową gorączkę! Dawniej panu hałas nie szkodził? Nie miałem egzaminów na karku.Przysięgnę, że z was żaden nie przebrnie tego Rubiko-nu! Mniejsza! Za to jesteśmy kochani! uśmiechnął się triumfująco medyk. Nie wiem, co ma wspólnego miłość z pijatyką! Państwo urządzacie wieczornice z AysejGóry! Ach, panie! rzeki Olszyc z cynicznym grymasem. Dlatego to pan dostał tam czarnejpolewki! Kobiety nie znoszą delikatności, lubią być poniewierane.Im je lżej traktujesz, tymsilniej się przywiązują. Winszuję upodobania! odparł Hieronim, ruszając ramionami. Rad jestem ze swejczarnej polewki, kiedy tak. Jeżeli panu nie dogadza mieszkanie, to bym je wziął dla siebie. I owszem.Oto klucz! Garść mych rupieci proszę odesłać tu.%7łyczę panu powodzenia!Medyk podał rękę, ale Hieronim nie zauważył tego ruchu i odszedł. Oto się dopiero będą na wyścigi poniewierać w tak bliskim sąsiedztwie! pomyślał z go-ryczą.Miłość jego przeszła wszystkie fazy, końcową był wstyd.Mijały tygodnie.Nadeszły ostatnie egzaminy.W studenckim świecie zrobiło się cicho.Wszystkie twarze miały wyraz zmęczenia, niepokoju i oczekiwania.Próżniacy drżeli przedrezultatem.Przyszedł wreszcie ów dzień sądu.Hieronim, idąc z innymi po swe losy, dowcipkował: Staniemy po prawicy i lewicy! Będzie płacz i zgrzytanie zębów! Ach, oj, czuję w powie-trzu woń siarki piekielnej! Ach, bracia, nie opuszczajcie mnie w złej chwili! Złóżmy razemwizytę w kraju potępienia! Nie bredz, prawica ci się należy!Tak, mieli słuszność.Hieronim Białopiotrowicz dostał dyplom z odznaczeniem.I oto stała przed nim droga otwarta.Dobił się celu.Dziwna rzecz.Ten koniec, o którym tyle lat marzył, nie olśnił go, nie zachwycił.Z dyplomem w ręku słuchał pochwał i powinszowań roztargniony.Co by dał, żeby w ów dzień radosny mieć %7łabbę przy boku, z nim razem się cieszyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]